Dorn: „Kopacz przypomina mi kobietę pracującą z Czterdziestolatka, a Duda to wydmuszka Kaczyńskiego”

Fot. Wikimedia Commons/Adrian Grycuk
Fot. Wikimedia Commons/Adrian Grycuk

Jarosław Kaczyński i PiS demonstracjami tylko napędzą głosów PSL. Bo ta część, która chce czegoś dla siebie, pomyśli: Kaczyński tylko się awanturuje, nic nam nie załatwi - mówi były marszałek Sejmu i były wicepremier i szef MSWiA  w rządzie PiS Ludwik Dorn w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Według niego należy oderwać się od schematu, kto komu dołożył. I zastanowić się, co pokazują te wybory.

Widać, że PiS nieco się wzmocnił w miastach małych i średnich, choć nadal jest niesłychanie ubogi w miastach prezydenckich. Można powiedzieć, że był zdychającym mizerakiem, a teraz jest usiłującym się podnieść słabeuszem. I raczej nadal pozostaje partią ogólnego przesłania, a nie partią wrastającą w społeczność lokalną

—tłumaczy Dorn. Jego zdaniem ciekawe jest to, że w wielu miastach sukces odnieśli ludzie, którzy są relatywnie młodzi czy nawet bardzo młodzi. Są z różnych parafii politycznych i ideowych.

Mówię o Stalowej Woli, gdzie 29-letni Lucjusz Nadbereżny z PiS zdetronizował w I turze Andrzeja Szlęzaka, który rządził miastem nieprzerwanie od 2002 r. Mówię o Gorzowie Wielkopolskim, w którym Jacek Wójcicki w I turze pokonał Tadeusza Jędrzejczaka, prezydenta miasta od 1998 r. Ale mówię też o Słupsku, gdzie wygrał Robert Biedroń. To potwierdza moją tezę, że dla pokolenia pierwszego, czyli mojego, wybory parlamentarne w 2015 r. będą łabędzim śpiewem. Sygnalizują to nieliczne jeszcze, ale spektakularne wyniki. Czuć, że ziemia zadrżała. Politycy mówią o wyborach, ale istotniejsze jest to, co w wyborach obywatele mówią politykom

—przekonuje były marszałek Sejmu. Oraz zaznacza, że inwestycje są jak miód, ale „miodem można się zasłodzić aż do wymiotów”.

Pokazuje to przegrana prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego i dużo słabsze wyniki w drugich turach mocnych prezydentów, którzy pełnili urzędy w najlepszym okresie, jeśli chodzi o wykorzystanie unijnych i krajowych środków na inwestycje. Największe trudności mieli prezydenci miast, które uczestniczyły w Euro 2012. To nie może być przypadek: Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Poznań. Zniknęła zatem fascynacja wielkimi inwestycjami. I pojawiła się potencjalnie mocna siła ruchów miejskich

—dodaje były wicepremier. Jego zdaniem wybory nie zostały sfałszowane, ale poprzez zbiegi okoliczności, brak kompetencji i brak wyobraźni społecznej ze strony PKW „doszło do pewnej deformacji wyników głosowania w stosunku do intencji pewnej części wyborców”.

Oczywisty bonus otrzymał PSL, który był pierwszy na liście. Dostał ponad 23 proc. głosów, gdyby dostał 20 proc., to nikogo by to nie dziwiło

—mówi. Według niego PiS pruje twarz, że exit polle się do tej pory nie myliły.

A to nieprawda. W 2010 r. PiS był przeszacowany w exit poll, bo miał 27 proc. z kawałkiem, a dostał 23. A PSL był niedoszacowany, bo dostał 13 proc., a naprawdę miał 16,3 proc. Oczywiście teraz ta różnica jest większa. Ale bierze się z broszurowania i z fatalnego filmu instruktażowego PKW, w którym karta do głosowania jest jednoznaczna z zestawem kart

—wyjaśnia. Nie jest to w jego opinii powodem do unieważnienia wyborów.

Tutaj nie ma dobrego wyboru. Mamy wybór zły, czyli zostawienie spraw takimi, jakie są. Wyborem jeszcze gorszym byłoby unieważnienie wyborów. Nie ma mechanizmów, które by na to pozwalały. Uważam, że w tych wyborach większą rolę niż poprzednio odegrały motywacje związane z położeniem ekonomicznym wyborcy, czyli myślenie o tym, co ja z tego będę miał

—podkreśla Dorn. Jak twierdzi tam, gdzie najlepsze wyniki w tych i poprzednich wyborach zrobiła PO, frekwencja spadła o 1-2 proc., z katastrofą frekwencyjną w Zachodniopomorskiem i na Śląsku (10 i 7 pkt proc. spadku).

Czyli nawet tam, gdzie PO wygrała, to przegrała. Jakaś grupa wyborców PO świadomie została w domu i nie głosowała. Oczywiście ich motywy w różnych miejscach są różne. Na Śląsku na przykład wyborców mógł zniechęcić opisywany w mediach zarząd województwa, który konsumował apanaże, uprawiał klientelizm i nepotyzm i nic poza tym

—uważa były marszałek Sejmu. Według niego tymi, którzy zostali w domu, byli m.in. wyborcy, którzy wybrali OFE.

Ten, kto w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych wysunie propozycję do tych wyborców, wygra. To ponad 2,5 mln ludzi

—zaznacza. Jak utrzymuje, widzi „pewien słabo artykułowany w języku polityki spór o rozkład korzyści z pozytywnych zmian, do których dochodzi w Polsce głównie dzięki funduszom unijnym”.

Są tacy, którzy uważają, że nic z tego nie mają. I to są wyborcy PiS. I są tacy, którzy uważają: „Nam skapnęło, ale nie po sprawiedliwości”. To są wyborcy PSL. Ci nie do końca zadowoleni wyborcy postawili na PiS i PSL, na partie, które podnoszą ten problem. PiS w formie sprzeciwu wobec establishmentu. PSL cicho, ale w sposób zrozumiały dla ich elektoratu. PiS jest opozycją antyrządową, a PSL wewnątrzrządową. Dla wyniku PSL ważna jest polityka zatrudnienia klientystycznego, ale ma to ograniczony zasięg. Szerszy ma przekaz, że wam coś załatwiamy. To dało im sukces

—twierdzi Dorn. Jego zdaniem Kaczyński mówi o sfałszowanych wyborach, bo w to wierzy.

Tak jak jest najgłębiej przekonany, że katastrofa smoleńska nie była katastrofą, tak jest najgłębiej przekonany, że doszło do sfałszowania wyborów. Ale PiS i Kaczyński na tym przegrają. Demonstracjami tylko napędzą głosów PSL. Bo ta część, która chce czegoś dla siebie, pomyśli: Kaczyński tylko się awanturuje, nic nam nie załatwi. PiS wprawdzie scementuje swój żelazny elektorat, może powiększy go o 2 czy 3 pkt proc., ale to władzy im nie da. Oni na tym przegrają, i to ciężko

—dodaje Dorn. Odmawia jednak obstawienia wyników wyborów parlamentarnych.

Nie wiem, co się zdarzy. Pani Kopacz albo się sprawdzi, albo nie. Przypomina mi kobietę pracującą z „Czterdziestolatka”, która żadnej pracy się nie boi, genialnie zagraną przez Irenę Kwiatkowską. A premier oprócz sympatii powinien budzić respekt. Sądzę, że pani Kopacz musi wymyślić samą siebie jako polityka i premiera. Nie wiem, czy podoła temu zadaniu, ale rzeczywistość już ją do tego zmusza. Mamy przecież początek ostrego kryzysu przywództwa w PO

—twierdzi były szef MSWiA. Jego zdaniem Schetyna zostanie „skasowany”.

Jeśli oni nie skasują Schetyny, to znaczy, że nie ma przywództwa premier Kopacz. I w ogóle nie ma przywództwa. Bo Schetyna je zakwestionował już nie tylko słowami, ale także czynami. Na razie nie leci z nimi pilot

—mówi. Jak twierdzi kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda to sympatyczny facet. I nic więcej.

Na kogoś musiało wypaść, na niego padło. Więcej na ten temat powiedzieć się nie da

—utrzymuje. Jego zdaniem Duda dostanie 30 parę proc. A przyzwoity wynik byłby między 38 a 42 proc.

Wtedy można by powiedzieć: młody, nieznany kogoś przyciągnął. Ale żeby na to grać, Duda musiałby pokazać, że nie jest Piotrem Glińskim, czyli wydmuszką prezesa Kaczyńskiego. A tego nie zrobi, bo zostałby przez prezesa skasowany

—podkreśla. Sojusz SLD z PiS’em tłumaczy wymieraniem elektoratu Sojuszu.

W walce z Januszem Palikotem Sojusz się radykalizuje i przesuwa w miejsce Twojego Ruchu. Zaostrza retorykę. SLD załatwia też tzw. generalska para: czas i biologia. Ich elektorat niedołężnieje, wymiera. To są ludzie, którzy są wdzięczni SLD, a osobiście Millerowi, bo był premierem, ocalił ich godność, gdy ich życiorysy wmontował na dobrych warunkach w III RP. SLD nie poszerza swojej oferty. Miller się miota

—mówi Dorn. Jak twierdzi sam chciał dołączyć do PO, ale jego oferta „nie została podjęta”.

Nie widzę już powodu, by ją ponawiać

—przyznaje. Na pytanie, czy będzie więc działał u prezydenta, odpiera:

Nie będę tego konkretyzował. Albo będę poza polityką

—zaznacza.

Ryb, Gazeta Wyborcza

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych