Powiało Bareją: Mieczysława Anioł w Brukseli, czyli o wyższości III RP nad PRL

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
Kadr z serialu "Alternatywy 4" (reż. Stanisława Bareja)
Kadr z serialu "Alternatywy 4" (reż. Stanisława Bareja)

W PRL Mieczysława Anioł z „Alternatywy 4” nadal myłaby schody, gotowała mężowi obiady i latem chodziła w futrze, w III RP może zostać nawet premierem.

Było tak. Pewna pani prowadziła nudne życie na prowincji. Ale w pewnym momencie stał się cud i znalazła się w wielkim mieście i w centrum uwagi. Swoje przeżycia z powodu wielkiej życiowej zmiany opisywała tak:

Wie pan, najpierw to nie chciałam się zgodzić, bo to jednak Warszawa. Tyle się w telewizji słyszy, w radio o tych rozbojach w biały dzień na ulicy. Na murach jakieś świństwa wypisują. Strach wyjść z domu. A potem, wie pan, sobie pomyślałam, że to jednak stolica. No, kultura. Do kina można codziennie pójść, do teatru można codziennie pójść. Różni jacyś politycy sławni przyjeżdżają, przyjęcia się wtedy w takich pięknych pałacach urządza. To nie to co Pułtusk. Wie pan, jednak w Warszawie to ciągle kogoś ciekawego można na ulicy spotkać, a to aktualnego prezesa telewizji, a to jakiegoś sławnego aktora albo, wie pan, tego pisarza Sofronowa.

Wystarczy Pułtusk zamienić na Szydłowiec i reszta się zgadza. A nawet więcej, bo to już nie tylko Warszawa, ale i Paryż, Berlin, Bruksela, a wkrótce pewnie także Waszyngton, Pekin czy Tokio. Oryginał nazywał się Mieczysława Anioł i był żoną Stanisława Anioła, „gospodarza domu” przy Alternatywy 4. Do tego oryginał pochodził z Pułtuska, co w tej sytuacji jest wyjątkowo metaforyczne, żeby nie powiedzieć symboliczne. A wszystko to dowodzi, że w III RP zaszła jednak fundamentalna zmiana. W PRL Mieczysława Anioł nadal myłaby schody, gotowała mężowi obiady i latem chodziła po Pułtusku w futrze, a w III RP przed takimi jak ona otworzyły się jednak wielkie możliwości, łącznie z funkcją premiera.

Było też tak, że pewien pan był ważną osobą, jeździł po świecie z wizytami i nie imały się go problemy maluczkich. Czyli gdy np. potrącił na pasach prawidłowo przechodzącego pieszego, to pieszy został obsztorcowany przez stróża porządku, a nie sprawca. Gdy pojechał z przyjacielską wizytą na Węgry, znalazł się na prowincji, gdzie podczas wyciągania zakopanej w błocie ciężarówki wyrwano z ziemi słup telefoniczny i zerwano przewody. Nasz bohater próbował się dodzwonić do Warszawy, ale usłyszał:

Nincsen telefon összekapcsolásunk. Ez a telefon nem jó meg az se jó, tudja. Vihar volt és ledőltötte az oszlopokat úgyhogy nincsen semmi telefonkapcsolásunk.

Znaczyło to:

Nie ma połączenia telefonicznego. Ten telefon jest zepsuty i drugi też nie działa. Była burza i uszkodziła słupy, więc nie mamy połączenia telefonicznego.

Nasz bohater nic jednak nie zrozumiał, więc tłumaczono mu, że:

vihar volt, tudja. Vihar. Az oszlop - ledőlt. Nincsen semmi kapcsolásunk. Warszawa nincsen. Nincsen Varsó. Warszawa nie ma.

Oznaczało to tylko tyle, że „była burza. Burza. Słupy są uszkodzone. Nie mamy połączenia. Warszawy nie ma. Nie ma Warszawy”.

Nasz bohater spytał:

Co, zburzona?.

I usłyszał:

Igen, igen!” (tłum. tak,tak! - przyp. SJ).

Wystarczy rozmowę po węgiersku zamienić na dialog w języku angielskim, a prowincję u bratanków na amerykański portal Politico i wszystko się zgadza. Czyli mamy coś, co było, a potem okazało się nie istnieć, choć jednak istniało. I wszyscy udawali, że jednak nie istniało, choć skutki były tak oczywiste, że istnieć musiało. W drugim wypadku oryginał nazywał się Tadeusz Krzakoski i był dyrektorem firmy Pol-Pim (wymyślonej przez Stanisława Bareję i Stanisława Tyma na potrzeby filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz!?”), co też jest wyjątkowo znaczące, a nawet symboliczne, bo brzmi po prostu absurdalnie. I znowu III RP okazała wyższość na PRL, bo gdy Krzakoski wrócił z Węgier, zastał nowego dyrektora Pol-Pimu, a sam nie dostał nic w zamian. W III RP takiej krzywdy Krzakoskim się nie robi. Gdy przestaje się być ministrem, natychmiast zostaje się marszałkiem. I można rozpocząć nowe życie, udając, że wcześniej nic się nie stało. Bo generalnie jest tak, że „Polacy, nic się nie stało”. A nawet gdy się stało, to można komu trzeba co najwyżej skoczyć.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych