Czy komunikacja publiczna naprawdę może być bezpłatna? To jedno z najczęściej powtarzających się pytań w trwającej właśnie w Warszawie kampanii samorządowej. Dyskusję w tej sprawie warto moim zdaniem zacząć od odpowiedzi na pytanie: co to właściwie znaczy bezpłatna?
Dziś władze miasta, z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele, lubią podkreślać, że wpływy ze sprzedaży biletów pokrywają zaledwie ok. 30% wydatków na lokalny transport zbiorowy. Czy zgodnie z tym tokiem rozumowania można zatem postawić tezę, że już dziś komunikacja jest w naszym mieście w 70% bezpłatna? Nie, to oczywiste - koszty funkcjonowania systemu są przecież obiektywne i muszą być poniesione. Skąd zatem pochodzą środki przeznaczane co roku na pokrycie przeszło 2/3 wydatków na ten cel? To równie oczywiste - z naszych podatków. Samorząd gospodaruje przecież głównie pieniędzmi, które w różnych formach zostały już od warszawskich podatników pobrane. Zgodnie z przepisami prawa zaspokajanie potrzeb lokalnej społeczności w zakresie transportu zbiorowego należy do zadań własnych gminy, obok 21 innych wymienionych w ustawie. To, że akurat w tym przypadku wymagana jest dodatkowa odpłatność, poza tą, którą mieszkańcy pośrednio wpłacają w istocie uprzednio do budżetu miasta np. opłacając podatek dochodowy, jest już wyłącznie kwestią podjętej decyzji i filozofii zarządzania miastem. To zatem całkowita nieprawda, że mieszkańcy finansują dziś zaledwie 30% kosztów funkcjonowania transportu zbiorowego w Warszawie. Nie, finansujemy 100% z tym, że 30% pochodzi w tym przypadku z dodatkowej opłaty za zakup biletu. „Bezpłatna komunikacja” rozumiana po prostu jako brak konieczności poniesienia dodatkowej opłaty, funkcjonuje już dziś np. w stolicy Estonii – Tallinie, czy w amerykańskim Baltimore.
Dla nikogo nie jest chyba żadną nowością, ani tajemnicą, że dane statystyczne o liczbie ludności w Warszawie są znacząco zaniżone. Jak każda stolica Warszawa przyciąga nowych mieszkańców oferując zwłaszcza największy w kraju rynek pracy i mogąc poszczycić się relatywnie niską (choć niestety rosnącą) stopą bezrobocia. Problem polega na tym, że kilkaset tysięcy osób mieszkając często całymi latami w Warszawie nie decyduje się tu zameldować, bo choćby ubezpieczenie samochodu z rejestracją rozpoczynającą się nieco inaczej niż np. WT jest znacząco tańsze. Tym, którzy potrafią dobrze liczyć należy więc przedstawić konkretną ofertę. Taką, która w ostatecznym rozrachunku okaże się korzystna zarówno dla nich, jak i dla Warszawy. Jak wynika z danych warszawskiego ratusza, jedna osoba deklarująca się jako warszawski podatnik to rocznie ok. 3 tys. zł więcej wpływów do budżetu miasta. Z kolei brak konieczności dodatkowego opłacania biletów komunikacji publicznej może przynieść każdemu pasażerowi nawet przeszło 1300 zł oszczędności w ciągu roku. Trudno nie zauważyć, że korzyść będzie obopólna. Dla pełnego pokrycia ubytków związanych z wprowadzeniem bezpłatnej komunikacji dla wszystkich warszawskich podatników wystarczy zaś przekonać do płacenia w Warszawie podatków ok. 250 tys. osób. A przecież część przewozów pozostanie płatna np. dla turystów, czy też dla tych, którzy finalnie nie zdecydują się zmienić swojej podatkowej przynależności. Co ważne, zmiana właściwego urzędu skarbowego nie oznacza ani wyżej wspomnianej konieczności zmiany meldunku, ani wymiany dokumentów, ani nie wpłynie też oczywiście na wysokość opodatkowania. Warto przy tym dodać, że bezpłatna komunikacja to nie tylko pieniądze, ale zmiana całego sposobu funkcjonowania miasta i życia mieszkańców. To przecież choćby mniejsze korki i czystsze powietrze.
Nie tak dawno temu Hanna Gronkiewicz-Waltz przy każdej sposobności podkreślała, że według szacunków stolica traci rocznie przeszło miliard złotych w związku z tym, że kilkaset tysięcy osób nie płaci tu podatków. Priorytetem miała być zmiana tej niekorzystnej sytuacji i zachęcenie jak największej liczby mieszkańców do tego, aby powierzyli swoje podatki miastu, w którym przecież faktycznie żyją. Dziś pani prezydent uważa, że się po prostu nie da. Nie da się nic zrobić, nie ma sposobu, nie uda się i już. I na tym właśnie polega problem z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Bo czy potrzebny jest nam jeszcze w Warszawie prezydent, któremu się nie udaje i który wie tylko tyle, że się po prostu nie da?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221684-bezplatna-komunikacja-czy-to-mozliwe