„Ja się nie boje braci Rojek…”, może śpiewać sobie pod nosem marszałek Radosław Sikorski w drodze do domu. Jakoś nie wierzę, że premier Ewa Kopacz wyleje go z partii na życzenie PiS, za naciągnięcie państwa na dziesiątki tysięcy złotych niby za użytkowanie prywatnego auta do celów służbowych.
Piszę „niby”, bo wynika to z publikacji „Wprost”, oraz „na życzenie PiS”, ponieważ z opinią publiczną Platforma Obywatelska liczyć się nie musi. Za kilka dni nikt o „delegacjach” Sikorskiego nie będzie pamiętał…
Taktyka autorki „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej, sprowadzająca się do jednego słowa: „przeczekać”, nigdy PO nie zawiodła. Czy ktoś pamięta jeszcze niedawne, kompromitujące polski parlament głosowanie w sprawie odwołania marszałka Sikorskiego za szokującą wypowiedź dla serwisu Politico.com, jakoby prezydent Rosji Władimir Putin proponował premierowi Donaldowi Tuskowi wspólny rozbiór Ukrainy, tego „sztucznego tworu państwowego” i zajęcie „polskiego miasta Lwowa”?
Kto pamięta warkot Sikorskiego, gdy będąc szefem polskiej dyplomacji wzywał Ukraińców protestujących na Majdanie, żeby stulili uszy przed namaszczonym przez Moskwę prezydentem Wiktorem Janukowyczem: „Jeżeli nie podpiszecie porozumienia (…) wszyscy będziecie martwi!”? Czy to nie z powodu postawy Sikorskiego negocjacje w konflikcie ukraińsko-rosyjskim przejęli ministrowie Frank-Walter Steinmeier i Laurent Fabius, a Polska została potraktowana jak piąte koło u wozu w późniejszych rozmowach szefów dyplomacji Niemiec i Francji z Ukrainą i Rosją?
Kto pamięta głośne wystąpienie szefa polskiej dyplomacji z 2011 r., gdy w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej w Berlinie domagał się przywództwa RFN w Europie? Kto pamięta jego wcześniejszą propozycję włączenia Rosji do NATO, gdy przekonywał, że kraj Władimira Putina „jest potrzebny do rozwiązywania europejskich i globalnych problemów”?
Kto pamięta knajpianie dywagacje Sikorskiego z eksministrem finansów Jackiem Rostowskim o „kompletnym Bullshit’cie” - „fałszywym poczuciu bezpieczeństwa”, „frajerskim” i „szkodliwym” sojuszu Polski z USA i „robieniu laski” Amerykanom? Wreszcie, kto pamięta triumfalne zapewnienia nowych kolegów przez Sikorskiego, gdy dla ratowania własnej kariery dzisiejszy marszałek, kiedyś minister obrony w rządzie PiS podlizywał się PO: „Jeszcze dorżniemy watahy, wygramy tę batalię!”…?
Kto w ogóle bierze dziś pod uwagę, że już w samym rządzie PO-PSL szef MSZ Radosław Sikorski był antytezą sztuki dyplomacji? Rzadko zgadzam się z opiniami Rosjan o polskich politykach, ale tym razem muszę przyznać rację dyrektorowi moskiewskiego Instytutu Badań Politycznych, byłemu doradcy prezydenta Putina, Siergiejowi Markowowi, który podsumował:
Nawet zwolennicy partii Sikorskiego wskazują, że polska dyplomacja w jego wykonaniu jest kompletną katastrofą . I co z tego? PO ma własne kryteria przydatności. Sikorski dostał co chciał. Po prostu sprawdził się. Także wtedy, po największej w naszych dziejach, podsmoleńskiej tragedii, gdy uznał jej przyczyny za bezdyskusyjne, choć nieco wcześniej snuł w wywiadzie Łukasza Warzechy o swoich lotach w rządowym tupolewie:
Ten samolot zawsze budził we mnie szczególne odczucia. (…) Skądinąd wiadomo, że te maszyny są serwisowane w Moskwie. W tysiącach kilometrów kabli można ukryć wszystko.
Dziś nikt nie zadaje sobie nawet pytania, jak właściwie ma się fakt przetrzymywania przez Rosjan wraku polskiego samolotu do postawy Sikorskiego, bo przecież nie mógł minister kopać się z koniem. Poza tym, miał inne sprawy na głowie, jak np. rocznica Powstania Warszawskiego, gdy w charakterystycznym dla niego poczuciu patriotyzmu uznał wyzwoleńczy bunt w Warszawie’44 za bezpodstawną i bezsensowną „katastrofę”. Na poparcie tej tezy twitterowy minister posłużył się linkiem do… „przeciwników kultu sprawców Powstania Warszawskiego”. Jakoś zabrakło mu odwagi, by za „katastrofę” uznać także powstanie w żydowskim getcie - wszak w tym przypadku nie było cienia szansy na jego powodzenie, zbrojny opór Polski w 1939 r., węgierskie zryw w 1956 r., Praską Wiosnę w 1968 r., czy nasze narodowowyzwoleńcze powstania Listopadowe, Styczniowe itp.
Kiedyś już o tym opisałem: co zrobiłby Sikorski w „godzinie W” gdy ważyły się losy naszego narodu i kraju? Byłby zapewne uchodźcą, tak jak w stanie wojennym w 1981 r. (sic!), gdy osiemnastoletni „Radek” wybrał light lager w Wielkiej Brytanii - oksfordzki Bullingdon Club, scharakteryzowany swego czasu przez „New York Times” jako liga „synów wielkich fortun”, znana z popijaw i niemoralnego prowadzenia się jej członków.
Polityczne ambicje Sikorskiego są wielkie. Tuż po smoleńskiej tragedii marzył, że obejmie schedę po tragicznie zmarłym Lechu Kaczyńskim i zostanie prezydentem RP, jednakże skuteczniejszy w tych staraniach okazał się Bronisław Komorowski. Nie tak dawno śniło mu się szefostwo w NATO lub choćby kierowanie unijną dyplomacją. I tum razem nie wyszło, różnojęzyczni decydenci okazali się na tyle mądrzy, że odrzucili jego kandydaturę. Ale zagranica nie będzie przecież dyktować PO kto, do czego jest u nas przydatny. W podzięce za wybitny wkład w dokonania tej partii Sikorski zasiadł na fotelu marszałka Sejmu, czyli drugiej osoby w państwie i, gdy krótko po tym awansie wybuchł skandal z jego wywiadem dla Politico.com, został obroniony przez partyjny kolektyw PO-PSL…
Od tej entej z rzędu „wpadki” minęło ledwie parę tygodni i mamy kolejny skandal, tym razem „rachunkowy”. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie wcześniejsze zdarzenia z udziałem Sikorskiego, premier Kopacz zapewne nie pociągnie go do partyjnej odpowiedzialności. Można rzec, jaki pan, taki kram. Dobro państwa nie ma tu żadnego znaczenia, „ch… z tą Polską wschodnią” - że posłużę się leksyką partyjno-rządowego kolegi premier Kopacz i Sikorskiego, ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego, z jego rozmowy ujawnionej w aferze podsłuchowej z prezesem Orlenu Jackiem Krawcem. W kwestii formalnej, do wyjaśnienia tego skandalu nie doszło, co przysiągł był publicznie premier Tusk, i nie ma się co dziwić, w końcu Tusk premierem już nie jest, a jego następczyni niczego nie przyrzekała.
Czyli - „ch…, d… i kamieni kupa”, z marszałkiem Sikorskim na wierzchołku, że znów przytoczę apoftegmat wówczas ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza o sytuacji w „teoretycznym państwie polskim”, które „praktycznie nie istnieje”. Choć chobieliński dworak, który będąc szefem dyplomacji instruował kolegę wicepremiera i ministra finansów Jacka Rostowskiego jak „zaj…ć PiS”, co po raz enty dowiodło, iż językowo i mentalnie bliższy mu knajacki rusycyzm niż oksfordzka angielszczyzna, powinien popaść po tylu skandalach w polityczny niebyt, przeciwnie, został wyniesiony przez partię na fotel marszałka. Czy straci go po - jak utrzymuje - „insynuacjach” tygodnika? Nie straci, wszak państwo polskie „praktycznie nie istnieje”. W tym kontekście odpowiedź na pytanie, czy jest to ten najlepszy z najlepszych, który zasłużył na ów zaszczyt, musi brzmieć: tak, jak najbardziej, z punktu widzenia PO Sikorski jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w wierszyku spopularyzowanym przez Olgę Lipińską w programie o ponadczasowym tytule „Właśnie lecie kabarecik”: „Ten kosz to wszystko moje, ma dwie koszule w nim, ja się nie boję braci Rojek, rym, cym, cym”…
Tylko, czy komuś jest jeszcze do śmiechu?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/225314-czy-chobielinski-dworak-straci-fotel-marszalka-nie-bo-przeciez-teoretyczne-panstwo-polskie-praktycznie-nie-istnieje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.