Nic nie zapowiadało awantury... Zebranie w klubie. Bajeczka

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Nic nie zapowiadało awantury. Spotkanie w klubie miało się odbyć jak zawsze po zawodach. I w tradycyjnym składzie. Na środku sali czekał stół zasłany zielonym suknem, za którym mieli zasiąść prezes klubu i trener oraz kapitan drużyny.

Na ustawionych fotelach czekali już działacze – ci najbardziej zasłużeni, o najdłuższym stażu, w pierwszych rzędach. Dalsze zajęli działacze o stażu krótszym, członkowie drużyny oraz jej wierni kibice, którzy wspierali zawodników od lat i jeździli za nimi po kraju. To było zgrane grono, wszyscy się znali jak łyse konie.

Nagle z tyłu, przy drzwiach, powstał jakiś rumor. Siedzący odwrócili się. Po krótkiej przepychance z panem Włodkiem, ochroniarzem, do sali weszła nieduża grupa młodych ludzi.

My też jesteśmy kibicami! – podenerwowanym głosem perorował jeden z nich. – Też mamy prawo głosu!

W końcu zamieszanie się uspokoiło, młodzi ludzie w klubowych szalikach usiedli pod ścianą, częściowo na podłodze.

Jeszcze parę minut oczekiwania i drzwiami z przeciwnej strony weszli prezes, trener i kapitan. Powitały ich oklaski, najsilniejsze od strony starych działaczy. Cała trójka zasiadła za stołem.

– Witam państwa – rozpoczął prezes. – Na wstępie chciałbym podziękować wszystkim za wysiłek, jaki włożyli w przygotowanie drużyny do ostatnich mistrzostw. Mówię to z tym większą satysfakcją, że wysiłek ten nie poszedł na marne! Zajęliśmy znakomite drugie miejsce. Rozległy się rzęsiste oklaski. Ale młodzież z tyłu się nie dołączyła.

Znowu drugie! Od siedmiu lat jesteście na drugim – zawołał ktoś z tylnych rzędów, ale szybko uciszyły go syknięcia zirytowanych działaczy.

– Nie tylko zajęliśmy drugie miejsce – kontynuował nieporuszony prezes – ale powiem więcej: systematycznie zbliżamy się do szansy ewentualnego przybliżenia się do możliwości zajęcia miejsca pierwszego!

Ponownie zabrzmiały entuzjastyczne oklaski pierwszych rzędów.

– O szczegóły poprosiłbym naszego trenera – zakończył prezes i usiadł.

– Oto garść ciekawych statystyk – trener mówił na siedząco, ślepiąc w rozłożony przed nim brulion, zapisany drobnymi literkami. Wszyscy wiedzieli, że nie uznaje jakichś tam tabletów, smartfonów, a nawet komputerów. Używał nawet staromodnego, mechanicznego stopera.

Po pierwsze, statystycznie rzecz biorąc, w ostatnich mistrzostwach, gdyby wziąć średnią wszystkich zawodników, byliśmy lepsi niż w tych sprzed roku średnio o 78 setnych sekundy. To oczywiście różnie wygląda w przypadku różnych zawodników, ja podaję średnią – odchrząknął.

– Po drugie, wziąwszy pod uwagę punkty i przeliczając je na głowę zawodnika z uwzględnieniem czynnika wieku, liczby lat treningu oraz masy ciała, średnio zyskaliśmy o 89 setnych punktu na zawodnika. To nam daje bardzo mocne trzecie miejsce w tej statystyce! Natomiast – tu trener zrobił efektowną pauzę – natomiast gdyby do tych czynników doliczyć jeszcze procentowe pokrycie czaszki zawodnika włosami, zajęliśmy miejsce pierwsze!

Zerwała się nieopanowana burza oklasków. Działacze i kibice starej daty powstawali nawet z miejsc, klaszcząc rytmicznie w dłonie. Jednak ci z tyłu nie wstali nawet z podłogi. Nie wyglądali na zadowolonych. Gdy oklaski ucichły, odezwał się ponownie prezes.

– Proszę teraz o zabranie głosu kapitana naszej drużyny, który opowie o trudnościach, z jakimi spotykamy się od wielu lat. I wciąż warto o nich, i trzeba o nich przypominać – powiedział dobitnie. Wstał kapitan.

Szanowni państwo, niestety, podczas ostatnich mistrzostw znowu mieliśmy do czynienia z tym, co zawsze. Wciąż te same czynniki, z którymi się zmagamy, a które nie pozwalają nam wygrywać. Pozwolą państwo, że je wyliczę – sięgnął po leżący na stole wydruk.

– Po pierwsze – sędziowie drukują wyniki. To absolutnie pewne, bo my zawsze dostajemy punkty karne, a nasi najważniejsi konkurenci nie dostają. Tym razem było podobnie.

– Generalnie zgoda, że nie zawsze wszystko gra – odezwał się z tyłu ten sam głos co wcześniej. – Ale tym razem dziesięć punktów dostaliśmy za nieregulaminowe buty. Było wiadomo, że jak zawodnicy będą w takich butach, to będzie kara. Może byście nam zdradzili, co za idiota im takie buty kupił?!

Kapitan udawał, że nie słyszy i niezrażony mówił dalej.

– Po drugie – prześladują nas dziennikarze pism sportowych. Zawsze przed zawodami pojawiają się bardzo negatywne analizy naszych wcześniejszych występów i to sprawia, że zawodnicy są zdeprymowani. O, proszę posłuchać, to jest fragment z „Przeglądu sportów wyczynowych”: „Zawodnicy tego klubu zaliczają nieustanne wpadki, co nigdy nie pozwala im stanąć na najwyższym podium. W gruncie rzeczy można by dojść do wniosku, że są to niezguły, które potykają się o własne nogi”. No i jak po czymś takim – kapitan zwrócił się do zebranych z marsowym wyrazem twarzy – nasi ludzie mają się czuć zdopingowani?! Przecież to oszczerstwa! Przecież prawie zawsze jesteśmy na drugim miejscu!

– Przepraszam – krzyknął ktoś z tyłu sali – ale jakie to ma znaczenie, co tam jakiś dziennikarzyna wypisuje? Jak sobie zawodnik nie jest w stanie z tym psychicznie poradzić, to może niech się wycofa?

W pierwszych rzędach podniosła się starsza, zażywna kobieta i odwróciła ku tyłowi sali.

– Co to za gadanie?! – wykrzyknęła. – Jak prasa tak zawstydza zawodników, to im trzeba współczuć i ich bronić, a nie krytykować! Komu wy tam kibicujecie, co?! Może konkurentom?!

– Czy mogę dalej? – spytał kapitan. – Po trzecie, ciągle mamy do czynienia z nieprzychylną publicznością. Na ostatnich mistrzostwach, gdy startowali nasi zawodnicy, słychać było różne niekulturalne okrzyki. Tu mam wypisane. Z sektora A: „Wy lebiegi i łamagi, znów brakuje wam odwagi”. Z sektora B: „Zawsze drudzy, zawsze z tyłu, nie ma nikt porażek tylu”. Z sektora C, za przeproszeniem: „W dupę wy nas pocałujcie, znów po dnie tyłkiem szorujcie”. I tak dalej, bardziej drastycznych nie będę przytaczał. Proszę sobie wyobrazić – kapitan mówił teraz tonem niemal płaczliwym – jak straszną przykrość sprawia to zawodnikom i jak ogromnie utrudnia im uzyskanie właściwej koncentracji przed startem.

– Chwileczkę – ponownie odezwał się głos z tyłu – ale nasi kibice przecież też mają swoje okrzyki. Ja sam słyszałem, jak w czasie startu konkurencji krzyczeli „Wy padalce, wy ślimaki, nie dostańcie czasem…” - no, i tu było dość brzydkie słowo oznaczające rozwolnienie.

Tym razem zerwał się młody, ale już łysiejący działacz z pierwszych rzędów.

– I bardzo dobrze! – krzyknął rozsierdzony. – Należy im się! To i tak jest tylko nikła odpowiedź na to, co oni krzyczą do nas! Naszych jest znacznie mniej, my się tylko odgryzamy!

– Może – odpowiedział człowiek z tylnych rzędów. – Ale to jest tak samo jak z tymi artykułami. Jak zawodnikom nie pasuje doping, to niech nie startują. Zawodnik ma sobie radzić ze stresem. Od tego jest sportowcem. Poza tym co mamy zrobić?! Będziemy zawsze na końcu…

– O, przepraszam – zaperzył się działacz. – Nie na końcu, ale na drugim miejscu! – …bo kibice przeciwnika nam przeszkadzają?!

– Właśnie – podniósł się jego kolega z tylnych rzędów. – Kibicuję drużynie od dawna, ale już zaczynam mieć dosyć. Zawsze drugie miejsce, czasem trzecie, nigdy pierwsze. Bo a to sznurówka się rozwiązała, a to artykuł w gazecie nie taki, a to kibice źle dopingują, a to koszulki ze złym szwem albo wiatr zawiał nie w tę stronę. Noż do jasnej anielki, ile można?! Zawsze jest jakiś powód, tylko nie taki, że zawodnicy są do bani, trener źle sobie radzi, albo po prostu trzeba zarząd klubu zmienić!

Na sali rozległ się najpierw szmer, potem pokrzykiwania. Wierni kibice i niektórzy działacze powstawali z miejsc.

– Tak, jasne – donośnie wywodziła pani z grona działaczy. – Zmienić zarząd. A przypomnijcie sobie, jak skończył ten, wiadomo, kto, nawet nazwiska mi się nie chce wymieniać, zdrajca jeden – odszedł od nas z klubu i własny założył. I co? Wzięli udział jego zawodnicy w dwóch zawodach, zajęli jakieś ostatnie miejsca i słuch po nich zaginął. Tego chcecie?!

– Tylko że ten, jak to pani mówi, zdrajca zakładał klub prawie bez grosza, a nasz od lat dostaje dotacje od miasta. Jak nowi mieli z nim konkurować?!

W stronę tylnych rzędów ruszył zażywny jegomość po pięćdziesiątce, czerwony na twarzy.

– A wy to niby kto?! – pokrzykiwał. – Kibice naszej drużyny?! A może wcale nie?! Może was inny klub nasłał, co?! Żeby nam tu zebranie rozwalić, bo za dobrze nam idzie, co?! Bo za moment, na następnych zawodach, ewentualnie jeszcze kolejnych zajmiemy pierwsze miejsce?! To przez takich jak wy nasza drużyna nie może na razie wygrać, bo to wy jątrzycie i ducha gasicie, ot co!

– Człowieku – zapalił się jego młodszy oponent spod ściany – co ty wygadujesz? My chcemy, żeby klub wygrywał. Ale jak ma wygrywać, jak się ludzie nie przyznają do błędów, a trener i prezes ci sami od czterdziestu lat? Może pora coś zmienić, co?!

– Ja mam pomysł – oznajmił zażywny. – Zmienimy: was stąd wywalimy, malkontenty zafajdane! I forma ze dwora, z treningów i występów, takich tu nie potrzebujemy!

– Brawo! Brawo! – odezwały się głosy z przodu sali.

Nastąpiło poruszenie na sali, z krzeseł porwali się zawodnicy i natarli na kibiców z tyłu. Tamci nawet niespecjalnie stawiali opór. Chwilę jeszcze trwało wzajemne przekrzykiwanie się, po czym grupa kontestatorów wyszła mrucząc: „A niech sobie siedzą na tym drugim miejscu. Pies z nimi tańcował”. Po chwili sala się uspokoiła. Prezes i trener siedzieli za stołem niewzruszeni. Prezes już parę minut temu wyjął z teczki „Kieszonkowy atlas motyli” i w czasie całego zajścia studiował uważnie grafiki, wydając się kompletnie nie przejmować awanturą.

Teraz głos zabrał jegomość z grona starych kibiców, w trochę niemodnym brązowym garniturze, z przylizaną grzywką i sumiastymi wąsami.

Proszę państwa, bardzośmy dobrze zrobili, żeśmy tych wichrzycieli wywalili na zbitą twarz – tu rozległy się nieznaczne oklaski. – Bo co oni nam proponują? Żeby klub rozwalić, ni mniej ni więcej! No, może faktycznie, czasem byłoby miło zająć pierwsze miejsce. Ale przecież wiemy, że przy takich sędziach, dziennikarzach, kibicach to się po prostu nie da i to absolutnie nie jest wina naszych kochanych zawodników ani szanownych panów trenera czy prezesa. Tu by nikt nie dał rady. A teraz proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby się miał na ten przykład zarząd klubu zmienić. Byłby klops, tragedia. A tak to mamy nasze drugie miejsce właściwie zagwarantowane. A ja Bóg da, to kiedyś i pierwsze przyjdzie. Może ja już nie doczekam, ale moje dzieci, a może wnuki… – tu wzruszył się i otarł chyłkiem łzę, spływającą na wąsy.

– Dobrze gada, dobrze! – pokrzykiwano z wielu stron.

Zebranie przebiegało dalej bez zakłóceń, a zakończyło się tradycyjnym poczęstunkiem. Był śledzik, kanapeczki z żółtym serem, a nawet po kieliszku wódeczki. Wszyscy wrócili do domów z poczuciem pełnej satysfakcji i sukcesu.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych