Wybór Ewy Kopacz na premiera uświadamia kilka przerażających prawd o polskiej polityce. Najważniejsza jest taka, że władza udaje, iż potrafi rządzić, a obywatele udają, że wierzą w to, iż na czele państwa jest ktoś przewidywalny i zorientowany, co się w takim miejscu robi. Gdy się jednak analizuje funkcjonowanie rządu Donalda Tuska, a jeszcze bardziej pierwsze poczynania Ewy Kopacz wnioski są takie, że Polską nie rządzi żadna dobrze zorganizowana ekipa, tylko przypadek. Ogromna większość decyzji i działań rządzących jest absolutnie nieplanowana. A podstawową zasadą funkcjonowania ekipy rządzącej jest oportunizm. W praktyce objawia się to tak, że jeśli nie ma absolutnej konieczności, żeby podjąć jakąś decyzję, to się jej nie podejmuje. Fachowo to chorobliwe wręcz odkładanie decyzji na później nazywa się prokrastynacją.
Mamy w Polsce władzę dotkniętą permanentną prokrastynacją. To wynika nie tylko ze strachu, że jest się niekompetentnym, więc zrobi się jakieś piramidalne głupstwo, ale też z przekonania, iż także podwładni są niekompetentni. A przynajmniej nie można im ufać. Nie dlatego, że wywodzą się z innego politycznego obozu czy są po prostu bezpartyjnymi urzędnikami. Rządzący wiedzą, że w ministerstwach i urzędach jest pełno osób powiązanych z różnymi grupami interesów czy konkretnymi politykami, ale nie mają pewności, czy mogą oni być ich sprzymierzeńcami, czy ich utopią. Wszyscy więc wszystkich podejrzewają o złe intencje i permanentne knucie. W takiej atmosferze pozoruje się pracę, bo najbezpieczniej jest się nie wychylać i nic nie robić. Urzędnicy zajmują się tylko tym, co nie wiąże się z żadnym politycznym ryzykiem, przez co władzy brakuje odwagi, a plany strategiczne nie są wdrażane, bo mogłyby się okazać niebezpieczne.
Rządzenie w oparciu o zasadę prokrastynacji w czasach spokojnych jest tylko jałowe. Gdy jednak mamy kryzys czy niebezpieczną sytuację zewnętrzną (jak obecnie na Wschodzie), niekompetencja i oportunizm nie tylko rzucają się w oczy, ale są ogromnym zagrożeniem dla państwa. Mamy oczywiście masę zaklęć i deklaracji, że wszystko jest pod kontrolą i Polska jest bezpieczna (choć ostatnio rządzący mocno swoje własne tezy o bezpieczeństwie zrewidowali), ale właściwie jedynymi gwarantami bezpieczeństwa i suwerenności Polski są Unia Europejska i NATO. To znaczy i rządzący politycy, i obywatele mają nadzieję, że takie gwarancje istnieją. W praktyce te gwarancje są iluzoryczne, bo po tym, co się dzieje w UE i w NATO nie ma żadnej pewności, że ktokolwiek będzie umierał za Gdańsk czy Warszawę.
W spokojnych czasach rządzący politycy nic nie robią, łudząc się zewnętrznymi gwarancjami bezpieczeństwa i zasadą solidarności w NATO, a większość obywateli po prostu o tym nie myśli. W czasach kryzysu widać bezradność i przypadkowość działań zaradczych po stronie rządzących, bo kompletnie nic robić się nie da, co jest ideałem. To wszystko jest jednak nieadekwatne i nieskuteczne, przede wszystkim ze względu na doraźność i chaotyczność. I wtedy okazuje się, że na najwyższych szczeblach władzy są tacy sami amatorzy, jak przeciętni ludzie. Tak samo wystraszeni sytuacją i równie bezradni. Mogą oczywiście wydawać polecenia, a nawet rozkazy, tylko nie są w stanie przewidzieć, jakie będą ich skutki. Dlatego raczej nic nie zrobią albo za mało, albo za późno, żeby zminimalizować ryzyko błędu. Władza ma oczywiście różne narzędzia, ale raczej na własnych obywateli. Tym rzeczywiście może zaszkodzić, zemścić się, postraszyć czy utrudnić życie. I to nie wiąże się właściwie z żadnym ryzykiem dla rządzących, bo za błędy urzędników płaci państwo, a za nadużycia władzy wobec obywateli praktycznie nie płaci nikt.
Władza w Polsce jest właściwie teatrem cieni. Aktorzy (rządzący) coś tam odgrywają, a widownia (przynajmniej jej spora część) uznaje, że ci pierwsi dobrze się wcielają w swoje role. Niestety to tylko teatr. Ale część polskiego społeczeństwa żyje fikcją może nie teatru, bo do niego chodzi niewielu, lecz telewizyjnych seriali. I oni często postacie z seriali utożsamiają z prawdziwymi ludźmi, czyli np. Artura Żmijewskiego biorą za księdza Mateusza z Sandomierza, a Kamillę Baar za ginekologa ze szpitala w Leśnej Górze. Na tej samej zasadzie Ewę Kopacz uważają za premiera, a Teresę Piotrowską za ministra spraw wewnętrznych. Widzieli je w telewizji w rolach premiera i ministra, i to im wystarcza. Problemem jest to, że samo udawanie premiera czy ministra nie czyni prawdziwym szefem rządu bądź resortu. Dlatego trudno się dziwić, że takie osoby stosują prokrastynację, a rządzenie polega w ich wypadku na przypadkowych, chaotycznych działaniach.
Były już szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz mylił się, gdy mówił w restauracji „Sowa & Przyjaciele”, że państwo istnieje teoretycznie. Ono jest dekoracją, zastawką z planu filmowego. A rządzący są tylko aktorami, a najczęściej statystami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/216887-polska-nie-rzadzi-ekipa-ewy-kopacz-lecz-przypadek-i-zasada-prokrastynacji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.