Janina Paradowska i Jacek Żakowski ofiarami niebezpiecznej epidemii

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Komsomolcy w służbie PO doznają orgazmu słuchając exposé Ewy Kopacz i potrafią zrobić wydarzenie na miarę przewrotu Einsteina z postawienia huśtawki na placu zabaw.

Kiedy Ewa Kopacz przeczytała z kartki swoje exposé, ludzie pokroju Jacka Żakowskiego doświadczyli nirwany i wpadli w stan katalepsji. Bo ponoć publicysta „tak dobrego exposé jeszcze w III RP nie słyszał”.

Gdy Elżbieta Bieńkowska wymęczyła po polsku swoje odpowiedzi na pytania europarlamentarzystów, przeczytała po angielsku parę zdań, jakie miała przygotowane na początek i koniec swego wystąpienia oraz wypowiedziała z głowy po angielsku raptem ze cztery proste konstatacje, chór proplatformerskich ciotek i wujów odleciał. Wszystko miało być znakomite, wyjątkowe i błyskotliwe, a europosłowie uwiedzeni na pniu. Tyle tylko, że to wszystko bujda, bo ocena była średnia, w dodatku naciągana przy pomocy kierującego przesłuchaniem Jerzego Buzka.

Bieńkowską skrytykowała spora grupa egzaminatorów, zarzucając jej ogólnikowość i skłonność do narcyzmu, gdy sama się chwaliła, jaka to jest świetna i sprawna w kierowaniu wszystkim, za co się weźmie. Tym bardziej ten narcyzm był dziwaczny, że przyszła komisarz UE pracowała zawsze na państwowym, więc nie bardzo miała okazję wykazać się w normalnej rynkowej konkurencji w prywatnej firmie.

Ale w TVN 24, TVP Info, Radiu Zet, Tok FM czy w „Gazecie Wyborczej” były pochwalne hymny, jakby Elżbieta Bieńkowska dostała Nobla albo zdobyła Oscara i ośmiotysięcznik K2 zimą, najtrudniejszą trasą. Człowiek rozsądny nie podnieca się byle czym, bo istotą inteligencji (zarówno jako grupy społecznej, jak i właściwości umysłu) jest krytycyzm i szukanie dziury w całym. Wszystko jak leci podoba się wyłącznie ludziom nierozgarniętym i niewyrobionym.

Entuzjazm nad rzeczami zwykłymi i błahymi, momentami przechodzący w ekstazę, jest oczywistym wyrazem kompleksów i poczucia niższości, bo exposé, a tym bardziej banalne przesłuchanie w europarlamencie (w języku ojczystym) nie są żadnymi epokowymi wydarzeniami, przy których powinno się dostawać orgazmu czy odlatywać w okolice pierścieni Saturna.

Jest jednak w Polsce całkiem liczna grupa ludzi, których wszystko, co robi Platforma i jej politycy zachwyca, niczym Słowacki profesora Bladaczkę w „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza. Janina Paradowska czy Jacek Żakowski zachwycają się byle czym z powodu pensjonarskiej miłości do PO, i to można zrozumieć, choć bycie pensjonarką w ich wieku jest cokolwiek dziwne.

Zrozumiała jest też miłość do PO i rządu takich ludzi jak były dziennikarz „Gazety Wyborczej” Konrad Niklewicz, bo on jest teraz pracownikiem kancelarii premiera, a rządowa propaganda jest jego aktualnym wyznaniem i zadaniem. Niezrozumiała jest natomiast jakość argumentów, czyli treść wyznań miłosnych, bo to ewidentna tandeta intelektualna oraz taniocha emocjonalna z najgorszych południowoamerykańskich telenowel, połączona z kiczem i zaangażowaniem komsomolca.

Ekstatyczni i orgazmiczni miłośnicy rządu PO, a teraz gabinetu Ewy Kopacz mogą ludzi rozsądnych wprawiać w pewne zakłopotanie i frasunek, gdy bez cienia zażenowania traktują na przykład materiały promocyjne w zachodnich mediach, opłacone przez polskie ministerstwa czy agencje albo polskie państwowe firmy, za własne stanowisko tych mediów. Zresztą każda apologetyczna bzdura, która pojawia się w zachodnich gazetach i gazetkach czy na portalach i portalikach jest traktowana jak niebywałe wydarzenie, choć te teksty i materiały są w ogromnej większości dziełem polskich współpracowników zachodnich mediów, najczęściej z „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika Powszechnego”. Te głupotki nie mają żadnego znaczenia, ale prorządowe pensjonarki tak się nimi ekscytują, że osoby nieobeznane z mechanizmami powstawania tego typu infantylnej propagandy często się na nią nabierają.

Pensjonarki i komsomolcy w służbie władzy PO potrafią zrobić wydarzenie z wybudowania kawała chodnika czy pojedynczej huśtawki na placu zabaw.W ich naiwnych wyznaniach i zachwytach wszystko, czego się tkną rząd czy samorządowcy PO, natychmiast nabiera nowej jakości i nosi piętno geniuszu oraz dzieła na miarę piramid czy teleskopu Hubble’a. A gdy już coś takiego zostanie przedstawione w zachodnich mediach, mamy odlot przewyższający to, co w rzeźbie „Ekstaza Świętej Teresy” zobrazował Lorenzo Bernini (w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie).

W praktyce krajowej są to wzloty w rodzaju: „O, Boże!, jakaż ta trawa w Głuchej Dolnej jest najzieleniej zielona”, „jakaż ta woda w rzeczce Kijance jest najmokrzej mokra, a powietrze w Badziewiu Górnym najbardziej napowietrzone”. Kiedy ekstatyczna inspiracja dociera z zachodnich mediów, mamy nieokiełznany orgazm prorządowych komsomolców z powodu stwierdzeń typu, że także w Polsce przyspieszenie grawitacyjne na powierzchni Ziemi wynosi średnio 9,81 m/s2, a temperatura wrzenia wody (pod ciśnieniem 1 atmosfery) wynosi ok. 100 stopni Celsjusza (właściwie to 99,97 stopnia). No, niesamowite.

Wszystko to nie byłoby warte wzmianki, gdyby poprzez nachalne i szerokie lansowanie w dominujących mediach nie przyczyniało się do niebywałej infantylizacji i zgłupienia debaty publicznej w Polsce. W tej debacie bzdury, idiotyzmy, tandeta emocjonalna i kicz są podnoszone do miana rewolucji kopernikańskiej czy przełomu Einsteina. A tandeta i głupota odpowiednio szeroko i nachalnie lansowane mają to do siebie, że zaczynają dominować. I pożerają kolejne ofiary, czego Janina Paradowska czy Jacek Żakowski są najlepszymi przykładami. Warto więc wyraźnie powiedzieć, że w tej głupocie i infantylizmie jest metoda. Niebezpieczna.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych