Spod dywanu platformerskiej propagandy wypełzają dziś demony głupoty i cynizmu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. sejm.gov.pl
Fot. sejm.gov.pl

To naprawdę niezwykłe, że dopiero po siedmiu latach Donald Tusk dostrzegł w Radosławie Sikorskim szkodliwego dla polskiej dyplomacji gadułę i narcyza. Ciekawe, czy wcześniej nie widział w Radku I Twittującym owych cech, czy też wygodniej mu było utrzymywać na fotelu ministra spraw zagranicznych kogoś, kto szans na wielką polityczną karierę sam się pozbawia mniej więcej co pół roku.

I czy dożyjemy czasów, gdy Słońce Peru przestanie promieniami swego pijaru oświetlać także kolejne „gwiazdy” Platformy: Ewę Kopacz czy… No, właśnie, chyba się już owe gwiazdy skończyły. Bo PO-Niesiołowski Stefan to jednak nieco inna kategoria - i polityka, i przede wszystkim – człowieka (wiem, tutaj nie brzmi to zbyt dumnie). A Schetyna od dawna musi radzić sobie („radzić” od radzenia, nie od Radzia Chobielin) zupełnie sam.

Cóż jednak może dziś biedny, mały w swej bezradności Donald Tusk, skoro żałosny w swym skretynieniu mainstream całą robotę chce odwalić za niego. Nic się nie stało – wołają, to tylko odpryski tej straszliwej, rusofobicznej polityki zagranicznej prezydenta Kaczyńskiego! A że to kłamstwo w żywe oczy?

Palców rąk i nóg wszystkich polskich polityków by zabrakło, gdyby chcieć wszystkie takie kłamstwa zliczyć. I o ile doskonale rozumiem Piotra Zarembę, że z autentyczną przykrością dostrzega dzisiejsze „przeginanie prorządowej pały” (moje określenie, nie Zaremby), o tyle ja również proszę kolegów z tzw. prawej strony: nie zakładajcie już nigdy na oczy tych różowych klapek, które pozwalają Wam twierdzić, że mainstream tylko „od czasu do czasu” bawi się w betonową propagandę.

Nie, on to robi stale, a przyzwoitych ludzi w prorządowych mediach nie spotyka żadna, powtórzmy to, żadna droga awansu. Co najwyżej bombardowanie ze strony „Gazety Wyborczej” i nasze, ciche z reguły, wyrazy szacunku.

Wracając do naszych baranów, czyli Radosława Sikorskiego i jego wieloletniego przełożonego Donalda Tuska – oczywiste jest, że ten pierwszy nie powinien już ani dnia dłużej pełnić zaszczytnej roli człowieka nr 2 w polskim państwie. Jeśli jego opowieść o Putinowskim kuszeniu Tuska jest prawdziwa, to jest to kompromitacja całej polskiej polityki zagranicznej w latach 2007-2014. Jeśli jest nieprawdziwa, to totalny blamaż Sikorskiego. To przecież jasne.

Choć – oczywiście – nie dla członków mediów prorządowych lub udających „neutralne”. Oto bowiem, jak się okazuje, część obserwatorów i komentatorów udaje, że tych oczywistości nie dostrzega. Przypomina to, jako żywo, odwracanie głowy od rozjechanego na ulicy psa. Owszem, gapić się za bardzo nie ma na co, ale przecież odwrócenie głowy psa tego już nie ożywi. Pies jest pogrzebany.

I to w tym szczególnie, że mówimy tu o byłym szefie MSZ, długim milczeniu Donalda Tuska, wreszcie przedziwnych komunikatach płynących z Kancelarii Prezydenta, która twierdzi, iż głowa państwa nie może zabrać głosu w sprawie słów Sikorskiego, gdyż… nie pełniła w 2008 roku swego urzędu.

Ale co do roku 1989 i wydarzeń sprzed 25 lat to się już głowa wypowiadać może i to bez przerwy. Nawet niepytana rwie się do historycznych odniesień, jednak w kwestii sytuacji sprzed lat 6 i poważnych zaniechań w polityce zagranicznej, które skutkują dziś, jak sam prezydent to nazywa, agresją rosyjską, głosu zabrać nie może, bo go „wtedy nie było”?

Dlaczego milczał Tusk - łatwo się domyślić, Ostachowicz nie był w stanie wymyślić niczego sensownego, wiec szli na przeczekanie, licząc, że się cześć towarzystwa wykrwawi. Co zresztą częściowo się stało.

Radosław Sikorski swoim samobójem z przewrotki wykonał kilka operacji jednocześnie. Po pierwsza udało mu się oddalić - nie tylko siebie od sukcesów politycznych, ale także Polskę od Ukrainy, Rosję od Polski, Unię od Rosji, prawdę od jej ujawnienia, wreszcie widmo wygranych przez PO wyborów, choć to ostatnie wydarzenie wciąż nie jest niemożliwe.

I szczerze mówiąc, po wszystkich tych latach, aferach, kompromitacjach i bezczelnych narracjach, bardziej dziwię się temu, że kilka milionów ludzi wciąż chce na PO głosować niż temu, że milion głosujących nie potrafi zaznaczyć jednego krzyżyka w jednej, wybranej przez siebie kratce, oddając głos nieważny.

No, bo kto jest dziś bardziej oderwany od rzeczywistości: ten, kto nie umie poprawnie zagłosować, czy ten, kto umie, ale głosuje przeciwko sobie?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych