Korwin-Mikke zarobił 400 zł za minutę siedzenia w Parlamencie Europejskim. Lider Nowej Prawicy dzieli się wrażeniami z Brukseli

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Czy Janusz Korwin-Mikke porzuci swoje antyunijne przekonania? Z pewnością pokusa jest duża, bo jako europoseł zarabia duże pieniądze. Na krajowym podwórku byłoby to niemożliwe…

Tim Krul zatrzymał piłkarzy Kostaryki w ćwierćfinale mundialu, a czy Korwin Krul (jak nazywają Korwin-Mikkego jego fani w internecie) powstrzyma eurokratów? Będzie to raczej trudne, ponieważ nie kąsa się ręki, która karmi.

P. Marcin Schultz, ober-CEP (CEP w terminologii Korwin-Mikkego oznacza europosła), otwiera obrady o 10.03. Oznajmia 751 CEPom, że w kwestii spraw widniejących w punktach porządku dziennego nie wpłynęły żadne wnioski, więc uważa je za przyjęte przez aklamację. O godzinie 10.06 zamyka posiedzenie, przy ogólnym zrozumieniu – bo nie tylko CEPy, ale i wszyscy urzędnicy mają już spakowane walizki

— relacjonuje na Facebooku prezes Kongresu Nowej Prawicy.

Każdy europoseł dostaje 306 euro za każdy dzień obecności podczas obrad, co przewyższa wartość 1200 zł. Korwin-Mikke, jak na człowieka po studiach matematycznych przystało, szybko przeliczył, że za minutę tego krótkiego posiedzenia zarobił 400 zł.

Czy wciąż będzie chciał robić z gmachów unijnych - jak sam mówi - burdele? Raczej przybytki rozpusty nie przynoszą aż takich zysków…

Podobnie swój pobyt w Brukseli relacjonował były już europoseł, dr Marek Migalski w swojej książce „Parlament Antyeuropejski” (wyd. The Facto).

Skoro ktoś mówi o zarobkach europosłów, to winien raczej operować liczbą około 12 tysięcy euro miesięcznego czystego przychodu. Jak zyskuje się dietę? Ile trzeba przesiedzieć w pracy, by ją otrzymać? Co w zamian należy zrobić? Odpowiedzi na powyższe pytania właściwie mogłyby się ograniczyć do stwierdzenia, że nic nie trzeba zrobić, oprócz złożenia własnoręcznego podpisu w tak zwanym rejestrze, czyli specjalnie wydzielonym pokoiku. Siedzi tam strażnik i trzyma na biurku listę obecności. Wystarczy o dowolnej porze, między godziną 7.00 a 22.00, wpaść tam na 10 sekund i złożyć stosowny podpis. To właściwie wystarcza, by mieć prawo do dziennej diety, z którą można zrobić, co się żywnie podoba. Co prawda są jakieś przepisy, które stanowią, że trzeba w PE przebywać co najmniej 4 godziny, ale nikt tych przepisów nie widział i trudno sobie wyobrazić, jak miałoby to być sprawdzane. Wystarczy więc w poniedziałek wieczorem, byle przed 22.00, dolecieć do Brukseli i podpisać się w rejestrze, by zainkasować 300 euro

— czytamy w książce Migalskiego.

I pomyśleć, że to wszystko z naszej kieszeni…

gah/”Fakt”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych