Za trzy dni wybory a system informatyczny w PKW nadal nie działa. Ale kierownictwo Komisji nie widzi w tym nic szczególnego. Skąd taka dezynwoltura?
Jan Filip Staniłko, Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych: Tu są co najmniej trzy kwestie. Pierwsza czysto techniczna. Jeżeli system nie działa, to można podejrzewać nowy, zakupiony w drodze przetargu. A jeśli tak, to pewnie przetarg rozstrzygnięto tradycyjnie wg kryterium najniższej ceny. Więc system ma taką jakość, jaką się otrzymuje po najniższej cenie. To jest właśnie tradycyjny kłopot w informatyzacji polskiego państwa – najniższa cena niszczy jakość produktu.
Po drugie jest kwestia zaufania. PKW jest instytucją, która potencjalnie ma największe znaczenie jeśli chodzi o zaufanie i wiarę w demokrację. To ona jest cichym strażnikiem poprawności funkcjonowania demokracji proceduralnej w jej najważniejszych momentach, czyli w momentach wyborów. Ale najwyraźniej zupełnie nie dba o tę swoją legitymizację. Ten problem widać było wcześniej przy skandalu z używaniem przez PKW rosyjskich serwerów, gdy w Polsce funkcjonują jedne z najlepszych centrów kolokacyjnych w Europie. Po trzecie, w Komisji pracują głównie starzy polscy sędziowie. A mentalność takich sędziów – ludzi, którzy większość życia spędzili w peerelowskim aparacie sprawiedliwości - jest ogólnie znana. Z reguły są skostniali, nie zawsze bystrzy i demonstrujący swoistą instytucjonalną wyższość. Preferują administracyjny formalizm, bez poczucia demokratycznego ducha. Nałożenie się tych trzech problemów daje taki efekt, jaki dziś widzimy.
Tymczasem kończy się kampania samorządowa. Tylko, czy ona faktycznie dotyczyła problemów lokalnych? Z perspektywy Warszawy i ogólnopolskich mediów można odnieść wrażenie, że przebiegała ona pod hasłami tej wielkiej polityki z Wiejskiej. To naturalne?
Polska demokracja lokalna nawet na dosyć niskim szczeblu jest silnie spenetrowana przez partie polityczne. To nie jest jakiś ewenement w skali Europy, ale przy wyjątkowo wysokiej polaryzacji polskiej sceny centralnej, znajduje to odbicie na niższym szczeblu. Jest także rzeczą naturalną, że partie będą traktowały wyniki tych wyborów jako bardzo ważny test swoich potencjałów i sił przed najważniejszymi dla ustrojowo wyborami parlamentarnymi. To jest pewien paradoks. Bo dla samych partii najważniejsze są właśnie wybory samorządowe, dlatego, że partie w Polsce są bardzo silnie zależne w swoim funkcjonowaniu od zasobów biurokratycznych. Polska demokracja partyjna, która wyłaniała się w sytuacji braku społeczeństwa obywatelskiego, została oparta o publiczne zasoby, głównie samorządowe.
Toteż partia, która przegrywa wybory samorządowe – długofalowo przegrywa swoją pozycję, staje się mało atrakcyjna dla politycznych klientów. Ale oczywiście dla ogólnej sytuacji w kraju i możliwości wpływu partii na bieg polityki, najważniejsze wybory będą za rok. Poza tym te wybory samorządowe są istotne zwłaszcza w sytuacji, kiedy następuje głębokie przewartościowane sceny politycznej i znika z niej Donald Tusk. To przygotowanie do przyszłorocznych wyborów już widać. I dlatego ta ogólnopolskość wyborów jest dosyć naturalnym zjawiskiem.
Na ile pana zdaniem afera madrycka odbije się na wynikach niedzielnego głosowania? Czy straci na niej wyłącznie PiS? Czy też, biorąc pod uwagę jak kolejne fluktuacje – także inne ugrupowania?
Myślę, że innych nie dotknie. Jeśli już to w formie okrojenia rozliczeń podróży parlamentarzystów na przyszłość. Ja zresztą mam taką refleksję, że to są kolejne wybory z rzędu, kiedy w PiS-ie dzieje się coś kompromitującego na tydzień przed głosowaniem. A to odchodzą autorzy kampanii prezydenckiej Prezesa, a to sam Prezes coś palnie o kanclerz Niemiec, a to ktoś poleci do Madrytu… Generalnie jest to partia, która z zadziwiającą regularnością na tydzień przed wyborami siada na „pierdzącej” poduszce. I sama sobie szkodzi.
Z drugiej strony, skoro już ten kryzys wybuch, to reakcja na niego była poprawna. Trochę na zasadzie szoku i narzucenia dyscypliny innym członkom partii. Również trafna była uwaga pana Mastalerka, że na pytanie, czy pozbawić immunitetu Adama Hofmana, powinien odpowiedzieć Sławomir Nowak. W tej sprawie PO siedzi cicho, mając takie przekonanie, że w Polsce istnieje solidarność małych i dużych złodziei. Że każdy w Polce coś tam w życiu zachachmęcił - jeden za 5 złotych, drugi za 50 tys. I jak się cicho siedzi to się dalej zajedzie.
Co więcej, PiS po raz pierwszy od dawna zareagował wyprzedzająco, ogłaszając kandydaturę Andrzeja Dudy na prezydenta. Dzięki temu w miarę sprawnie przykrył sprawę swoich byłych już trzech posłów. I teraz już może zajmować się promocją swojego kandydata na najważniejszy urząd w państwie. A to poza wszystkim jest dobry kandydat i jest obecnie dużo czasu, aby wzmocnić jego rozpoznawalność publiczną. To był dobry ruch – co w PiS-ie jest rzadkością. Przyzwyczailiśmy się niestety traktować działania tej partii, jako działania podmiotu specjalnej troski, stąd takie zaskoczenie, że tym razem coś im się udało…
Rozmawiała Anna Sarzyńska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221986-stanilko-o-kierownictwie-pkw-skostniali-nie-zawsze-bystrzy-i-demonstrujacy-swoista-instytucjonalna-wyzszosc-sedziowie