Elokwencja i galanteria polskiej "elyty polytycznej"

fot.  PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

Mówią, że inteligencji nie można znaleźć na polu z kapustą, a błądzić jest rzeczą ludzką. Tylko czy tym można usprawiedliwić zachowanie niektórych osobników piastujących państwowe urzędy i reprezentujących Polskę na arenie międzynarodowej? To byłoby zbyt łatwe…

Wiadomo - polityk też człowiek i ma prawo do błędów, ale jeśli te błędy są ortograficzne, a do tego robi je nie kto inny, a „ministra” oświaty, to już dość wstydliwa przypadłość. Można by nawet rzec, że to „chańba” dla urzędu. Ale jak wiadomo, przykład idzie z góry. Chodzą pogłoski, że Kluzik-Rostkowska owe błędy popełniła specjalnie, żeby okazać solidarność z miłościwie nam panującym Bronisławem Komorowskim. W ten wysublimowany sposób połączyła się z nim w „bulu” z powodu słabego opanowania przez niego podstawowych zasad ortograficznych. Do grona „wybitnych” dołączył też znany twitterowiec - Radosław Sikorski, który „wierzę kontrolną” pomylił z wiarą we własną nieomylność i nie zaufał czerwonym podkreśleniom edytora na portalu. Tak czy inaczej, dla tych reprezentantów sceny politycznej nie ma „nadzieji”, bo nic nie zatrze złego wrażenia.

Niestety, słaba znajomość pisowni ojczystego języka to nie jedyny kłopot polskiej elity rządzącej. Problemem okazują się być występy na „czerwonym dywanie”. Szczególnie, gdy nie ma wyraźnie zaznaczonego, na przykład świetlistymi strzałkami, kierunku przemarszu. Tutaj na szczególną uwagę zasłużyła dziedziczka schedy po Donaldzie Tusku, która zgubiła się podczas wizyty u Merkel. Na całe szczęście koleżanka Angela była na tyle blisko, by sprowadzić Ewę na właściwą drogę, czym uchroniła ją przed totalną katastrofą. Złośliwi przyznali polskiej „premierce” pierwsze miejsce w kategorii „śmieszne kroki”.

A już najmniej szczęścia mają polscy prezydenci do dyscyplin sportowych. Owszem, lubią się pojawiać w blasku fleszy, na wszelkich zawodach, ale nie zawsze wiedzą, na jaką imprezę sportową trafili. Nie tak dawno Bronisław Komorowski podziękował piłkarzom, że zdobyli złoto na mistrzostwach świata w siatkówce. Można to oczywiście usprawiedliwić tremą przed kamerami, przecież nie wszyscy politycy muszą być obyci. Może gdyby na ten finałowy mecz nie odkodowano kanału, to widownia byłaby mniejsza, a tym samym prezydent czułby się mniej skrępowany i nie palnąłby takiej gafy? A tak, odkodowali i masz babo placek. Niektórzy twierdzili, że w odkodowaniu maczał palce rząd. Czyżby taki mały zamach stanu? Niestety, poszła w świat niesprawiedliwa plotka, że Komorowski chciał obejrzeć na żywo mecz piłki nożnej, a niechcący znalazł się na siatkówce. Ale przecież jedno i drugie gra się piłką.

Co innego były prezydent Lech Wałęsa - „duchowy przywódca” PO. Ten to ma kindersztubę w małym palcu. Pojawia się wszędzie tam, gdzie są kamery, fotoreporterzy i uwielbiające go tłumy. Reprezentuje Polskę w trakcie niezliczonych podróży po świecie. Ostatnio rozsławia nas w krainie kaktusów, gdzie, jako właściwy człowiek na właściwym miejscu, bierze czynny udział w Meksykańskim Szczycie Biznesu. Jednak zanim pojawił się w Meksyku, został szczecińskim sensei’em. Wałęsa to człowiek znany z tego, że zna się na wszystkim. Toteż poproszono go o patronat honorowy i otwarcie mistrzostw WUKF Karate Championship w Szczecinie. I decyzja organizatorów jest dla mnie zupełnie zrozumiała. Wszakże Wałęsa o karate wie wszystko, a na pewno wiele. Jest skoczny, zwinny, co udowodnił pokonując płot stoczniowy, a niektórzy mówią, że jedną ręką obalił mur berliński i załatwił komunizm. Zatem należało go zaprosić. I nic nadzwyczajnego by się nie wydarzyło, gdyby nie to, że Wałęsa, wzorem Komorowskiego, pomylił zawody sportowe. I tak zamiast powitać zgromadzonych uczestników na mistrzostwach karate, podziękował im za przybycie na turniej judo. Ta wpadka zostałaby niezauważona i rozeszłaby się po kościach sympatyka sportów walki, jednak zgromadzeni goście byli bardzo spostrzegawczy. Rozżaleni niechlujstwem Wałęsy przestrzegają go, żeby uważał, by mu kolejne nieopaczne słowo nie stanęło w gardle… kaktusem.

Można krytykować polityków za ich gafy, pomyłki i wpadki. Można śmiać się do rozpuku z ich medialnego qui pro quo. Ale o jednym nie można zapomnieć, że to skecze śmieszne przez małą chwilę. Później każdy polityczny lapsus zaczyna żyć własnym życiem. A „jak cię widzą , tak cię piszą” - brzmi przysłowie. A jak cię widzą - polityku, tak piszą całe polskie społeczeństwo. I niestety to częściej powód do wstydu, niż do żartu.

Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale dobrowolne trwanie w błędzie jest rzeczą diabelską

— mówił św. Augustyn.

Może czas zatem zejść ze sceny i zaoszczędzić Polsce dalszej kompromitacji? Zwłaszcza, że wymienione „kwiatki” nie są jedynymi błędami elity rządzącej, która usilnie stara się nas przekonać, że w dobrym kierunku można pójść tylko „śmiesznymi krokami”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.