Warzecha: "Połączenie prawicowych sił to dobry kierunek. Ale dzisiejszy kongres „zjednoczeniowy” okazał się co najmniej falstartem, choć nie był też sromotną klęską"

PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

Połączenie prawicowych sił to dobry kierunek. Ale dzisiejszy kongres „zjednoczeniowy” okazał się co najmniej falstartem, choć nie był też sromotną klęską. Oby nie skończyło się jak z innymi niezłymi pomysłami największego opozycyjnego ugrupowania.

Trzeba od siebie oddzielić dwie kwestie: sam przebieg negocjacji o połączeniu sił Polski Razem i Solidarnej Polski z PiS oraz sprawę sobotniego kongresu. W tej drugiej kwestii nie może być wątpliwości: partia Jarosława Kaczyńskiego popełniła błąd i ponosi za to całkowitą winę. Kongres był zawczasu zapowiadany jako wielki sukces i początek jednoczenia prawicowego obozu przecież nie przez Ziobrę i Gowina, ale przez polityków PiS. W pierwszej wersji miało dojść do powstania sojuszniczego klubu parlamentarnego, złożonego z polityków SP i PRJG (co zresztą nastąpiło, ale poza kongresem).

Później, gdy rozmowy Kaczyńskiego z Ziobrą zakończyły się fiaskiem, żelaznym punktem kongresu miało być połączenie się na podobnej zasadzie z ugrupowaniem Jarosława Gowina. Ale i to się nie udało. Kongres okazał się zatem kongresem zjednoczeniowym PiS-u z PiS-em. No i może jeszcze z Jackiem Kurskim.

To musiało wywołać kpiny niechętnych opozycji mediów, ale naprawdę trudno się dziwić. Jeśli ktoś koncertowo się podkłada, przeciwnicy będą to wykorzystywać. Doprawdy, niełatwo pojąć, dlaczego zdecydowano się zwołać kongres zanim udało się podpisać porozumienie lub przynajmniej uzgodnić je ostatecznie. To wręcz szkolny błąd.

Bardzo kiepskie wrażenie robi też obecność Kurskiego, który – w przeciwieństwie do Gowina – jest jednym z najsłabszych wizerunkowo i najgorzej odbieranych polityków po prawej stronie. Co oczywiście nie oznacza, że i dla niego w połączonym obozie nie mogłoby być miejsca, tyle że akurat w przypadku tego polityka jego powrót w orbitę PiS powinien nastąpić w sposób możliwie dyskretny. Zastąpienie oczekiwanego na kongresie Gowina Kurskim jest posunięciem co najmniej dziwacznym.

Można oczywiście zrozumieć chęć Kaczyńskiego, aby kuć żelazo póki gorące i z inicjatywą zjednoczeniową wbić się w okres szczególnie trudny dla rządu i Platformy Obywatelskiej, łącząc to w dodatku czasowo z głosowaniem nad wotum nieufności. Taki plan był uzasadniony. Jednak – powtórzmy to raz jeszcze – decydowanie się na to i zapowiadanie wielkiego zjednoczenia bez dopięcia uzgodnień z partnerami było ogromnym wizerunkowym błędem.

Oczywiście twardzi zwolennicy PiS – jak zwykle zresztą – nie są w stanie spojrzeć na sytuację abstrahując od własnych sympatii i lojalności. A przecież powinni zrozumieć, że ta akurat gra nie toczy się o nich. Oni w obozie Prawa i Sprawiedliwości już są. Z powodu ostatniej afery i w wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego sytuacja na całej scenie politycznej zaczęła się zmieniać – powoli, ale zasadniczo, tworząc niepowtarzalną okazję do poszerzenia obozu prawej strony, a więc również sięgnięcia po nowy elektorat. Ten, bez którego PiS może zapomnieć o rządzeniu – nie tylko samodzielnym, ale prawdopodobnie o rządzeniu w ogóle. Nie mówimy tu o wyborcach, gotowych wybaczać Kaczyńskiemu wszelkie lapsusy i uznających go za zbawcę. Przeciwnie – mówimy o ludziach wobec PiS dość nieufnych. Partia Kaczyńskiego mogłaby ich jednak przyciągnąć, licząc pierwszy raz od dawna na premię za zjednoczenie i otwarcie się na inne środowiska. Premię być może tym większą, że mówimy o połączeniu sił z ludźmi, którzy albo odeszli od PiS w okolicznościach konfliktu, albo przychodzą z przeciwnego obozu. Tego waloru nie miało na przykład przyjęcie na pokład Prawicy Rzeczpospolitej Marka Jurka.

Taki mógł być przekaz. Na razie przekaz jest inny: PiS znowu się nie udało. Miało być wielkie zjednoczenie, jest zjednoczenie z Jackiem Kurskim, niedawno jeszcze przez polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz zwolenników tej partii mieszanym z błotem. Szczęśliwie sytuacja nie jest konfliktowa. Ziobro z Gowinem, którzy stworzyli właśnie wspólnie nowy klub parlamentarny, opublikowali list do uczestników kongresu, utrzymany w bardzo ciepłym tonie, choć wymieniający konkretne postulaty, dotyczące zmian w państwie, utrzymane w tonacji zdecydowanie wolnorynkowej, sprzecznej z socjalnym kursem partii Kaczyńskiego. List kończy się słowami: „Życząc Uczestnikom Konwencji twórczych obrad, kierujemy przyjacielskie pozdrowienia”. To ewidentny sygnał, że druga strona nadal jest zainteresowana bliskimi kontaktami, a zapewne i przymierzem z PiS. Nie zastąpi to jednak straconej właśnie szansy.

Teraz kwestia rozmów o sojuszu. Na naszym portalu pisał o tym dopiero co Piotr Zaremba. Jak to zwykle bywa w tego typu sytuacjach, nie znając detali, trudno orzekać, jak rozkłada się wina za fiasko. Z przecieków i zakulisowych informacji można wywnioskować, że o ile w przypadku Ziobry przyczyną porażki były zbyt wybujałe ambicje byłego ministra sprawiedliwości i zbyt daleko posunięte żądania, to w przypadku Gowina przyczyna leżała faktycznie po stronie Kaczyńskiego. A dokładniej – partyjny aparat stawił opór, nie zgadzając się na pierwotnie proponowane i wstępnie uzgodnione warunki.

Niektórzy w tym miejscu wybuchają oburzeniem, wskazując, że przecież Kaczyński trzyma w partii wszystkich w szachu. To uproszczenie idące tak daleko, że aż nieprawdziwe. Fakt, że lider jest w pewnych sytuacjach władcą niemal absolutnym nie oznacza, że w każdych okolicznościach może lekceważyć opinię partyjnych struktur. Tego nie może nawet Kaczyński, o ile nie chce ryzykować problemów. Kłopot powstaje, jeżeli lider ulega właśnie wtedy, kiedy powinien postawić na swoim, a lekceważy wtedy, kiedy warto byłoby posłuchać. Tak bywa z Kaczyńskim.

Pozostaje mieć nadzieję, że projekt połączenia sił nie był efemerydą i będzie kontynuowany, bo jest to jedyna szansa na niedopuszczenie do realizacji najgorszego scenariusza: wyborów wygranych przez PiS, który mimo to pozostałby w opozycji wobec koalicji PO, SLD i PSL. Można to powtarzać do znudzenia, ale nigdy dość: jeżeli PiS nie wyjdzie poza własny ogródek, nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo w takiej skali, która pozwoliłaby na samodzielne sprawowanie władzy. To nie jest czarnowidztwo, tylko czysty realizm. Tymczasem – przynajmniej oficjalnie – taki pozostaje cel Kaczyńskiego.

Zresztą mówiąc szczerze, należy te zapowiedzi brać w nawias. To sposób mobilizowania zwolenników, ale lider PiS musi sobie doskonale zdawać sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze – że czas płynie nieubłaganie także dla niego i że jeśli nie zdobędzie władzy w przyszłym roku, niekoniecznie samodzielnie, może jej nie zdobyć już nigdy. Po drugie – że wspomniany już wcześniej partyjny aparat może nie znieść kolejnej porażki i zapowiedzi kolejnych lat poza aparatem władzy. Dlatego trzeba zakładać, że Kaczyński liczy się jednak z koniecznością zawarcia powyborczej koalicji. Z tego punktu widzenia niezwykle ważne jest wcześniejsze złamanie jednego z najgorszych dla PiS stereotypów: że jest to partia pozbawiona zdolności koalicyjnej. Trudno zaś wyobrazić sobie lepszą po temu okazję niż zawarcie przymierza z bądź co bądź ideowymi sojusznikami.

Druga kwestia to głosy zwolenników obu ugrupowań, dające łącznie – jeśli sądzić na podstawie ostatnich wyborów – około 500 tys. To realna wartość, nawet gdyby nie wszyscy zwolennicy Ziobry i Gowina mieli na nich głosować po zawarciu sojuszu z PiS. Niewykluczone jednak, że miejsce odchodzących zajęliby wcześniej obojętni, których skusiłaby nowa, szersza oferta polityczna. Coś, czego PiS od dawna nie prezentował.

Na razie, z punktu widzenia mniej zaangażowanej części opinii publicznej – a przypominam, że to właśnie o nią toczy się gra, a nie o ludzi z Klubów Gazety Polskiej czy przekonanych zwolenników PiS – obraz nie jest korzystny. Kaczyński zapowiadał zjednoczenie, ale nic z tego nie wyszło; tymczasem to Ziobro z Gowinem potrafili się dogadać. Punkt dla nich, minus dla PiS.

Warto jednak powtórzyć: atmosfera wciąż nie jest zepsuta, z obu stron płyną zachęcające sygnały, kwestia przymierza nie stoi na ostrzu noża, jest pole do dalszych rozmów. I tych okoliczności nie wolno zmarnować – ani jednej, ani drugiej stronie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych