To był dla Polski koszmarny rok. Ale nowy może być jeszcze gorszy

Fot. premier.gov.pl
Fot. premier.gov.pl

Doprawdy, trzeba mieć na oczach klapki wielkości XXL, by uznać miniony, 2014 rok za udany dla Polski. Owszem, Kamil Stoch, Zbigniew Bródka, Justyna Kowalczyk i reszta ekipy z zimowych igrzysk w Soczi, do tego najlepsi siatkarze na świecie, świetni kolarze Michał Kwiatkowski i Rafał Majka, no i wiatr ożywienia w polskiej piłce nożnej – to musiało cieszyć, nie tylko zapalonych kibiców. Ale sprawy naszej państwowości czy – jak zwykło się mawiać na szalenie tajnych zebraniach – sprawy wagi państwowej legły w gruzach, o ile nie po prostu na śmietniku historii.

Nie znam odpowiedzi na pytanie, czy to dobrze, czy źle, że premierem nareszcie przestał być król picu i pijaru Donald Tusk. Pewnie dobrze, skoro jego niewątpliwa umiejętność ślizgania się po kiełbasie (wyborczej) nie przysłuży się już złej sprawie utrzymywania pustych jak jego oczy rządów. Ale i źle, bo zastąpiła go Ewa Kopacz, która nie dawała sobie rady jako minister zdrowia tak bardzo, że nawet zapytana o swój największy sukces wymieniła… niezakupienie pamiętnych szczepionek, które głowy bardziej tęgie niż lekarka z Szydłowca nabywały nie dlatego, że ktoś je przekupił, ale dlatego, że groźba epidemii wydawała im się poważna. Najpierw należałoby zatem wrócić do zeznań Beaty Sawickiej i jej opowieści o „macherce” od służby zdrowia, z którą się chciało kręcić lody na szpitalach, a potem patrzeć na ręce europejskim ministrom.

Cóż, kiedy więcej sukcesów pani Kopacz nie miała. Warto zresztą przypomnieć, jaki koszmar zastał w resorcie nowy minister Bartosz Arłukowicz, choćby z nową listą refundacyjną. Dziś udowadnia, że sam nie jest ani trochę lepszy od swej poprzedniczki, co w przypadku tego środowiska politycznego może oznaczać tylko jedno – szybki awans. Bo w koalicji PO-PSL najczęściej awansuje się jak w dawnej PZPR. Minister Grabarczyk nie radził sobie z drogami? Zdjęto mu ten ciężar i posłano wyżej, aż na fotel wicemarszałka Sejmu. Kopaczowa była mierna, ale wierna? Dziś jest premierem. Sikorski ośmieszył polską dyplomację bardziej niż wszystkie wywiady świata? Dziś jest drugą osobą w państwie. Nawet wspomniany już Donald Tusk awansował, co dowodzi, że i Unia Europejska bywa bytem znacznie mniej merytorycznym niż wskazywać by na to mogły wielkie pieniądze przelewane tam z kieszeni do kieszeni i z powrotem.

Ale były w minionym roku sprawy jeszcze poważniejsze niż fakt objęcia funkcji premiera RP przez kobietę, która ani nie jest w stanie przejść kilku kroków na obcym lotnisku w dobrym kierunku, ani zorientować się, że uczestniczy w promocyjnej sesji zdjęciowej, ani ogarnąć nawet tak prostego tematu, że wywiadziki z rodzinką nie dodadzą ciepła komuś, kto poza tymi wywiadzikami zasług nie ma w polityce żadnych, słownie: żadnych. A nie, przepraszam, wszak nie zakupiła szczepionek…A nie, przepraszam, wszak poleciała do Smoleńska, by własną twarzą zaręczać przed polskim Sejmem, że wykonano na miejscu tragedii wszystko, co trzeba i co obejmują stosowne procedury. Tyle że były to najzwyklejsze, tchórzliwe zresztą kłamstewka, których swąd jeszcze długo będzie garsonkom pani Kopacz towarzyszył.

A jednak – jak wspomniałem – bywało w minionym roku jeszcze gorzej. Dwa wielkie dramaty rozegrały się na naszych oczach i żadnej nie możemy mieć gwarancji, że w 2015 roku dramaty te się nie powtórzą. Po pierwsze – afera taśmowa, czyli obraz nędzy i rozpaczy polskiego establishmentu, przy ośmiorniczkach i sponsorowanym przez społeczeństwo winku ustalającego np., jak zablokować opozycji drogę do wygranej w wyborach (nawet za cenę nagłych zmian w konstytucji!). Albo kogo zasponsorować rządowymi reklamami, a kogo nie. Albo czyją żonę wyciągnąć z bagna. Albo jak się „odseparować od tego syfu”. Syfu – dodajmy – który się samemu wespół ze swoimi rozmówcami z restauracji „Sowa i Przyjaciele” od lat rozbryzgiwało na kolejne sfery życia publicznego w Polsce. Afera taśmowa nie przyniosła burzy, raczej kapuśniaczek, co dowodzi, że część społeczeństwa dała się ogłupić mainstreamowym mediom i gwiazduniom pląsów na mentalnej rurze, pokroju Peszkówny, Nergala, Maleńczuka czy innych Czubaszków.

A potem były samorządowe wybory. Sfałszowane na kilka sposobów, a kto tego nie widzi, pozostanie cieciem nieprawdy. Po pierwsze – celowo nieczytelna kampania informacyjna wprowadzająca w błąd co mniej rozgarniętych lub zainteresowanych polityką wyborców. Po drugie – nieprzejrzysta karta do głosowania, o której nawet ludzie tak bystrzy jak resortowe dzieci z Czerskiej przyznawali, że „można się było pomylić”, ale o której sąd okręgowy w Łodzi stwierdził, że była zupełnie w porządku. Po trzecie – dziurawy jak durszlak system informatyczny. Po czwarte – dyspozycyjne leśne dziadki z PKW. Po piąte – machloje wielkie i małe w poszczególnych okręgach wyborczych, PSL-owska sitwa trzymają kudłatą łapą worki z głosami, do tego ołówki, gumki i długopisy. Do dziś nikt w Polsce, nawet ludzie tak oddani umacnianiu irracjonalnych narracji, jak doktor Maliszewski czy stali eksperci TVN24 nie potrafili wydobyć z siebie choćby jednego sensownego zdania w temacie: jak to się stało, że na ten jeden, jedyny dzień wyborów poparcie dla ludowców wzrosło w Polsce z 7-9 procent do procent 23, a potem równie nagle spadło znowu do 7-9. Owszem, dało się słychać liczne popiskiwania, że to wina wspomnianych kart do głosowania, ale kiedy sąd orzekł, że te nie są niczemu winne, zapadła głucha i ślepa cisza. Już się red. Wielowieyska nie wymądrza, już się red. Kublik zajmuje niemowlęcymi kupkami, a red. Michnik sieje zgrozę w temacie Putina. Ale czy to Putin sfałszował nam wybory? Czy będziemy nadal uczyć Ukraińców budowania demokracji, skoro nasza, przy całkowitej bierności miłościwie nam niepanujących nad sytuacją, rozsypała się jak domek z kart?

Wreszcie sprawa ostatnia, które nie pozwala uznać minionego roku za średni choćby dla Polski i Polaków. Prostytucja dziennikarzy mainstreamu. Nie wszystkich i nie wszędzie, bo przecież nawet w TVN24, telewizji stricte rządowej, zdarzają się ludzie oddychający wolnością słowa, a nie smrodem TVN-owskich kolegiów dla lokajów. Ale jednak prostytucja. Oddawania się za pieniądze i inne świecidełka ludziom traktującym dziennikarzy jak sprzedajne mopy nazwać inaczej nie sposób. Niestety, historia choćby Jerzego Urbana pokazuje, że można być w Polsce skompromitowaną szują, a jednocześnie u części społeczeństwa cieszyć się nadal jakimś zainteresowaniem i – co gorsza, przepraszam, niedobrze mi – estymą. Na to pewnie liczą Urbany dzisiejsze, większe i pomniejsze, że im również ktoś kiedyś pozwoli długo i rubasznie tłumaczyć przed kamerą, dlaczego i w jakim szczytnym celu tak się przed laty strasznie ześwinili. Może tak, może nie – tylko, co to zmienia? Świnia zawsze będzie świnią – głoszą słowa dawnego protest-songu, i tu się już z pewnością niczego nie wyczaruje.

Czy zatem rok 2015 może być jeszcze gorszy? A dlaczego nie? Taśm jest na pewno więcej, wybory już niedługo, a mainstream od pewnego czasu wydaje z siebie głównie pełne zachwytu nad władzą chrumknięcia oraz – na widok opozycji - przeraźliwe kwiczenie. Więc zapytam inaczej – czy ten rok może być lepszy? Jak Państwo sądzą?

————————————————————————————————

TYLKO U NAS, możesz kupić bardzo atrakcyjne gadżety portalu wPolityce.pl wzbogacone rysunkami znakomitego artysty Andrzeja Krauzego! Szczegóły TUTAJ.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych