Brudziński: Zgoda na fałszerstwa i nieprawidłowości oznacza, że demokracji w Polsce nie ma. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl/ansa
Fot. wPolityce.pl/ansa

Na Marszu powinni być wszyscy, którzy uważają, że nie ma zgody na standardy rodem zza wschodniej granicy

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Joachim Brudziński.

wPolityce.pl: W przekazie PiS można dostrzec chaos informacyjny. Pogłębiają go dominujące media, które wskazują, że jednocześnie mówicie Państwo, że wygraliście wybory, które zostały zafałszowane, a być może i sfałszowane. Dodatkowo, jako zwycięzcy wyborów nawołujecie do Marszu w Obronie Wolności i Demokracji. Można się pogubić…

Joachim Brudziński: My mamy cały czas taki sam przekaz, choć rzeczywiście media tzw. głównego nurtu na potrzeby – jak mówi poeta – bełtania ludziom błękitu w głowie przyjmują tego typu opis sytuacji, w zależności od zapotrzebowania. Gdy trzeba było na gwałt ratować wizerunek premier Ewy Kopacz i rzekomy „efekt Kopacz”, media pisały o sromotnej porażce PiS i kolejnych przegranych wyborach, wbrew faktom. W skali kraju na PiS oddano więcej głosów, to my te wybory wygraliśmy. Jednak przekaz był taki, że znów przegraliśmy. Nie sposób było się przebić z oczywista prawdą, że te wybory były wygrane.

Skąd zatem zarzuty pod adresem procesu wyborczego?

Nasz zarzut związany z pracami PKW, formułowany przeciwko dysfunkcjonalnemu państwu pod rządami PO i PSL, jest niezależny od komunikatu Komisji Wyborczej. Komunikatu wyrwanemu sędziemu Jaworskiemu niemal z gardła. Sędzia Jaworski po tygodniu liczenia głosów wił się jak piskorz, by tylko nie podać najważniejszej wiadomość, na którą czekali wszyscy. Dopiero później podano wiadomości dotyczące wyniku procentowego wyborów do sejmików. I okazało się, że wybory wygrało PiS. Jednak już wcześniej, już w wieczór wyborczy po podaniu exit polls, które dawały nam słusznie zwycięstwo, Jarosław Kaczyński poddał w wątpliwości wynik wyborczy. Przez cały dzień bowiem płynęły do nas niepokojące informacje o zaskakującej skali nieprawidłowości czy wręcz fałszerstw na poziomie obwodowych komisji. Tym różni się premier Kaczyński od premier Kopacz czy innych polityków, że wyżej niż interes własnej formacji stawia wyżej interes polski i polskiej demokracji. Dlatego wtedy, od razu mówił, że w tej sprawie będą nasze protesty, będziemy domagali się wyjaśnień. Sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę.

O czym Pan mówi?

Mieliśmy wielki bałagan, chaos, konsternację rządzących… A potem niespotykaną w demokracji sytuację, w której prezydent spotyka się z przedstawicielami trzech najważniejszych sądów i w trakcie chaosu i bałaganu, liczenia głosów oświadcza, że nie ma zgody na kwestionowanie wyniku wyborów. To był jasny sygnał dla sądów, że nie ma mowy o nieprawidłowościach.

Może dobrze, że uspokajali?

Jednak skąd oni mogli coś wiedzieć w tej sprawie? Skąd wiedział, co się dzieje prezes TK, czy NSA? Skąd wiedział cokolwiek prezydent Komorowski? Dziś o sprawie rzetelności wyborów będą decydować sądy. Wpłynęło w tej sprawie ponad 1,5 tys. protestów wyborczych. To niespotykana skala, podobnie jak liczba nieważnych głosów. Dla prezydenta i prezesów sądów nic się jednak nie stało, a każdy, kto wypowiada się krytycznie, tkwi w odmętach szaleństwa.

To wszystko buduje tło decyzji o zwołaniu Marszu na 13 grudnia?

Tak. Stąd nasza decyzja o organizacji Marszu w Obronie Demokracji. Uważamy bowiem, że jeśli przejdziemy do porządku dziennego nad faktem wyrwania Polakom z ręki karty wyborczej i zbrukania świętego aktu demokratycznego poprzez przyklepanie i zgodę na tego typu fałszerstwa i nieprawidłowości, to nie mamy czego szukać. To oznacza, że demokracji w Polsce nie ma. Szczególnie, że przecież mieliśmy do czynienia, po raz pierwszy od 1989 roku, z próbą zastraszenia mediów.

Mówi Pan o skandalu w siedzibie PKW i zatrzymaniu dziennikarzy?

Oczywiście, mieliśmy do czynienia z punktowym, wybiórczym zatrzymaniem dziennikarzy. W siedzibie PKW pracowało ich wielu, ale zatrzymano tylko kilku. Wyprowadzenie ich w kajdankach, postawienie im zarzutów to jest coś, co w normalnej demokracji skończyłoby się niewyobrażalną awanturą. W Polsce jednak brak solidarności zawodowej, część dziennikarzy broniła policji, premiera i prezydenta, czy wręcz wzywała do większej brutalności. I dlatego nasz marsz idzie również w obronie mediów. My jesteśmy najpierw obywatelami, a potem działaczami politycznymi, czy partyjnymi. Chcemy żyć w państwie prawdziwie demokratycznym. I dlatego tak ważne jest, by na marszu spotkali się nie tylko politycy, nie tylko sympatycy czy zwolennicy jednej partii politycznej. Tam powinni być wszyscy, którzy uważają, że nie ma zgody na standardy rodem zza wschodniej granicy.

Dlaczego Marsz odbędzie się 13 grudnia? Czy to, jak słyszymy w mediach, próba podłączenia się pod ofiary stanu wojennego? Data nie jest nieszczęśliwa?

Oczywiście, PiSowi czy ludziom krytykującym obecną ekipę nie wolno odwoływać się do żadnej spuścizny i żadnego dziedzictwa. Nam nie wolno świętować 11 listopada, 3 maja tak jak uważamy. Albo musimy maszerować z różowymi balonikami i czekoladowym orłem, albo wspólnie z Romanem Giertychem, Michałem Kamińskim i Bronisławem Komorowskim. A niby dlaczego nie mamy maszerować 13 grudnia? Organizujemy marsze od czterech lat. W komitecie honorowym tego marszu są przedstawiciele osób represjonowanych w stanie wojennym, są przedstawiciele „Solidarności”, są Kawalerowie Orła Białego, są przedstawiciele Episkopatu, są politycy. Ja 13 grudnia 1981 roku byłem dzieckiem, a w dodatku byłem chory. Osobiście bardziej to przeżywałem niż decyzje o stanie wojennym, ale to nie oznacza, że nie mam prawa 13 grudnia w sposób pokojowy współorganizować marszu, w którym razem z innymi Polakami nie tylko uczcimy ofiary stanu wojennego, ale również będziemy protestowali przeciwko tej wersji demokracji, którą próbuje nam serwować PO wraz z prezydentem Komorowski i partią spod znaku zielonej koniczynki.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych