Europejczyk Tusk tchórzliwie ominął Boże Narodzenie, niemądrze życząc „happy holidays”

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
fot. PAP/Grzegorz Jakubowski
fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Dla przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska Boże Narodzenie nie istnieje. W złożonych na Twitterze życzeniach Europejczyk Tusk odwołał się do „happy holidays”, czyli bliżej nieokreślonego szczęśliwego czasu wolnego. Tak jakby chodziło o coś pomiędzy 1 Maja, Dniem Odlewnika a Dniem Bez Papierosa. Zważywszy, że Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej kontynuuje dzieło takich ojców założycieli Unii jak Robert Schuman (jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2004 r.) czy Alcide de Gasperi, zamiana „Christmas” na „holidays” jest po prostu policzkiem dla tych wybitnych polityków. I jest policzkiem dla tego wszystkiego, co charakteryzuje europejskie ideały i chrześcijańską tradycję Starego Kontynentu.

Donald Tusk zachowuje się jak tchórzliwy oportunista, wystraszony terrorem politycznej poprawności, który nie ma odwagi nawet w mediach społecznościowych życzyć „Merry Christmas”. Zamiast tego mamy głupkowate „happy holidays”, czego można życzyć wędkarzom wybierającym się nad wodę czy komuś, kto w weekend urządza grilla. Polityk mający ambicje kształtować oblicze 28 państw UE boi się wymienić nazwy „Boże Narodzenie”, żeby się nie narazić poprawnościowym idiotom, którzy jakiekolwiek nawiązanie do chrześcijańskiej tradycji i korzeni Europy uznają niemal za zbrodnię. Nie ma już zatem życzeń na Boże Narodzenie, tylko „happy holidays” albo „season’s greetings”. To nie tylko niemądre, ale i totalnie krótkowzroczne, bo wypieranie się chrześcijańskich korzeni Europy nie zmieni faktu, że te korzenie są najważniejszą tradycją w UE.

Donald Tusk zamiast się wypiąć na bezmyślne kanony poprawności, zaczyna urzędowanie od demonstracji, że niczego nie jest pewien, że drży na samą myśl o narażeniu się lobby postępowych kretynów. Że kompletnie nie ma kręgosłupa, a takie pojęcia jak odwaga i honor są mu obce. To fatalnie rokuje na przyszłość, bo byłego premiera RP powinno być stać choćby na odrobinę nonkonformizmu. Jeśli nawet na Boże Narodzenie boi się napisać i wypowiedzieć dwóch słów, to jak się będzie zachowywał wtedy, gdy potrzeba będzie prawdziwej odwagi. A przecież choćby w stosunkach UE z Rosją Putina od Tuska będzie się wymagać elementarnej odwagi cywilnej, umiejętności przeciwstawienia się dyktatorowi z Kremla oraz jego akolitom i sługom w wielu rządach i parlamentach państw członków Unii.

Jak można powierzyć Tuskowi rozwiązanie jakiegokolwiek poważnego problemu, jeśli nie ma on odwagi napisać „Merry Christmas”, bo kalkuluje, czy to się opłaca i co na to powiedzą różni postępowi durnie? Jeszcze większym problemem jest to, że Donalda Tuska wybrano przewodniczącym Rady Europejskiej właśnie dlatego, że nawet w kwestii Bożego Narodzenia jest on tchórzem i oportunistą. Wybrano go dlatego, żeby w razie kryzysu tulił uszy po sobie i nie wychylił się nawet na milimetr od gorsetu poprawności. Żeby nie zrobił niczego, co nie spodobałoby się przywódcom, Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii czy Holandii. Wybrano Tuska dlatego, żeby był stuprocentowym konformistą. I pierwszy test w postaci ustaleń szczytu UE, za który Tusk odpowiadał, jest taki, jakiego można się było spodziewać po konformiście i osobie bojącej się własnego cienia. A tchórzostwo i głupia układność z życzeniami na święta Bożego Narodzenia tylko to potwierdza i fatalnie rokuje na przyszłość.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych