Racjonalną konieczność rozliczeń po 1989 r. zamieniono na kicz pojednania. Efekt: polska polityka i zakłamanie życia społecznego

fot. prezydent.pl/Łukasz Kamiński
fot. prezydent.pl/Łukasz Kamiński

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem książkę Igora Janke „Twierdza” poświęconą „Solidarności Walczącej”. Lektura tej pozycji skłania do smutnych refleksji, związanych z zaprzepaszczeniem wielkiego kapitału ofiarności, odwagi jakimi wykazali się ludzie tej organizacji w czasach schyłkowego komunizmu, którzy w latach dziewięćdziesiątych, zostali odsunięci na margines życia społecznego przez „pragmatyków” z Solidarności.

„Solidarność Walcząca” była to kierowana przez Kornela Morawieckiego z Wrocławia, organizacja, przeciwna jakimkolwiek rozmowom z komunistami. W jej szeregach znaleźli się ludzie, którzy swego oporu nie zamierzali redukować tylko do uczestnictwa w patriotycznych mszach. Była najbardziej bojową, najlepiej zakonspirowaną, najsprawniejszą i sprawiającą najwięcej kłopotu komunistycznej władzy opozycyjną organizacją.

Wrocław nieprzypadkowo stał się miejscem działań radykalnych, ponieważ mieszkało w nim wielu, ludzi którzy po II wojnie zostali zmuszeni do opuszczenia Lwowa. Nienawiść do komunizmu „mieli w genach”.

Ludzie „Solidarności Walczącej” przestrzegali przed kompromisem z ludźmi poprzedniego systemu, wychodząc z racjonalnego założenia, że z byłych aparatczyków nie da się zrobić szczerych demokratów, że mentalny bolszewik zawsze pozostanie bolszewikiem. Casus Millera i Kwaśniewskiego jest potwierdzeniem tych intuicji.

Tę diagnozę potwierdził pod koniec lat dziewięćdziesiątych Jacek Kuroń, który miał odwagę przyznać się do błędu. Przed tym kompromisem przestrzegał Czesław Bielecki. Kilka miesięcy temu, słuchałem w radio rozmowy z Olgą Krzyżanowską, swego czasu jednej z głównych działaczek Unii Wolności, która nie kryła, że brak rozliczeń to poważny błąd.

Dlaczego to błąd? Tu nie chodzi wcale o to, że badanie przeszłości to polowanie na czarownice, rozbudzanie nienawiści, o której w jednym z wierszy pisała Wisława Szymborska, w 1992 roku, kiedy obalano rząd Olszewskiego. To wynika z oczywistego faktu, że dla dobrego funkcjonowania każdego systemu społeczno- politycznego, dla zapanowania dobrej aury, fundamentalne znaczenie ma, jak zauważył znakomity francuski socjolog Pierre Bourdieu, „moment genezy”. Jaki fundament, taka cała reszta. Jerzy Stanisław Lec zauważył trafnie, że historia to również dzieje zdarzeń, które nie miały miejsca.

To, co nie rozliczone „pracuje” i nic nie pomoże tu zaklinanie historii w postaci czynienia z dnia 4 czerwca święta „nas wszystkich”. To właśnie generuje konflikt zamiast budować realne kompromisy. Zgniły fundament, na jakim usiłowano zbudować III RP, powoduje dzisiaj stopniową implozję niepodległego Państwa Polskiego.

Wracając do „Solidarności Walczącej”. W Poznaniu charyzmatyczną osobowością, głównym działaczem tej organizacji, był późniejszy wiceprezydent Poznania, Maciej Frankiewicz, tragicznie zmarły w 2009 roku. Z wdzięcznością dla Jankego czytałem duże fragmenty książki poświęcone Frankiewiczowi, którego miałem zaszczyt poznać w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Organizacja poznańska była zauważalna na demonstracjach. Stanowiła, tak jak wrocławska, dobrze zorganizowaną grupę. O sile tej grupy decydowała pracowitość, sprawność organizacyjna i determinacja Macieja Frankiewicza. Działalność takich ludzi jak Morawiecki czy Frankiewicz pokazuje, jak duże znaczenie mają w życiu społecznym wybitne jednostki, że nie wielkie procesy historyczne, jak do głów uparcie wbijali i wbijają marksistowscy historycy i publicyści, decydują o przebiegu wydarzeń, ale wybitna jednostka.

Uświadomienie tego faktu, to wielka zasługa książki Igora Jankego, prezesa Instytutu Wolności. Książka jest też ważna jako odpowiedź na ewidentne próby rozmywania odpowiedzialności za horror stanu wojennego, za ofiary SB i beznadzieję lat osiemdziesiątych, kiedy to wyjechało, a właściwe zostało zmuszonych do emigracji blisko 900 tys. najbardziej twórczych i dynamicznych jednostek. Jest ważna jako przypomnienie jak wyglądały lata osiemdziesiąte w Polsce, jak następowała implozja systemu komunistycznego, która w gruncie rzeczy trwa do dzisiaj.

Racjonalną konieczność rozliczeń po 1989 roku zamieniono na kicz pojednania. Efekt: polska polityka i zakłamanie życia społecznego. W tym zamienianiu historii w bajkę o pojednaniu Polaków prym wiedzie Prezydent Komorowski, który nie widzi sprzeczności w oddawaniu sprawiedliwości Żołnierzom Niezłomnym i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu jednocześnie.

Takie słodkie jak sacharyna porozumienia w „obliczu śmierci”, wobec której wszyscy jesteśmy „równi”, to socjotechnika, wykorzystująca ukształtowane przez franciszkanów czułe dusze Polaków, ludzi z natury „szlachetnych”. Uporczywość tej socjotechniki czyni w końcu z oprawców ofiary. Wszystko się rozmywa.

A rzeczywiste ofiary? No cóż, obiektywnym prawom historii nie należy się przeciwstawiać, tak jak nie należy wsadzać ręki do kontaktu. Prezydent Komorowski jest mistrzem takiego zamulania głów. Pomaga mu w tym medialnie wykreowany wizerunek polskiego szlachcica, łagodnego i zawsze skorego do zgody. Jego przemówienia, wygłaszane tonem łagodnej perswazji, zachęcają zawsze do przyjaźni i pojednań. Był jedynie mało pojednawczy wobec ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale to szczegół.

Książka Jankego, „Twierdza”, została napisała 25 lat po tzw. przełomie. Wielce wymowny jest fakt, że masowe ekshumacje ofiar stalinowskiego terroru następują dopiero teraz, co pozwala kwestionować te 25 lat jako czas pełnej wolności. Napisanie takiej książki o „Solidarności Walczącej”, właśnie teraz, ma w sobie coś symbolicznego. To nie tylko oddanie sprawiedliwości dzielnym i prawym ludziom, ale wskazanie młodym osobom, że warto być wiernym szlachetnym ideom i unikać dwuznacznych sytuacji, aby się nie utopić w szambie, bo jak mawiał Josif Brodski, estetyka to siostra etyki. Igor Janke, świetne pióro, znakomicie buduje napięcie i świetnie oddaje ducha oporu lat osiemdziesiątych w Polsce.

Od 1989 roku dominowały w polskim życiu społecznym i politycznym siły, które skutecznie przeciwstawiały się rzeczywistym rozliczeniom ze stalinowską przeszłością, ale także tą bliższą, dotycząca stanu wojennego. Z tymi siłami „Solidarność Walcząca” nie zamierzała się porozumieć. To było, jak wskazaliśmy wyżej, racjonalne. Często, ci którzy starają się usprawiedliwić rządy junty Jaruzelskiego, przywołują Chile i Pinocheta. Ale to porównanie stanu wojennego do krwawej dyktatury chilijskiej, wyrwane z historycznego kontekstu, nie jest uzasadnione.

Zapomina się, że w Polsce tę krwawą robotę pod nadzorem NKWD wykonali już w latach czterdziestych XX wieku, młody Kiszczak, Jaruzelski, Bauman, Moczar. Na akademiach szkolnych w PRL-u przestawiani byli jako „bohaterowie” walki z imperializmem dla dobra ludu pracującego. Stan wojenny to tylko utrzymywanie władzy, zdobytej dzięki zdradzie. Władza, która ufundowana jest na zbrodni, zawsze będzie miała problem legitymizacji. Wcześniej czy później, nawet po kilku pokoleniach, wraca ten problem, jak nieprzepracowana trauma. I niestety wraca często w „szekspirowskim” stylu. To, co dzieje się obecnie na Ukrainie, to taki powrót rzeczywistości, efekt „pracy” historii i mozolnego pozbywania się garbu komunizmu.

Podczas lektury książki Jankego, w której przedstawia on działania „Solidarności Walczącej”, struktury konspiracyjnej, która nie została infiltrowana przez SB, przypomniałem sobie wypowiedzi radiowe jakichś kilku działaczy zwykłej Solidarności w 2011 roku, z okazji obchodów 30. rocznicy Porozumień Sierpniowych. Swoją przygodę z Solidarnością porównywali do romantycznej przygody, jakby byli harcerzami na obozie. Zamieniali swoją przeszłość, wyczuwając intuicyjnie trendy panujące w politycznym powietrzu po 10. kwietnia, w bajkę.

A nie była to mimo wszystko bajka. Nie zabijano masowo, ale skrytobójczo. System gnił. Oto fragment książki:

Oficer SB kładzie pudełko zapałek na głowie osiemnastoletniego chłopaka. Wyciąga pistolet, odbezpiecza, naciska spust. Suche szczęknięcie iglicy. - O kurwa, nie naładowałem! I co gnoju?! - wrzeszczy. Spierdalaj! - odkrzykuje mu przesłuchiwany chłopak. - Nie można było im pokazać, że się boisz, bo oni chcieli nas złamać - wspomina dziś.

Takie sceny przemocy i łamania ludzi są częste w tej książce. Lata osiemdziesiąte w Polsce, to nie była bajka. Nie można pozwolić, aby polską historię najnowszą zamieniano w kicz. I tej tendencji książka Igora Jankego, zdecydowanie się przeciwstawia.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.