Amerykanie bardziej potrzebują nas niż my ich. Absurd? Niekoniecznie

Fot. mon.gov.pl
Fot. mon.gov.pl

Z jednej strony apetyty Rosji, z drugiej – Niemiec. Do tego USA i ich spojrzenie na środkową Europę w kategoriach interesów trzeciorzędnych. Niewesoła jest sytuacja Polski w najgorętszym od dekad momencie na politycznej mapie świata.

Ale nie musimy tracić w niej podmiotowości. O położeniu naszej ojczyzny w obliczu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, a także w globalnej grze mocarstw o dominację traktuje pasjonująca analiza mec. Jacka Bartosiaka z Narodowego Centrum Studiów Strategicznych. Dostępna tutaj.

Odsyłam do tego tekstu. Kilkanaście minut lektury pozwoli wejść na inny poziom myślenia o państwie, jego perspektywach w zakresie bezpieczeństwa i szerzej spojrzeć na geopolitykę, którą na co dzień próbuje nam się sprzedawać w wyjątkowo infantylnym opakowaniu.

Przytoczę jego główne tezy.

USA jako państwo dominujące w świecie (w dużej mierze za sprawą kontroli nad oceanami, którą priorytetowo chce utrzymać) za wszelką cenę będzie minimalizowało ryzyko wyrośnięcia konkurenta w Euroazji, a zatem starało się zachować równowagę między Rosją a Niemcami. Kluczowe w tej strategii są wpływy w pasie państw pomiędzy dwoma lokalnymi hegemonami, zwłaszcza w Polsce. To, jaką rolę ma odgrywać Warszawa, jest oczywiście w inny sposób rysowane w Waszyngtonie, Berlinie i Moskwie. Amerykanie, jak pisze Bartosiak, traktują nas jak „junior partnera świata atlantyckiego”. Celem jest dla nich Polska z „niepodległością status quo”

na tyle niepodległa, by nie wejść do zawsze potencjalnie mogącej powstać strefy dominacji niemieckiej,

i

wciąż słaba na tyle, by nie stała się ośrodkiem mającym samodzielność strategiczną ze względu na dysponowanie nowoczesnym, innowacyjnym przemysłem, zamożnością, zapleczem innowacyjno-technologicznym, czy też siłami zbrojnymi o autonomicznych zdolnościach strategicznych.

Zbytnia siła Polski mogłaby bowiem przyciągać państwa regionu, co groziłoby (tak, tak: groziłoby!) destabilizacją Rosji, a nawet jej rozpadem. To z kolei uniemożliwiłoby wykorzystywanie Rosji przez USA do stabilizacji swoich interesów. Moskwa jest bowiem na tyle słaba, by nie zagrażać pozycji Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie na tyle silna, by pomagać w powstrzymywaniu radykalnych islamistów czy Chin.

Według analityka Rosjanie rozpętując kryzys ukraiński chcą zmienić układ sił w Europie, zredukować amerykańskie interesy w tej części świata i z państwa „junior partnerskiego” w oczach Waszyngtonu stać się graczem pierwszoligowym, koniecznym do uwzględniania przy wszelkim porządkowaniu globalnych interesów gospodarczych. Dlatego też

kokietują rolę Niemiec zainteresowanych szeroko pojętym spokojem w naszej części kontynentu, tj. niezakłóconym odbiorem swojego eksportu, podporządkowaną współpracą ze słabszymi organizmami gospodarczymi położonymi pomiędzy Niemcami a Rosją, uzależnionymi od gospodarki niemieckiej, oraz dalszym pogłębianiem współpracy z Rosją, co cieszy kapitał i przemysł niemiecki.

Rosnąca rola Niemiec oznaczać by miała dalsze osłabianie Unii Europejskiej aż do możliwego jej rozpadu, co jeszcze bardziej pchnęłoby Berlin do współpracy z Moskwą i Pekinem, oddalając naszego zachodniego sąsiada od „sił atlantyckich”.

Jacek Bartosiak zauważa, że niemiecka klasa polityczna coraz częściej artykułuje niechęć do istotnej obecności USA w Europie Środkowej, co w obliczu wojny na Ukrainie trwoży państwa naszego regionu. Na szczęście choć Rosja ma interesy w dużej mierze tożsame z Berlinem, nie zrealizuje ich zbyt szybko.

I to jest bardzo ważna różnica pomiędzy rokiem 2014 a 1939. To zdecydowana różnica dla Polski, o czym zdają się zapominać Amerykanie wmawiając nam, iż obecny kryzys na wschodzie bezpośrednio zagraża naszemu bezpieczeństwu już teraz. I, że to nam powinno zależeć na Amerykanach bardziej, niż Amerykanom na nas. W sierpniu 2014 jest odwrotnie.

Jak wskazuje ekspert, kluczowy z polskiego punktu widzenia jest fakt, iż Amerykanie nietraktujący Rosji jako poważnego zagrożenia dla swoich globalnych interesów, zorientowani na Pacyfik i powstrzymywanie rosnącej siły Chin, przy niewielkiej obecności militarnej w Europie, będą chcieli rozwiązać problem rosyjskich apetytów na Starym Kontynencie za pomocą sojuszników, bez znacznej ingerencji własnej.

Tu zaczyna się pole do realizacji konkretnych interesów Polski, której zależy na powstrzymaniu ekspansji i maksymalnym osłabieniu Rosji.

Nie ma bowiem szansy na polską podmiotowość pomiędzy silniejszymi Rosją i Niemcami w warunkach wyjścia USA z Europy i słabnięcia projektu paneuropejskiego. W interesie Polski jest ugrzęźniecie Rosji w konflikcie ukraińskim, co będzie wiązać Rosję finansowo, wojskowo i wizerunkowo.

A Polsce pozwoli wpływać na opinię publiczną i polityków Zachodu, by zmniejszali współpracę z Rosją. Pojawi się wówczas szansa na otwarcie strategicznej rywalizacji Berlina czy Waszyngtonu z Moskwą

co daje ogromne szanse na wzmocnienie Polski w szczególności wojskowo, ponad zaprojektowaną nam „niepodległość status quo”.

Jak zaznacza Bartosiak, nie należy jednak angażować się bezpośrednio w operację ukraińską, jeśli Amerykanie będą prowadzili grę z Rosją bez udziału swoich wojsk, zostawiając cały ciężar i koszty sojusznikom w regionie.

Nie tylko bowiem wystawi nas to na zawsze ryzykowną konfrontację z Rosją, ale także możemy stać się jedynie przedmiotem (a nie podmiotem) negocjacyjnym w trakcie rozmów pokojowych pomiędzy USA a Rosją, do których wcześniej lub później dojdzie. Nasze interesy będą wtedy decydowane ponad naszymi głowami.

Dotyczy to wszelkich scenariuszy, łącznie z najtrudniejszym dla Polski - „dużej Nowej Jałty”, w ramach której USA zawrą porozumienie z Rosją przeciw Chinom. Ekspert NCSS podkreśla, że kluczowa dla naszego bezpieczeństwa staje się wobec tego samodzielność strategiczna. Na szczęście, dodaje, nie musimy się jeszcze twardo deklarować.

Wbrew pozorom Polska ma czas na decyzję. W krótkiej i średniej perspektywie czasowej Niemcy nam nie zagrażają, a na pewno nie w zakresie bezpieczeństwa. Wcale nie jest zatem tak, jak wmawiają nam Amerykanie, że musimy już teraz wybierać. Polska gospodarka, cokolwiek by mówić, modernizuje się w pierwszym rzędzie w oparciu o kapitał i technologie niemieckie oraz w oparciu o dotacje unijne, a więc - w bardzo dużym uproszczeniu - także o fundusze niemieckie. Tymczasem amerykańskich pieniędzy i inwestycji brak. To Amerykanie bardziej nas potrzebują teraz niż my ich.

A to dlatego, że mogą utracić ważny dla nich korytarz między Europą a Azją, gdzie czają się ich potencjalni globalni konkurenci. Muszą więc podjąć grę na wspomaganie Polski.

Polska natomiast wcale nie jest na dzień dzisiejszy zagrożona w takim stopniu, jak nam się wmawia i może równie dobrze podjąć decyzję o przeczekaniu chaosu w systemie wybierając opcję niemiecką (tzw. „bandawagon”), na której korzysta już teraz jej gospodarka. W krótkiej perspektywie więc to Stany Zjednoczone mają problem. My, być może w długiej, ale wcześniej skorzystamy z niemieckich pieniędzy i spokojnie zobaczymy, co się dzieje w odwiecznej europejskiej grze o równowagę, jakie siły zwyciężają i jak opcja będzie dla nas najwygodniejsza. Należy jedynie mądrze wykorzystać ten czas.

Mec. Bartosiak kończy swój artykuł stwierdzeniem, że rozsądnym jest poczekanie na rozwój sytuacji i znaczące wzmocnienie oraz zmodernizowanie armii. Przy jednoczesnym uzmysławianiu Amerykanom, że mamy wybór i czas, a im musi się spieszyć.

Zaznacza też:

Oczywiście, nowe postawienie sprawy nie jest łatwe ani proste, odbywa się w etapach, z wyczuciem, lecz i stanowczością, charakterystyczną dla elit podmiotowych. Wzbudza też często agresję u partnera przyzwyczajonego do poprzedniego sposobu postępowania i percepcji Polaków. Jeśli ten partner jest bardzo silny i wpływowy jak partner amerykański, to na różne sposoby może próbować zmienić nowe nastawienie elit politycznych, w tym można spodziewać się działań zakulisowych. Niemniej jednak warto taką operację przeprowadzić.

I tu pojawia się problem największy – aktualne polskie elity. Czy są one zdolne do jakiegokolwiek myślenia strategicznego? Czy są nim zainteresowane? Czy najważniejsi politycy są w stanie patrzeć w perspektywie dalszej niż najbliższe wybory? Albo chociaż czy mają w swoim otoczeniu światłych ludzi, których mogą się posłuchać w rozważaniu scenariuszy dla Rzeczypospolitej? Czy w skoncentrowanych na swoim „tu i teraz” w polityce, w rozdzielaniu państwowych posadach dla rodzin i kolegów oraz obijaniu młotkiem politycznej konkurencji tli się w nich jakiś pierwiastek etosu państwowców? Czy są w stanie podjąć jakąkolwiek grę zamiast postkolonialnego płaszczenia się przed silniejszym?

Próżno stawiać takie pytania w odniesieniu do pani premier – niech dobry Bóg ma nas w swojej opiece i pozwoli jej jak najszybciej zakończyć urzędowanie w al. Ujazdowskich i skupić się na prasowaniu oraz pożeraniu ptasiego mleczka (sama opowiadała o tych pasjach telewizyjnej „Panoramie”) – czy szefów MSZ, MSW lub marszałka Sejmu. Odpowiedzi udzielili w ciągu ostatnich siedmiu lat. Jedynym wśród najwyższego szczebla urzędników rokującym nadzieje zdaje się być minister obrony. To trochę mało…

Na szczęście, jak podkreśla Jacek Bartosiak, „wbrew pozorom Polska ma czas na decyzję”. Jest więc możliwość zmiany ekipy u sterów państwa, i podjęcia myślenia długofalowego. A przede wszystkim przywrócenia znaczenia pojęciu polskiej racji stanu.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych