Prof. Staniszkis nie ma racji. Bez krzyku, bez protestów, następne wybory będą równą farsą jak te obecne

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Jadwiga Staniszkis jest do bólu niezależna. Kiedy Jarosław Kaczyński eskaluje oskarżenia o wyborcze fałszerstwa, ona ubolewa. Powinien proklamować swoje zwycięstwo, a nie prowadzić tego typu słownej szermierki, która przez znaczną część społeczeństwa jest odbierana jako przejaw paranoicznego myślenia, obwieściła w portalu wPolityce.pl.

Ta opinia została podchwycona przez mainstreamowych komentatorów. Po chwili okazało się, że o zwycięstwo Kaczyńskiego troska się także na przykład Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”.

Cenię panią profesor za niezależność. Uważam, że pełni ona dobrze funkcję eksperta, która sprzyjając jakiemuś ugrupowaniu, podsuwa mu własne opinie, zamiast obsługiwać jego propagandę. Większość prawicowych intelektualistów i dziennikarzy ogranicza się coraz częściej do tego ostatniego.

Ale w tym przypadku się z nią nie zgadzam. Mam wrażenie, że postrzega ona politykę jako ciąg matematycznych równań albo szachowy mecz. Tymczasem polityka nie jest domeną cyborgów a ludzi. Poczucie: „Ukradziono nam zwycięstwo” jest w pisowskim aktywie powszechne i wynika z opisu rzeczywistości, a nie z decyzji Kaczyńskiego.

Sam radziłem pod koniec tygodnia wyborczej farsy, aby PiS wziął pod uwagę przymknięcie oczy na nieprawidłowości w stylu: tu zgubiono kartę, a tam czegoś nie wydrukowano, gdyby ceną był wyraźny triumf partii Kaczyńskiego, zbliżony do chyba mało zafałszowanego wyniku exit pollu. Ale efekt ostateczny: cudowny przyrost głosów na PSL o 7 procent, po prostu uniemożliwia taki manewr. Ten przyrost jest dobitnym sygnałem dla jedynej autentycznej dziś opozycji: nie możecie wygrać bardziej, nie możecie wziąć sejmików. Tego nie da się nawet zatuszować

Na dokładkę obóz III RP się przegrupowuje. Gotów jest dopuścić do stołu parweniuszów od Piechocińskiego, ba uznać ich za nieodzownych, byleby obronić większy cel: „stabilizację”. Platforma raz przystępując do swoistej zmowy, nie daje żadnej gwarancji na uczciwe rozegranie kolejnych wyborów.

Żeby choć doprowadzić do nowelizacji kodeksu wyborczego, trzeba dziś głośno krzyczeć. Inaczej czekają nas kolejne wybory „delikatnie poprawiane”. Wybór jest prosty: albo takie delikatne poprawki, albo choć limitowana demokracja.

Inna sprawa, co krzyczeć. Początkowo Kaczyński zainteresowany współdziałaniem z Millerem mówił o wypaczeniu czy zafałszowaniu wyników. Teraz mówi o fałszerstwach. Jestem pewien, że fałszerstwa były, i to te najbardziej ordynarne, nie wynikające ze źle ułożonej książeczki wyborczej czy mylących instrukcji telewizyjnych. Dosypywano jednej partii, a odbierano innej. W najbliższym numerze „wSieci” postaramy się ten mechanizm pokazać.

Obawiam się jednak, że dowody w rękach partii będą słabe, pośrednie. Nie zawsze da się złapać fałszerza za rękę. Ludzie, którzy obserwowali wybory w krajach o nieugruntowanej demokracji, wiedzą to najlepiej. Same nieprawidłowości i kiksy wystarczą aby nabrać podejrzeń. Na 68 kryteriów OBWE dla wyborów w pełni praworządnych Polska nie dopełniła aż 37!

Jednak wielu ludzi oskarżeń o świadome fałszerstwa nie uzna, jeśli dowody nie zostaną położone na stole. I tu jedna zasadnicza pretensja do PiS. Wiele miesięcy mówił o pilnowaniu wyborów narażając się na absurdalne oskarżenia, że „nie ufa demokracji”. Po czym zbierając cięgi, swoich zapowiedzi nie spełnił.

Mogę jeszcze zrozumieć, że nie skierowano mężów zaufania do wszystkich komisji. Partyjne struktury są nazbyt słabe. Choć mogę też spytać, czy skorzystano w pełni z oferty pomocy rozmaitych klubów i stowarzyszeń. Podobno na wojnie sięga się po każdy bagnet, to słowa klasyka.

Ale nie potrafię już całkiem zrozumieć, dlaczego pisowscy członkowie komisji i mężowe zaufania w wielu regionach nie byli szkoleni? Nie mieli instrukcji, co robić, kiedy trafią na ślad nieprawidłowości.

Znam historię z Małopolski, kiedy kobieta będąca mężem zaufania nie wiedziała, jak zareagować na podejrzane machinacje szefowej komisji. Podpisała protokół, a potem na protesty było za późno. W tej samej Małopolsce organizacja PiS nie umiała nawet wysłać swojego przedstawiciela do komisji wojewódzkiej. Jak w tym momencie można mówić, że protesty wyborcze będą pisane w pełnym poczuciu, że wykorzystano wszelkie możliwości, choćby dostępu do informacji?

Można by do tego dopisywać spiskowe teorie. Że Kaczyński woli wybory retuszowane, które można gromko oprotestować niż powstrzymanie fałszerstw. Ja jednak sądzę, że to wynik nieporadności – były regiony, na przykład Mazowsze, gdzie lepiej radzono sobie ze szkoleniami mężów zaufania. PiS przedstawiany jako scentralizowana armia, raz jeszcze okazał się szlacheckim pospolitym ruszeniem. Przyszli kozacy i rozpędzili.

Nie zmienia to oceny tego, kto tu jest ofiarą, a kto autorem szwindli. Ale rodzi to pytanie o marnowany ludzki wysiłek. Jeśli partia ta chce spróbować zabezpieczyć jako tako wybory prezydenckie, a potem parlamentarne, powinna piętnować jak najhałaśliwiej – tu różnię się od prof. Staniszkis - nieprawidłowości wyborcze. Ale też spróbować choć na chwilę stać się profesjonalną maszyną. Za trudne? To dajmy sobie wszyscy spokój?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych