Kryzys rządu i koalicji rozgrywa ktoś z zewnątrz, kto jest w stanie inspirować tajne służby i prokuraturę. Korzystają na tym prezydent Komorowski i obce państwa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/ Tomasz Gzell
fot. PAP/ Tomasz Gzell

Nagły kryzys w koalicji rządzącej oraz w PSL to kolejny dowód na to, że przesilenie zapoczątkowane nagraniami w restauracji „Sowa i Przyjaciele” oraz „Amber Room” dalece przekracza zdolności PO i PSL do inicjowania oraz kontrolowania tego, co się dzieje. Ktoś z zewnątrz pociąga za sznurki, a Donald Tusk i Janusz Piechociński oraz ich „żołnierze” wpadają tylko w coraz większe osłupienie i strach.

To wszystko nie znaczy, że np. przetrzepanie szefa klubu PSL Jana Burego przez prokuraturę i CBA nie jest premierowi Tuskowi i PO na rękę. Jest jak najbardziej, bo mityguje to wierzgające PSL, tyle że to efekt uboczny. Ale generalnie premier Tusk zachowuje się w tym kryzysie jak dziecko we mgle, które nic nie wie i nie potrafi niczemu zaradzić - poza płynięciem z prądem wydarzeń. Jeszcze bardziej zagubiona wydaje się wicepremier Elżbieta Bieńkowska, która dopiero teraz orientuje się, jak niebezpieczny, głównie ze względu na zagrożenie korupcją, sektor (infrastrukturę) nadzoruje. Zagubiony (jak grzybiarz w nieznanym sobie lesie) jest też wicepremier i prezes PSL Janusz Piechociński, co natychmiast wykorzystał Waldemar Pawlak, pokazując konkurenta w partii jako mięczaka ulegającego silniejszemu koalicjantowi i pozwalającego upokarzać PSL.

Ktoś spoza rządu ma na tyle duże wpływy w tajnych służbach i prokuraturze, że potrafi je zainspirować do działań mających wielkie polityczne skutki. I jest właściwie pewne, że to, co teraz uderza w PSL i wywołuje turbulencje w koalicji, a wcześniej nagraniami uderzyło w rząd i PO oraz osłabiło premiera Tuska pochodzi od tych samych dysponentów. Przy tym nie jest to żaden amator czy kelner, lecz ewidentnie pośrednikami są bardzo doświadczeni ludzie służb (dawnych o obecnych), a ostatnia instancja to osoby i grupy naprawdę wpływowe. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zaplanował polityczne przesilenie w Polsce i je konsekwentnie realizuje. Nie chodzi jednak o odsunięcie PO od władzy, tylko o takie zmodyfikowanie układu rządzącego, żeby był bardziej funkcjonalny dla tych, którzy pociągają za sznurki. Obecny układ władzy nie jest funkcjonalny nie dlatego, że jest uczciwy, nieprzekupny czy przestrzega zasad. Co to, to nie. On jest po prostu totalnie zdemoralizowany prawie siedmioletnim rządzeniem, a przez to nie może być funkcjonalny niejako z definicji.

Beneficjantem obecnego zamętu jest na pewno prezydent Bronisław Komorowski. Jest znamienne, że w obecnym kryzysie prezydent prawie się nie odzywa. Tylko rzuca jakieś półsłówka i czeka. Prezydent Komorowski ma oczywisty interes w przebudowie obecnego układu rządzącego, bo ma przed sobą walkę o reelekcję i po ewentualnej wygranej nie musiałby się ograniczać, bo trzeci raz i tak nie mógłby być wybrany. A jeśli ma się wzmocnić, to tylko kosztem rządu, choć to oczywiste naciąganie konstytucji. Ale nie takie rzeczy działy się za prezydentury Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego.

Prezydent ma ewidentny interes w tym, żeby się wzmocnić, bo pod jego skrzydła chroni się coraz więcej rekinów wielkiego polskiego biznesu i oczekują oni, że im się to poparcie opłaci. To nie są naiwniacy czy altruiści, angażujący się po stronie prezydenta za frajer. A to oznacza, że będą robili wszystko, aby prezydent miał większe wpływy np. na wielkie zakupy dla armii, strategiczne prywatyzacje bądź konsolidacje czy duże zamówienia i przetargi publiczne. Oni po prostu na tym będą mogli sporo zarobić. Właśnie w tę stronę zmierzała druga kadencja Aleksandra Kwaśniewskiego, co z całą ostrością ujawniło się, gdy poznaliśmy kulisy spotkania w Wiedniu miliardera Jana Kulczyka z wysokim oficerem rosyjskich tajnych służb Władimirem Ałganowem.

Prezydent Komorowski ma poparcie nie tylko coraz większej liczby bogatych i wpływowych Polaków, ale zawsze miał też wsparcie ludzi tajnych służb, szczególnie wojskowych. To oni zapewniają mu wiedzę o różnych zakulisowych grach w koalicji i rządzie. To oni są dla niego wywiadem i kontrwywiadem. To oni wreszcie dostarczają mu wiedzy wrażliwej (potocznie zwanej hakową) o rządzących, która w różnych grach o poszerzenie wpływów jest nie do przecenienia. Mając za sobą potężnych ludzi biznesu, część tajnych służb oraz część mediów (szczególnie telewizję publiczną), prezydent Komorowski ma naprawdę realne możliwości wpływania na najważniejsze polskie sprawy. Oczywiście to jego zaplecze ma też realne możliwości wpływania na swego patrona, bo w tym świecie nic nie jest za darmo. I zwykle jest tak, że polityk oraz jego zaplecze mający duże możliwości wcale się nimi nie afiszują. Wystarczy, że dzieje się to, co jest im na rękę. A ostatnio sygnałów o takim dzianiu się jest naprawdę wiele. Tylko ktoś bardzo naiwny mógłby sądzić, że bardzo „grube” polityczne sprawy spadają z nieba albo dzieją się przypadkowo. Przypadkowo to można się potknąć na chodniku.

Istnieje też oczywiście możliwość, że obecny kryzys rozgrywają służby obcych państw, których interesy w niektórych miejscach mogą się przecinać z tym, na czym zależy wpływowym osobistościom czy grupom w Polsce. I wcale nie muszą to być służby rosyjskie, ale także te, które uważa się za sojusznicze. Jedynie ludzie bardzo naiwni mogą bowiem sądzić, że tylko wrogowie, a nie również sojusznicy próbują nas rozgrywać i wpływać na polską rzeczywistość. Jesteśmy za dużym i za ważnym państwem, żeby tego nie robili. I niekoniecznie po to, żeby Polska była silniejsza i bardziej suwerenna.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych