Zabójstwo 298 ludzi w malezyjskim samolocie przypomina o Smoleńsku i uświadamia, że Polską rządzą gówniarze. I ci gówniarze muszą odejść. Już, teraz

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami żyli sobie Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Radosław Sikorski i tysiące ich klonów. I mówili mniej więcej tak: Rosja to już prawie normalne, cywilizowane, europejskie państwo. Zdarzają się tam problemy z praworządnością i demokracją, ale to nie powód, by być rusofobem. Każdy, kto chce traktować Rosję i jej przywódcę Władimira Putina jak wrogów, każdy, kto jątrzy i mąci w relacjach z Moskwą nie tylko szkodzi polskim interesom, ale jest po prostu szaleńcem, chcącym wojny z Rosją. Jest szkodnikiem, głupkiem i moralnym zerem. Bo przecież nam potrzeba wymiany handlowej, kulturalnej, potrzeba przyjaznych stosunków. W zamian otrzymamy to samo, bo Rosja ceni tych, którzy ją dobrze traktują i się odwdzięcza.

Sielankowego obrazu przyjaznej Rosji i jej demokratycznego przywódcy nie zakłóciło to, że polski prezydent, najważniejsi dowódcy armii, wybitni politycy i osobistości życia społecznego stracili życie w smoleńskim błocie. Bo przecież wybitny przywódca, wielkiego i przyjaznego kraju pokazał bezmiar współczucia i empatii, zapewnił o wszechstronnej pomocy i współpracy. I w stanie tej wielkiej empatii ściskał i poklepywał swego wielkiego przyjaciela, polskiego premiera. A ten ze wzruszeniem przyjmował szczere gesty dobrego radzieckiego człowieka. Potem wprawdzie były różne obiektywne trudności, które trochę sprawy komplikowały, ale przecież liczyła się dobra wola i atmosfera wzajemnego zaufania oraz przyjaźni.

Mniej więcej pół roku temu dobry radziecki człowiek nagle się popsuł w oczach swoich zaufanych polskich przyjaciół. Zaczęli oni mówić, że żołdacy byłego już przyjaciela napadli na ukraiński Krym, siali zamęt na wschodzie Ukrainy prowadząc tam brudną wojnę, strzelali do ludzi i samolotów jak do rzutków. A sam niedawno jeszcze dobry człowiek i przyjaciel łgał jak najęty opowiadając, że jest tym samym dobrym człowiekiem co poprzednio, tylko nie jest rozumiany albo jest rozumiany błędnie. Jemu chodzi bowiem tylko o wolność, prawa, zasady i wartości. I dobrzy polscy przyjaciele byłego dobrego radzieckiego człowieka poczuli się oszukani. Oni mu serce na dłoni, a on im splunął w twarz (o ile można tu mówić o twarzy).

Być może za bajkowymi górami, za lasami i za siedmioma rzekami wszystko jest inne niż w realnym świecie, ale nikt w Polsce nie pamięta, żeby obsadzał panów Komorowskiego, Tuska i Sikorskiego w bajkowych rolach. Bo przecież tylko w bajkowym świecie istniał dobry radziecki człowiek Putin. W realnym świecie był to ten sam Putin, co obecnie, czyli zwykły zbir. Oczywiście nawet zbirowi zdarza się być postrzeganym jako miły człowiek, bo co mu szkodzi zagrać taką rolę, czego najlepszym przykładem komendant obozu śmierci Auschwitz – Rudolf Höss, który kochał dzieci (wprawdzie tylko własne, ale zawsze), psy i koty, kochał motylki i pszczółki, kwiatki i rabatki.

Nie trzeba wymieniać ani jednego rzeczownika czy przymiotnika (w tym wyrażeń ze słownika elit III RP uwiecznionego na podsłuchach z restauracji „Sowa i Przyjaciele” oraz Amber Room”), określających, kim się okazali nasi wybitni i realistyczni ponoć mężowie stanu. Okazali się i tyle, czyli mleko się rozlało. Tylko to kosztuje. Polska zapłaciła ogromną cenę za to, że jej pseudoelity dały się jak dzieci podejść i zrobić w bambuko przez dobrego radzieckiego człowieka Putina. To cena dosłowna, czyli przeliczalna na grube miliardy, np. w związku z cenami gazu, jaki dobry radziecki człowiek narzucił rządowi PO-PSL, ale to także cena godności, honoru i dumy narodowej. Wprawdzie zainteresowani mogą nie wiedzieć, co te pojęcia znaczą, ale Polacy wiedzą, zatem nie trzeba tego wyjaśniać.

Cena godności, honoru i dumy narodowej jest szczególnie widoczna po bandyckim zestrzeleniu przez rosyjskich najemników samolotu pasażerskiego malezyjskich linii lotniczych i zabiciu 298 osób. Bo to pokazało cenę, jaką Polska płaci w związku z katastrofą smoleńską. Nie może być więc tak, że ci, którzy nam to wszystko zwalili na głowy teraz udają pierwsze naiwne pensjonarki i zachowują tak, jakby nic się nie stało. Ale się stało, a ci, którzy stroszą piórka mężów stanu okazali się zwykłymi gówniarzami, którzy nie sprostali żadnemu zadaniu. A my w Polsce gówniarzy nie potrzebujemy, przynajmniej na najwyższych stanowiskach w państwie. Gówniarzem można być w piaskownicy czy na orliku, bo to mało komu szkodzi. Dlatego trzeba to sobie jasno powiedzieć: gówniarze muszą odejść. Nie kiedyś tam, lecz już, teraz.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych