Rok 2014 dla rządzącej PO i jej prezydenta kończy się w atmosferze miłości i triumfu. Tyle że to wszystko jedno wielkie łgarstwo i udawanie. Bo w rzeczywistości w PO oraz między partią a prezydentem trwa bezwzględna wojna na wszystkich frontach i wszelkimi metodami.
Prezydent nie cierpi pani premier oraz marszałka Sejmu. Ewa Kopacz nie ma nawet cienia zaufania do Radosława Sikorskiego, szefów największych partyjnych frakcji, czyli Grzegorza Schetyny i Cezarego Grabarczyka oraz co najmniej do połowy ministrów. Wojna spółdzielni Grabarczyka i grupy Schetyny na razie jest na etapie eskalacji zbrojeń, bo do wyborów parlamentarnych w 2015 r. musi być pacyfikowana, podobnie jak wojenki w regionach, np. w Wielkopolsce między ludźmi Rafała Grupińskiego a zwolennikami Waldiego Dzikowskiego. Innymi słowy, partia miłości aż kipi nienawiścią: nie tylko tą do PiS, ale i między frakcjami oraz działaczami.
Prezydent Komorowski nie cierpi premier Kopacz, bo chciał mieć swego premiera, a nie tego, którego narzucił mu Donald Tusk. Bronisław Komorowski chciałby też mieć większy wpływ na partię, a Ewa Kopacz mu tego nie gwarantuje, bo dla niej mentorem jest Tusk a nie prezydent. A Donald Tusk nawet z Brukseli popycha Ewę Kopacz do pogrywania z prezydentem zamiast ścisłej z nim współpracy. Pani premier odwdzięcza się prezydentowi niechęcią za to, jak ją potraktował po wskazaniu przez Tuska i partię jej kandydatury oraz za ewidentne rozgrywanie przeciwko niej wicepremierów Piechocińskiego i Siemoniaka. Pani premier nie lubi też głowy państwa za jego wtrącanie się w sprawy partii, choćby poprzez Grzegorza Schetynę.
Najbardziej przegrany jest w PO marszałek Radosław Sikorski, którego właściwie nie lubi nikt. No może poza byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Prezydent Komorowski nie cierpi Sikorskiego za to, co jeszcze jako szef MSZ mówił o głowie państwa w wąskim gronie, a co zostało nagrane i odtworzone. A nie było w tych zdaniach nawet cienia komplementu dla kwalifikacji politycznych i intelektualnych prezydenta. Komorowski nie lubi też Sikorskiego za to, co robił i mówił w trakcie prawyborów prezydenckich w PO w 2010 r. A także za to, jak szef MSZ kompletnie ignorował prezydenta, kiedy kierował polską polityką zagraniczną. W czasie świąt nie wypada przytaczać określeń, jakimi panowie się komplementują, bo wszystkie są absolutnie niecenzuralne.
Ewa Kopacz nie cierpi Radosława Sikorskiego, bo uważa go za główne źródło kłopotów partii oraz najważniejszy powód złych opinii i ocen całego układu rządzącego. Wystawienie Sikorskiego na marszałka wymusił na Ewie Kopacz odchodzący do Brukseli Donald Tusk. Uznał, że powinien jakoś zrekompensować Sikorskiemu upokorzenia związane ze zrobieniem go „w bambuko” podczas ubiegania się o stanowisko w strukturach UE. Tusk wolał ponadto, by marszałkiem Sejmu został ktoś powszechnie w partii nielubiany niż osoba mająca za sobą poparcie którejś z głównych frakcji, bo taki marszałek byłby zagrożeniem dla samej Ewy Kopacz. Osamotniony i nielubiany Sikorski takim zagrożeniem nie jest. A jako kliniczny wręcz sprawca kłopotów Sikorski nie ma ani czasu, ani możliwości, by knuć przeciwko Ewie Kopacz, do czego stanowisko marszałka stwarza okazje. Znowu z powodu świąt nie mogę przytoczyć słów, jakimi pani premier ocenia marszałka i jakimi on wypowiada się o jej kwalifikacjach. Oczywiście w zaufanych gronach.
Szefowi MSZ Grzegorzowi Schetynie pani premier nie ufa przede wszystkim dlatego, że chce on jej odebrać władzę nad partią – z wszystkimi tego konsekwencjami. Poza tym nie cierpi go za to, jak ją traktował, gdy był bardzo wpływowym wiceprzewodniczącym partii (i przez pewien czas wicepremierem). Bo albo traktował ją jak powietrze, albo jak osobę nie nadającą się na żadne ważne stanowisko. Schetyna został ministrem nie tylko dlatego, żeby przestał knuć w partii, ale także z tego powodu, aby utrzeć nosa Radosławowi Sikorskiemu. Ewa Kopacz nie zdawała sobie jednak sprawy (jak to ona), że dając Schetynie stanowisko szefa MSZ niebywale go wzmacnia. Teraz już to jej powiedziano, dlatego jest wobec Schetyny bardzo chłodna, natomiast on pełen udawanej lojalności i oddania. Wygląda to oczywiście komicznie, bo Schetyna nie jest w stanie ukryć prawdziwych emocji, jakie wywołuje w nim Ewa Kopacz. Nie muszę dodawać, jakimi komplementami oboje się zasypują, gdy są w towarzystwie najbardziej lojalnych współpracowników (święta, autocenzura).
Minister sprawiedliwości Cezary Grabarczyk chciał być marszałkiem Sejmu i uważał, że mu się to należy jak „psu zupa”, skoro dowodził najsilniejszą frakcją w partii i zasłużył się wobec Donalda Tuska w bezwzględnym zwalczaniu Grzegorza Schetyny. Marszałkiem nie został z powodu rozgrywania Sikorskiego, więc teraz nie cierpi zarówno byłego szefa MSZ, jak i obecnego, bo to od lat największy wróg jego spółdzielni. Grabarczyk ma też pretensje do premier Ewy Kopacz, a życzliwi donoszą pani premier, co obecny minister sprawiedliwości o niej sądzi (święta, autocenzura), co nie buduje między nimi zaufania i dobrej atmosfery.
Ewa Kopacz od lat nie cierpi ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, ale jego trzymanie w rządzie jest dla niej wygodne, bo przysłania on jej błędy z czasów, gdy kierowała resortem zdrowia. Niezmiennie irytuje panią premier narcystyczny, a ostatnio triumfalistyczny wicepremier Janusz Piechociński. Tym bardziej irytuje, że kilka razy wykiwał swoją szefową w rządzie przy podziale władzy i wpływów po wyborach samorządowych. Premier Kopacz nie ma zaufania do kilku ministrów z rozdania Donalda Tuska i tylko czeka, żeby się ich pozbyć. Tego nie chce jednak robić zbyt szybko, bo posiadanie w rządzie dziewcząt i chłopców do bicia ma swoje zalety. Podobnie jak wkurzanie tych ministrów nasyłaniem do ich resortów pełnomocników-komisarzy.
Osobne miejsce w PO i rządzie Ewy Kopacz zajmują wojny i wojenki miedzy ambitnymi kobietami. Wygląda na to, że konflikty między mężczyznami nie mają nawet połowy tej temperatury i nie angażują nawet części tych emocji, jakie wiążą się z rozgrywkami kobiet współpracujących z panią premier. Rywalki są opisywane w takich kategoriach i tak twórczo pod względem językowym, że tradycyjne obelgi i przekleństwa mogą się schować. Ale z powodu świąt i ze względu na to, że chodzi o damy, nie mogę oczywiście tych bardzo pomysłowych epitetów przytoczyć. To wszystko buduje obraz PO oraz jej rządu jako gniazda żmij, gdzie każdy chce każdego ukąsić, zatruć jadem, połknąć, a przynajmniej unieszkodliwić.
Jak na partię miłości, to doprawdy bardzo ciekawy wizerunek. A z nowym rokiem ma być jeszcze ciekawiej, czego sobie i państwu życzę, bo skoro po rządzie i PO nie możemy się spodziewać niczego dobrego, to niech przynajmniej serwują nam dobre i dostatecznie dramatyczne widowisko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/227148-jak-partia-milosci-konczy-2014-rok-w-rzadzie-i-w-po-wszyscy-sie-szczerze-nienawidza-a-najbardziej-marszalka-sikorskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.