Piłka nożna to taka gra, w której 22 facetów biega za jedną piłką, a na końcu wygrywają Niemcy
— mówi znane porzekadło. Jego autorem jest Gary Lineker, najbardziej bramkostrzelny angielski reprezentant, napastnik z lat osiemdziesiątych, wyróżniający się także tym, że nigdy nie pokazano mu żółtej ani czerwonej kartki. Dziś jest komentatorem BBC i kwituje osiągnięcia niemieckiej jedenastki słowami, które zniesmaczają niejednego dumnego Brytyjczyka:
My, Anglicy, podziwiamy was!
Czy niemiecka jedenastka znów wygra? Nie wiem, w każdym razie ja kibicuję Niemcom i to z czterech powodów:
Po pierwsze, jestem Europejczykiem, a jedenastka „Jogi“-Löwa jest jedyną, która przedarła się do finału piłkarskich mistrzostw świata i w meczu z Argentyną Niemcy będą reprezentować nasz kontynent.
Po drugie, Niemcy leżą w środkowej Europie, tak jak Polska, na dodatek są naszym sąsiadem i najważniejszym partnerem gospodarczym.
Po trzecie, cenię Niemców za konsekwencję i skuteczność, czego wyrazem są także ich sukcesy sportowe, za stereotypową dokładność i sumienność, wreszcie, bo mam w Niemczech wielu przyjaciół, których lubię i szanuję.
Wiem, wiem, już słyszę to odsądzanie mnie od czci i wiary przez tych, dla których dobry Niemiec to martwy Niemiec, i to zakopany trzy metry pod ziemią, aby się nie wygramolił. Zawsze to słyszę, ilekroć napiszę o Niemcach coś pozytywnego, wówczas jestem „germanofilem”, komunistyczną lizodupą, którą za peerelu oddelegowano do RFN, „towarzyszem Cywińskim”, który najpierw usłużnie walił we „fryców” jak w bęben, a teraz włazi im w tyłki, bo tam siedzi i zarabia w euro. I odwrotnie, gdy napiszę o Niemczech coś krytycznego, a tak jest przeważnie — od lukrowania są cukiernicy, zawód dziennikarza polega na obnażaniu skrzeczącej rzeczywistości i piętnowaniu patologii — wtedy jestem swój chłop, bo dołożyłem „szwabom”…
Więc, tytułem uzasadnienia mojego „po trzecie”, informuję raz na zawsze, że z PZPR, ani nawet ze Związkiem Młodzieży Socjalistycznej nie miałem nigdy nic wspólnego, do RFN sam się „wysłałem”, jak wielu emigrantów z przymusu lub z własnej woli, zmęczonych tzw. władzą ludową. Jak wielu innych, wyklętych w kraju inteligentów nie zaczynałem tam pracy z piórem w dłoni, lecz z łopatą. I, żeby zamknąć ten temat, poza prawem jazdy nie miałem i nie mam żadnych niemieckich dokumentów, ani dziadka w Wehrmachcie. Mój ojciec był podczas wojny więźniem obozu koncentracyjnego w Stutthofie, a matka wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec.
Miałem więc niezły bagaż uprzedzeń. Ale w przeciwieństwie do wielu naszych rodaków, którzy poznali Niemcy z filmów lub książek, zza szyb „Aldiego”, przy zbiorze szparagów, czy podczas parotygodniowych praktyk studenckich i zawodowych, miałem sposobność poznania całego przekroju tego społeczeństwa, od prostaków i analfabetów (co siódmy dorosły Niemiec nie potrafi właściwie pisać i czytać), po wielkich intelektualistów, od robotników, ekspedientek, fryzjerów, policjantów, czy rolników, po wybitne postaci niemieckiej kultury i sceny politycznej, posłów, ministrów, kanclerzy i kolejnych prezydentów, których poglądy i osądy po naszych rozlicznych rozmowach przybliżałem w tysiącach moich publikacji. Rzecz jasna, poznałem i takich Niemców, których wolałbym nie znać, którzy nam, Polakom, mogą burzyć krew w żyłach… Żadne społeczeństwo, żadnego kraju nie jest wolne od oszołomów, także nasze.
To prawda, Niemcy zafundowali światu wielką tragedię, ale i oni odebrali swą tragiczną lekcję historii. Nie jestem germanofilem, ani germanofobem. Jeśli dziś piszę z uogólnieniem, że lubię i cenię Niemców, to w oparciu o moje wieloletnie doświadczenie i racjonalne podstawy.
Wbrew pozorom, sport ma wiele wspólnego z polityką, na stadionach przejawiają się narodowe sympatie i antypatie. „Piłka nożna jest jak wojna…”, mawiał były selekcjoner naszej drużyny Jacek Gmoch. Dość wspomnieć emocje, jakie kiedyś wywołał w naszym kraju mecz z sowietami w 1957, czyli rok po stłumieniu pierwszego antykomunistycznego zrywu — Poznańskim Czerwcu, gdy za dokopanie Rosjanom na Stadionie Śląskim kibice chcieli myć naszym piłkarzom nogi…
Ja bym im dzisiaj również umył, każdemu z osobna, gdyby… Ale, żeby wgrywać, trzeba najpierw umieć grać, co dotyczy nie tylko sportu. Tymczasem to nie my gramy. I tu zbliżam się do ostatniego punktu uzasadnienia, czemu kibicuję Niemcom.
Po czwarte, ponieważ nie grają z nami. Gdyby grali z Polską, wtedy wrzeszczałbym buńczucznie jak brytyjscy wyspiarze przed każdym meczem z Niemcami: „Ej, wy kiszonki, zmieciemy was z murawy…!”. Miejmy nadzieję, że może kiedyś.
Jak nauczał mój idol spoza boiska Jan Paweł II:
Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/204701-cywinski-dla-wpolityce-kibicuje-niemcom-bo-mam-w-niemczech-wielu-przyjaciol-ktorych-lubie-i-szanuje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.