Gdy z przyzwyczajenia kliknęłam pilotem, by zobaczyć kto tam znów produkuje się u Moniki Olejnik i gdy zobaczyłam przy stole zestaw Robert Biedroń-Paweł Kukiz, i usłyszałam pierwsze słowo „geje”, chciałam „lecieć dalej po kanałach”. Szczerze mówiąc, całą tą gejowsko -genderową tematyką jestem już mocno zmęczona.
Ale pech chciał, że zaciął mi się pilot. Konkretnie wysiadła bateria. Walcząc z jej wymianą i próbując przy tym nie połamać sobie paznokci, zaczęłam słuchać. I tak już zostałam z palcem na guziku….
Początkowo było „konwencjonalnie”. Robert Biedroń dowodził, że homoseksualiści są w Polsce wciąż dyskryminowani i zastraszani. Że czują się wolni – tylko raz do roku na pardzie gejowskiej. Na co Kukiz ripostował z refleksem:
Kiedy środowisko homoseksualne było poniewierane, a ci ludzie żyli w strasznym lęku - wtedy broniłem słabszych. Ale jeśli ktoś mi wymachuje przyrodzeniem przed oczyma, to to już jest przegięcie. Nie może być tak, że lobby mniejszości terroryzuje większość
– mówił bez ogródek.
Ale Biedroń stawiał za przykład samego siebie:
Jestem jedynym otwarcie homoseksualnym politykiem w parlamencie
— dowodził.
Tych, którzy zrobili coming out w polityce można policzyć na palcach jednej ręki
— utyskiwał, wspominając przy okazji, że kiedy dorastał wydawało mu się, że jest jedynym gejem na świecie.
Kukiz bez wahania wytykał mu to, co i mnie od lat w całej tej gejowskiej subkulturze najbardziej przeszkadza.
Wy, gdy się przedstawiacie od razu mówicie: jestem gejem!. Nie posłem, senatorem, muzykiem, nauczycielem. Gejem
— zaznaczył.
To jest przecież cześć mojej tożsamości
– bronił się Biedroń.
Czy to znaczy, że jak pan Kukiz się przedstawia to musi zaraz dodawać, że jest heteroseksualny?
— wykazała się tym razem zimną logiką Monika Olejnik.
No właśnie. To, co osoby heteroseksualne najbardziej odstręcza od środowisk homoseksualnych, to właśnie owo uporczywe epatowanie swoimi preferencjami. Zawsze byłam zdania, że w sprawach seksu: homo czy hetero, obowiązuje pewna dyskrecja. Oczywiście zdarzają się maniakalni seksoholicy i wśród „heteryków”, ale normą jest jednak założenie, że w sytuacjach publicznych nie omawia się łóżkowych preferencji. A i prywatnie robi się to taktownie, albo wcale. Nie klasyfikuje ludzi według tego, kto z kim i ile razy. Środowiska LGBT usiłują natomiast z kwestii seksu zrobić podstawowe kryterium podziału ludzi. Nieważne, czy ktoś jest mądry, głupi, dobry zły, wykształcony, prymitywny, wierzący czy ateista, czy jest malarzem, czy inżynierem, ale liczy się to - z kim sypia. Ewentualnie chciałby sypiać. I co myśli o tym, z kim sypiają inni. A to jest bardziej drażniące niż sam homoseksualizm.
Poseł Biedroń ma na to odpowiedź, następującą: żyjemy w heteromatriksie; wszyscy zakładają, iż jesteśmy heteroseksualni. A takie założenie nam, gejom przeszkadza.
Może i przeszkadza. Mnie też przeszkadza wiele rzeczy. Złośliwość, hipokryzja, fałsz, niechlujstwo, bezmyślność, głupota. Tak to już jest, że ten świat nie jest idealny, skrojony na naszą modłę i trochę się trzeba wysilić, żeby ze swoją odmiennością (każdy jakąś ma) w nim funkcjonować.
Czy naprawdę receptą na dyskomfort wewnętrzny gejów i lesbijek musi być ich afiszowanie się ze swoimi seksualnymi skłonnościami na ulicach?
Paweł Kukiz ujął to krótko:
Nie może być tak, że lobby mniejszości terroryzuje większość.
Pełna zgoda. Dodał, że znacznie więcej dobrego zrobiłoby się dla środowiska homoseksualnego, gdyby nie afiszowanie się z Paradami Równości. I tu znów podpisuję się obiema rękami. Znałam kilku gejów. Sympatycznych i inteligentnych. Żaden nie epatował swoją seksualnością w jakiś obsceniczny sposób. Choć w ich zachowaniu była jakaś „inność”. Taka, która nikomu tak naprawdę nie przeszkadza. Wszyscy funkcjonowali w świecie heteryków. Nie sądzę, aby którykolwiek z nich odczuwał potrzebę paradowania w stringach na podczas Parady Równości.
Tak jak ja nie odczuwam przymusu wicia się wokół rury w nocnym klubie, by potwierdzić swoją heteroseksualność.
Gdzieś. panowie i panie, walczący z tą rzekomą dyskryminacją popełniacie błąd. Nie w waszej odmienności seksualnej jest problem, ale w sposobie mówienia o niej. Narzucania jej jako normy. To budzi sprzeciw. Nie sam fakt waszej „odmienności”.
Ale właściwie nie o tym miałam pisać. Najbardziej zdumiało mnie to, że obejrzałam dzisiejszą dyskusję z prawdziwą przyjemnością. A to dlatego, że pierwszy raz od dawna zobaczyłam adwersarzy, o całkowicie odmiennych światopoglądach, którzy umieli rozmawiać nie obrażając się nawzajem.
Choć mieli zupełnie inne zdanie na temat tęczy na placu Zbawiciela, czy krzyża w parlamencie.
Mówili to co myślą - szczerze, ale nie agresywnie. Miejscami z humorem, miejscami bardzo poważnie. Ale bez tego jadu i furii a’la Niesiołowski, bez tego zacietrzewienia a’la Krystyna Pawłowicz, czy Julia Pitera. Być może dlatego, że nie są czołowymi politykami, walczącymi o najwyższe stawki. Być może dlatego, że mają po prostu trochę osobistej klasy.
Mój Boże, pomyślałam, robiąc wreszcie pożytek z uruchomionego ponownie pilota, gdybyż debata o sprawach państwa mogła wyglądać w ten sposób! Gdybyśmy wszyscy w domach umieli rozmawiać podobnie! Okazuje się, że kultury politycznej mogą nas uczyć zadeklarowany gej i muzyk rockowy. Ten świat nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221012-pawel-kukiz-kontra-robert-biedron-czyli-o-kulturze-dyskusji-i-niespodziewanych-pozytkach-z-zepsutego-pilota