Afera nagraniowa nie jest kontrolowana ani przez premiera Tuska, ani przez tajne służby i prokuraturę, ani przez dziennikarzy. Ale ma swoich ojców i graczy

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Kiedy rzuca się na rynek kompromitujące materiały, zaczynają one żyć własnym życiem i osoby, które nimi dysponują mają tego świadomość. I to im wcale nie przeszkadza. Nie jest dla nich problemem, że różne żaby podkładają nogi, gdy konie kują, a nawet jest to korzystne, bo odwraca uwagę od najważniejszych graczy. Tak też jest w aferze nagraniowej.

Politycy, biznesmeni czy dziennikarze są w ogromnej większość wyłącznie manipulowani. Dysponenci nagrań podsuwają im okazje, żeby chcieli coś ugrać dla siebie. I oni starają się to ugrać, bo każdy ma jakieś interesy i kalkulacje. A jeszcze wielu ma coś na sumieniu, coś do przykrycia, coś do odwojowania i tym dysponenci nagrań także manipulują. A im bardziej osoby powiązane z aferą (często przypadkowo) w nią brną, tym bardziej realizują scenariusz, na który nie mają żadnego wpływu. W efekcie mamy otorbianie głównego wątku masą pobocznych, fałszywych tropów czy spraw niemających związku z tym, co ujawniono na początku.

Widać gołym okiem, że afera nie jest w żadnym razie kontrolowana przez rząd i premiera Donalda Tuska, którzy zachowują się jak dzieci we mgle. A to oznacza, że afera nie jest też kontrolowana przez oficjalne tajne służby, bo rząd by nie błądził. I nie jest kontrolowana przez prokuraturę, która nie ma pojęcia jaka gra się toczy. Ma tylko jakieś mniej lub bardziej przypadkowe tropy i za nimi podąża. Afera wymknęła się też spod kontroli redakcji „Wprost”, o ile taka kontrola kiedykolwiek była realna. Nie panują też nad aferą prorządowi zagończycy, w rodzaju Romana Giertycha. A nawet staję się oni jej ofiarami, gdy próbują być zbyt gorliwi. Nie panują nad aferą biznesmeni, których wywołała ona do tablicy, bo dla nich najlepsza jest cisza, a w ciszy nie można działać ofensywnie. Mechanizm takich afer sprawia, że właściwie nikt nie wychodzi z nich czysty (poza tymi głęboko ukrytymi), bo uczestnicy (świadomi lub przypadkowi) wystawiają się na ostrzał ze wszystkich stron. I właściwie wszyscy obrywają. Tyle tylko, że to jest wliczone w koszty, a wręcz jest najlepszym z możliwych scenariuszy dla prawdziwych inspiratorów.

Jedynymi osobami, które w aferze nagraniowej zachowują spokój są wysocy oficerowie służb (emerytowani i czynni). Oni po prostu wiedzą, jak to działa i jak takie gry układać. I nie ma właściwie wątpliwości, że ci ludzie za aferą stoją, ale nie jako decydenci. Choć sami bez trudu byliby w stanie intrygę nagraniową zdetonować, jest to bardzo mało prawdopodobne. Ludzie służb grają długofalowo i taka samodzielność im się po prostu nie opłaca. Celowo piszę o tym enigmatycznie, bo nie mam ochoty latami chodzić po sądach i stawać w sprawach, w których świadkami musieliby być ludzie tajnych służb. A w procesach z ich udziałem (niezależnie od tego, czy są czynni, czy emerytowani) aktualne służby zawsze odmawiają jakiejkolwiek współpracy i nie chcą ujawniać żadnych dokumentów. Nie ma więc sensu kopać się z koniem.

Ludzie służb mają haki i nagrania, ale są cenni i bezpieczni dlatego, że się z nimi nie wyrywają. Działają wtedy, gdy ktoś ich o to poprosi. Ich sposób postępowania nie wymaga żadnego geniuszu i często jest korzystaniem z okazji albo wynika z przypadku. Jeśli na rynku jest jakiś kompromitujący materiał, to raczej do nich trafia, bo to nie jest zabawa dla amatorów. Ludzie służb są dość beznamiętni i mogą grać praktycznie z każdą stroną, dlatego niewiele im grozi. Są po prostu do wynajęcia. Natomiast amatorzy działają pod wpływem emocji i impulsów. Dlatego ludzie służb nigdy nie występują bezpośrednio, tylko inspirując amatorów i nimi manipulując. I ci zmanipulowani amatorzy tworzą doskonałą zasłonę dymną, bo postępują spontanicznie i chaotycznie.

W roli pośredniego ogniwa często występują agenci i współpracownicy służb, którzy robią, co muszą, a jednocześnie wiedzą zbyt mało, żeby zagrozili swoim oficerom prowadzącym. Za to są nieocenieni w mnożeniu fałszywych tropów. I robią to zwykle z własnej inicjatywy, bo muszą kombinować, żeby ich zależność nie wyszła na jaw. Stąd się bierze wiele sprzeczności i dziwacznych tłumaczeń, bo ci ludzie muszą improwizować zależnie od sytuacji. Dlatego często opowiadają kompletne bajki, mylą się w tłumaczeniach. A to tylko powiększa zamieszanie, które sprzyja pociągającym za sznurki, bo nic lepiej ich nie kamufluje jak to, co wygląda na kompletny chaos i ciąg zbiegów okoliczności. I właśnie taki pozorny chaos od trzech tygodni obserwujemy.

Nawet w aferze inwigilacji prawicy z początku lat 90. (tzw. szafa Lesiaka), żaden wysoki oficer służb nie poniósł konsekwencji ujawnienia materiałów hakowych czy z powodu udziału w hakowych grach i intrygach. Ludzi służb wysokiego szczebla nie spotyka żadna kara za udział w grach hakowych, dlatego w nie grają. Po prostu nikomu nie opłaca się w nich uderzać, bo wiedzą za dużo albo rozjuszeni byliby zbyt groźni, albo nie wiadomo, co tak właściwie mogą. Na postronnych i amatorów działają także rozpuszczane przez oficerów mitomańskie opowieści o własnej wszechmocy. Najczęściej mówią oni, że mieli wpływ na wszystkie polityczne wstrząsy i największe wydarzenia biznesowe. I nie sposób tego ani potwierdzić, ani obalić.

Teraz można zadać pytanie, kto za tym wszystkim stoi. I odpowiedź jest zaskakująco prosta. Może to być jeden wariant, może być kilka z nich jednocześnie. Po pierwsze, ci, którzy mają bardzo dużo pieniędzy a chcą mieć jeszcze więcej. Po drugie, ci, którzy mają duże wpływy i na ich dyskontowaniu budują swoją pozycję i siłę. Po trzecie, ci, którzy mają wiele własnych spraw do załatwienia i równie wiele zleceń od jeszcze możniejszych od siebie, niekoniecznie polskich obywateli. Po czwarte, ci, którym aktualny układ władzy nie gwarantuje maksymalizacji korzyści albo wręcz naraża na straty. Po piąte, ci, którzy kiedyś do czegoś się zobowiązali w zamian za wielkie korzyści, a teraz im o tym przypomniano i zobowiązano do spłacenia tego długu. Po szóste, ci, którzy tylko korzystają z okazji, że ktoś inny wypuścił nagrania i jeśli jest to mały gracz albo ich interesy z sobą nie kolidują, przejmują inicjatywę. Po siódme, ktoś z obozu władzy, kto ma dość upokorzeń i chce się odegrać. Po ósme, jakaś część tajnych służb, która nie akceptuje sposobu kierowania nimi czy ich reformowania. Można by podać jeszcze kilka innych wariantów, ale już po tych wymienionych wiadomo, o co chodzi.

Nie jest tak, że zbiera się jakieś mafijno-biznesowe biuro polityczne i planuje intrygę. Zwykle ktoś ma coś konkretnego do załatwienia i uruchamia maszynę nacisków, która potem często toczy się jak śniegowa kula. Od siły i determinacji graczy zależy, co kto ugra na koniec. Jeśli za mało ugrają wielcy rozgrywający, prędzej czy później wypłyną kolejne haki, następne nagrania. To wszystko oznacza, że polskiego państwa nie ma. Są tylko grupy i gry interesów, a rządzący są ich zakładnikami. Od kryzysu do kryzysu, od geszeftu do geszeftu, od szantażu do szantażu.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych