Liczba obietnic nie była przypadkowa. Ewa Kopacz próbowała przykryć miliardami swój podstawowy deficyt: brak autorytetu. Nie przykryła

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Procenty leciały z ekranu jak za najlepszych lat Władysława Gomułki. Pani premier Ewa Kopacz obiecała, że wszystko będzie nam rosło jeszcze szybciej niż do tej pory. Znając rządy PO - także emigracja, zadłużenie i spadek dzietności.

Niektóre z obietnic zabawne, jak choćby te dotyczące żłobków. Premier Donald Tusk sięgał po tę wzruszającą kartę pewnie z pięć razy. Skoro Ewa Kopacz wraca do tematu, znaczy sprawy nie załatwił. Ewa Kopacz też nie załatwi, bo jeśli by załatwiła, jej następca z PO (jeśli taki będzie), nie miałby o czym mówić.

Liczba obietnic nie była przypadkowa. Ewa Kopacz próbowała przykryć miliardami swój podstawowy deficyt: brak autorytetu. Nie przykryła. Docierając do końca odczytanego z kartki przemówienia żałowała pewnie, że nie złożyła więcej obietnic. Bo to expose nie rozwiązało podstawowego problemu szefa rządu. Nie dodało mu „gravitas”, tego trudnego do zdefiniowania, ale wyczuwalnego przekonania, że polityk kierujący krajem posiada odpowiednią wagę. Że jest postacią premierowską.

Nie pomogło zacinanie się na trudniejszych słowach. Rzeczywiście, zapachniało szefową samorządu uczniowskiego, która wpisała do przemówienia słowa znane z telewizji, ale jednocześnie takie, których używa rzadko.

Taki będzie ten rząd: obły, sypiący obietnicami, uciekający od problemów, malujący trawę na zielono. Prorządowa propaganda pobije wszelkie rekordy. Pani premier - „jako kobieta” i „jako lekarz” - pokaże nam, jak może smakować nadwiślański peronizm.

Pani premier chce „100 dni współpracy”. Nakłania Jarosława Kaczyńskiego, aby „przełamał zapiekłość”, by zerwał z „klątwą nienawiści”. Cynizm w czystej postaci. Niech władza zacznie od siebie, niech przywróci realną demokrację, niech wyjaśni Smoleńsk. Tu naprawdę zapachniało autorytaryzmem; każdy zamordysta oskarża przecież opozycję o agresywne działania, o nienawiść.

Wymachując pojednaniem bez żadnego realnego gestu z własnej strony, traktując postulat współpracy jako metodę uderzenia w opozycję, Ewa Kopacz pogłębia tylko podziały. Co więcej, zużywa słowa, które lada chwila naprawdę mogą być Polsce potrzebne.

Pan Donald Tusk, który Polskę podzielił jak nikt przed nim, i który z tego podziału uczynił główny wehikuł podtrzymywania własnej władzy, klaskał. On wyjeżdża, co ma być - zdaniem premier Kopacz - „wielkim sukcesem Polski”. Wielkim sukcesem byłoby powstrzymanie emigracji, a nie jej koronowanie rejteradą premiera na w sumie podrzędne stanowisko sekretarza prawdziwych władców Europy.

Pani premier zadeklarowała, że „lubi mówić wprost”. A jednak, choć poświęciła bezpieczeństwu pokaźną część przemowy, o Rosji wspomniała tylko raz, przywołując „rosyjskie embargo”. Z przemowy wynikało, że Ukraina walczy z jakimiś zielonymi ludzikami. Ani słowa o rosyjskim imperializmie, ani słowa o przyczynach wojny.

W sumie, mamy premier z serialu. Tak jak serial „Anna Maria Wesołowska” pokazuje dalekie od rzeczywistości wyobrażenie sali sądowej, tak serial „premier Ewa Kopacz” prezentuje władzę widzianą oczami mało zorientowanych telewidzów.

Pastisz. Groźny dla Polski.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych