Prezydent Bronisław Komorowski chce żebyśmy wszyscy cieszyli się ze święta Niepodległej. Wszyscy by chcieli, ale nie wszyscy są skłonni dzielić radość z prezydentem. Różni różniści nadworni propagandyści oburzają się na takich, co to nie szanują Komorowskiego, znaczy, nie szanują Rzeczpospolitej. Bardzo to ciekawe zestawienie. Po pierwsze, kto kocha Rzeczpospolitą, niekoniecznie musi kochać prezydenta, a po drugie, kochający Rzeczpospolitą Komorowski sam dowiódł swego szacunku do głowy państwa, że wspomnę jego publiczne szydzenie z Lecha Kaczyńskiego i zdanie: „jaki prezydent, taki zamach”.
W przeciwieństwie do Komorowskiego, ja szanuję jego urząd i demokrację: skoro większość zdecydowała, że został następcą tragicznie zmarłego poprzednika, akceptuję to, choć nie był moim faworytem. Brzydzę się natomiast rozpętaniem przez jego obóz wojny polsko-polskiej i dzielącej Polaków kampanii nienawiści. Jak co roku, tuż przed 11 listopada, prezydent wspaniałomyślnie wezwał naród do „manifestacji jedności” i włączenia się do jego pochodu. Chciałoby się skwitować: „łaskawca”, jednak - mając właśnie na uwadze najważniejsze święto Rzeczpospolitej - daruję sobie ten sarkazm.
Apel Komorowskiego wsparli prezydenccy i prorządowi halabardnicy, którzy na co dzień dzielą społeczeństwo wedle zasady: „temu damy konia z rzędem, temu buzi, temu w gębę”. W ramach kształtowania jedności narodowej teatrolog-prezenter Piotr Kraśko uczynił z madryckiego skandalu byłych już posłów PiS leitmotiv wczorajszego wydania „Wiadomości”. Dostrzegł to nawet gość Kraśki, Jerzy Stuhr; jak stwierdził nierozważnie, sprawa panów H. K. R. zajęła „pół wydania pana dziennika” (cytuję z pamięci). Faktycznie przewinęła się na początku, podczas i na końcu serwisu rzekomo informacyjnego.
A propos Jerzego Stuhra, który ostatnio wodzi rej w mediach wszelakich, w „Gazecie Wyborczej”, w „Newsweeku”, w radiowej „Trójce”, w internetowym Onecie, itd.: ten skądinąd znakomity aktor wyraził z poczucia obywatelskiego obowiązku parokrotnie ubolewanie, że my, Polacy, mamy skłonność do rozpamiętywania klęsk. Więc, na marginesie Narodowego Święta Niepodległości, wychodząc naprzeciw słusznej krytyce Stuhra, przypomnę tylko kilka tych ważniejszych, polskich zwycięstw.
Weźmy jedną z ostatnich, przemilczaną bitwę o ratusz City Hall w Karbali z 2004r. - największe starcie naszych sił zbrojnych od czasu II wojny, w którym garstka polskich i paru bułgarskich żołnierzy zdołała odeprzeć zmasowane ataki rebeliantów z tzw. armii Mahdiego. Zginęło w nich ponad osiemdziesięciu szyitów, Polacy i Bułgarzy nie ponieśli żadnych strat. Albo np. bitwę o „Maczugę” (jak nazywano wzgórze pod Falaise), z 1944r., gdy pancerniacy generała Stanisława Maczka zamknęli w kotle dziesiątki tysięcy żołnierzy Wehrmachtu. W uznaniu tych zasług Francuzi przypięli Maczkowi w 1945r. pod paryskim Łukiem Triumfalnym Komandorię Krzyża Legii Honorowej, a władze Polski tzw. Ludowej pozbawiły go w 1946r. obywatelstwa…
Pewnie za to, że gen. Maczek uczestniczył wcześniej w wojnie polsko-bolszewickiej. A skoro o niej mowa, zwycięska Bitwa Warszawska z 1920r., w której daliśmy łupnia Rosjanom, była w czasach komuny tematem tabu, choć w różnojęzycznych podręcznikach historii uznawana jest za jedną z przesądzających o losach świata. Wśród nich wymieniana jest też odsiecz wiedeńska króla Jana III Sobieskiego i rozgromienie przez naszą husarię ok. 180 tys. armii tureckiej Kara Mustafy w 1683 r.
Wszystkich sukcesów naszego oręża nie wymienię, bo można o nich pisać książki: od bitwy pod Cedynią w 972r., przez bitwę pod Grunwaldem w 1410 r., bitwy pod Kircholmem i Kłuszynem w 1605 i w 1610r., (w pierwszej 3,5 tys. żołnierzy hetmana Jana Chodkiewicza rozniosło na lancach trzykrotnie liczniejsze wojska króla Szwecji Karola IX Wazy, w drugiej hetman Stanisław Żółkiewski poprowadził niespełna 7 tys. podkomendnych przeciw 40 tys. armii rosyjsko-szwedzkiej, co utorowało mu drogę do Moskwy…), że nie wspomnę o innym zwycięstwie Jana III Sobieskiego nad Turkami pod Chocimiem z 1673r.,
Później była jeszcze bitwa o Podole w 1694r., gdy pod Hodowem czterystu polskich husarzy stratowało sto razy większą, tatarską ordę, szarża polskich szwoleżerów przez przełęcz Samosierry, która umożliwiła cesarzowi Francji marsz na Madryt i podbój Hiszpanii, a w minionym stuleciu np. Powstanie Wielkopolskie sprzed 95 lat, zwycięską bitwę z Niemcami pod Kłuszynem, czy ostatnią w kampanii wrześniowej bitwę pod Kockiem, stoczoną w październiku 1939r. przez niepokonanych żołnierzy z grupy „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga.
Historia Polski to nie tylko klęski, przeciwnie, acz niejednokrotnie tragiczna, więcej w niej militarnych sukcesów - długo by je wymieniać. Nasze Narodowe Święto Niepodległości, symbolizujące odrodzenie się państwa po 123 latach zaborów też było gigantycznym sukcesem, ale z pewnością nie mielibyśmy możliwości obchodzenia tego dnia, gdyby nie wiara Polaków w tę „wolną”, o której prawie pół wieku śpiewali w kościołach.
Wychodząc naprzeciw krytyce Jerzego Stuhra o rozpamiętywaniu klęsk, przytoczyłem zaledwie kilka z wielu polskich dni chwały. Jakieś wnioski? Obawiam się, że teraz zostanę zaszufladkowany przez różne autorytety - bête à concours jako ksenofob, nacjonalista i rasista, który chce pozbawić Polaków słodyczy czekoladowego orła. Bo, jak nie patrzeć, faktycznie biliśmy Niemców, Rosjan, Szwedów, Hiszpanów, Turków i kogo tam jeszcze. My, Polacy, rzeczywiście jesteśmy zakałą Europy, polscy patrioci po prostu rujnują nasz wizerunek w świecie… A, że spytam z czystej ciekawości sobie a muzom, czy na domu pana Stuhra i innych prelegentów nowej wykładni polskości i patriotyzmu powiewają dziś biało-czerwone flagi?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221654-my-polacy-jestesmy-zakala-europy-a-polscy-patrioci-po-prostu-rujnuja-nasz-wizerunek-w-swiecie