Wszystko wskazuje na to, że niektórzy z obecnie rządzących są zamieszani w wiele afer, nie licząc się z literą prawa – czytamy we wstępie do książki „Afery czasów Donalda Tuska”.
Jej autorami są Bogdan Święczkowski, były Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a także Łukasz Ziaja, dziennikarz związany z „Gazetą Finansową” i serwisem Inwestycje.pl.
Publikujemy wstęp oraz fragment jednego z rozdziałów, poświęconego tzw. aferze hazardowej.
Od autorów
Odkąd sięgamy pamięcią, służby specjalne nie tylko w Polsce — ale także na świecie — były uwikłane w mniejsze bądź większe afery na styku biznesu i polityki. Jedną z ról prezesa Rady Ministrów oraz podległego mu koordynatora służb specjalnych jest takie kontrolowanie oraz kierowanie służbami specjalnymi, żeby afer z ich udziałem nie było albo było jak najmniej, a jedną z ról mediów oraz dziennikarzy śledczych jest tropienie takich zdarzeń oraz przedstawianie ich w obiektywnym świetle. Niestety media tzw. głównego nurtu od kilku już lat zapomniały o jednym ze swoich podstawowych zadań. Tak też dzieje się w tzw. telewizji publicznej. Instytucja zaś stworzona m.in. do zapewnienia pluralizmu w mediach elektronicznych — Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji — nie zdaje egzaminu.
Członkowie KRRiT zasiadają w niej z nominacji politycznych i dopóty, dopóki ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie, działalność telewizji publicznej oraz publicznego radia będzie nacechowana w mniejszym bądź większym stopniu interesem politycznym, który sprzyja aktualnie rządzącej Polską partii, dlatego afery z udziałem jej przedstawicieli nigdy nie znajdowały, nie znajdują i nie będą znajdować się pod ostrą falą krytyki dziennikarzy zatrudnionych w państwowych mediach.
Natomiast właściciele prywatnych telewizji, w tym Mariusz Walter i Zygmunt Solorz-Żak, są osobami ściśle powiązanymi z dawnym systemem władzy, o czym świadczą: ich przeszłość i relacje z oficerami komunistycznych służb specjalnych, a także okoliczności przyznania im koncesji na nadawanie na terenie całego kraju. Kiedy więc afery dotykały rządów prawicy, znajdowały się one pod ostrzałem dziennikarzy mediów im podległych. Gdy jednak dotyczyły rządów lewicowo-liberalnych, były przez media pomijane bądź przedstawiane w nierzetelnym świetle, jak w przypadku afery hazardowej.
W październiku 2005 roku wybory prezydenckie wygrał prof. Lech Kaczyński, a miesiąc wcześniej wybory parlamentarne zakończyły się sukcesem Prawa i Sprawiedliwości, partii kierowanej przez jego brata, Jarosława Kaczyńskiego, która stworzyła rząd większościowy wraz z Samoobroną RP oraz Ligą Polskich Rodzin. Podczas kampanii wyborczych nikt, poza najbardziej zagorzałymi zwolennikami braci Kaczyńskich, nie podejrzewał, że Lech Kaczyński zostanie wybrany na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, a Prawo i Sprawiedliwość zwycięży w wyborach parlamentarnych i w efekcie Jarosław Kaczyński zostanie prezesem Rady Ministrów. Media „mętnego nurtu” — jak mówi ojciec Tadeusz Rydzyk — czołowi polscy dziennikarze i komentatorzy polskiej sceny politycznej postawili na zupełnie inne konie — Donalda Tuska oraz kierowaną przez niego Platformę Obywatelską.
Mimo fali krytyki, jaka spadła w czasie kampanii wyborczej na braci Kaczyńskich, to właśnie ich wyborcy obdarzyli kredytem zaufania.
Od czasu wyborczego zwycięstwa prawicy w mediach „mętnego nurtu” rozpoczęła się nagonka na Lecha i Jarosława Kaczyńskich oraz ich współpracowników — ludzi, którzy uczciwie chcieli zmieniać nasz kraj. Celem tej nagonki było doprowadzenie do sytuacji, w której rząd traci poparcie społeczne i musi oddać władzę tym, na których środowiska medialno-biznesowe powiązane towarzysko lub rodzinnie z byłymi i obecnymi służbami specjalnymi stawiały od samego początku: Platformie Obywatelskiej z Donaldem Tuskiem na czele. Każda najmniejsza pomyłka, każde przejęzyczenie, drobne nieporozumienie między poszczególnymi ministrami przedstawiane było w mainstreamowych mediach jako wielki konflikt.
Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Zbigniew Wassermann byli krytycznie nastawieni do funkcjonariuszy publicznych wywodzących się z oddanych Moskwie służb specjalnych. Uważali, że służby należy oczyścić. Tak też zrobiono. Większość funkcjonariuszy służących w dawnym systemie władzy odeszła na emeryturę, a ich miejsca zajęli młodzi, wykształceni, znający języki obce funkcjonariusze, co do których lojalności wobec państwa polskiego nie było wątpliwości.
Polskie służby w latach 2005–2007 były mocno trzymane w ryzach, ściśle kontrolowane, co doprowadziło do tego, że w tym czasie nie było żadnej afery z udziałem polskich służb. Media próbowały jednak przypiąć PiS łatkę „partii totalitarystów”, szukając czegokolwiek stawiającego ekipę rządzącą w negatywnym świetle. Bezskutecznie. Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro oraz ich najbliżsi współpracownicy nie akceptowali korupcji pod żadną postacią. Walka z jej przejawami na najwyższych szczeblach władzy i chęć transparentnego wyjaśniania każdej nieprawidłowości doprowadziły do rozpisania przedterminowych wyborów. Dobro Polski było najważniejsze. Poświęcono władzę dla czystości i uczciwości także w działaniach politycznych. To dobitnie ukazuje cele i działania ówczesnej ekipy rządzącej.
Nastał rok 2007. Władzę w Polsce przejął lewicowo- -liberalny rząd Donalda Tuska. Wprowadzane przez gabinet Jarosława Kaczyńskiego zmiany zostały wstrzymane. Wszystko wskazuje na to, że Donaldowi Tuskowi oraz jego współpracownikom nie było już na rękę oczyszczanie polskich służb z działaczy dawnego systemu. Kolejne lata pokazały, że stworzyli oni z tymi ludźmi jeden wielki symbiotyczny organizm, godząc się na to, że ów organizm będzie pasożytował na strukturach państwa. Wraz ze zmianą władzy zaczęły się mnożyć w kraju afery, przede wszystkim z udziałem polskich służb specjalnych bądź ich dawnych przedstawicieli. Media i politycy partii rządzącej tworzyły i tworzą jedno wielkie towarzystwo wzajemnej adoracji, dlatego nie jest im na rękę informowanie społeczeństwa o aferach. Brak reakcji rządu na korupcję, w tym tę na wielką skalę, przy każdej większej inwestycji publicznej, a dbanie tylko o wyciszanie ujawnianych nieprawidłowości jest temu polityczno-medialnemu układowi na rękę. Z tego właśnie powodu w mediach „mętnego nurtu” praktycznie przemilczana została afera stoczniowa, aferę hazardową przedstawiano w nieobiektywnym świetle, a o udziale służb specjalnych przy okazji tragedii smoleńskiej nie wiemy praktycznie nic, nie mówiąc o prowokacji z udziałem Brunona K., zatrzymaniu Antykomora czy aferze Amber Gold.
O tym wszystkim, ale także o genezie polskich służb specjalnych, powstaniu Centralnego Biura Antykorupcyjnego, kwestii bezprawnego odwołania Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA czy ostatnich reformach ABW jest ta książka. Przedstawiliśmy w niej fakty powszechnie znane, ale do tej pory przekręcane, przedstawiane w nierzetelnym świetle przez media „mętnego nurtu”, jak również fakty nieznane, a pokazujące zupełnie inne oblicze tych afer. Ujęliśmy te kwestie najlepiej, jak potrafiliśmy, bez dodawania czy odejmowania czegokolwiek, bez zatajania jakichkolwiek faktów. Mamy nadzieję, że dzięki tej książce wiele osób zupełnie inaczej spojrzy na rząd Donalda Tuska i przestanie ślepo wierzyć w deklaracje premiera, że gabinet, na czele którego stoi, nie jest zamieszany w żadne afery.
Wszystko wskazuje na to, że niektórzy z obecnie rządzących są zamieszani w wiele afer, nie licząc się z literą prawa — nasza książka to właśnie ukazuje. Z konieczności jest ona li tylko omówieniem najgłośniejszych kryminalnych spraw, a nie szczegółową ich analizą prawnokarną. Na to nie ma tu miejsca — każda z tych spraw zasługuje bowiem na odrębne opracowanie. Z tych samych powodów nie poruszamy spraw: infoafery, afery drogowo-autostradowej, afer rolnych czy afer związanych z oszustwami unijnymi. Nie omawiamy przestępczości zorganizowanej o charakterze mafijnym, działającej w sektorze paliwowym, węglowym czy złomowo-stalowym. Publikacja ta jednak jak w soczewce pokazuje patologie współczesnej Polski. Z życzeniami miłej i owocnej lektury
Bogdan Święczkowski i Łukasz Ziaja
Afera hazardowa
Kasyna, loterie, zakłady — wielkie pieniądze, zorganizowana przestępczość i władza. Amerykańska i włoska przestępczość o charakterze mafijnym stała się silnym organizmem finansowym po tym, jak zajęła się grami hazardowymi. Początkowo w spelunkach wielkich metropolii członkowie mafii przyjmowali zakłady sportowe, a następnie zainteresowali się nowoczesnym hazardem kasynowym, tworząc de facto Las Vegas.
Hazard to nie tylko wielkie zyski finansowe, ale także możliwość wyprania brudnych pieniędzy i jedna ze skuteczniejszych metod korumpowania lub zastraszania funkcjonariuszy publicznych. Dlatego członkowie różnego rodzaju grup przestępczych na całym świecie chcą uczestniczyć w tym nurcie działalności gospodarczej. Władza publiczna zaś w większości krajów chce ograniczenia lub skanalizowania tego typu działalności wykorzystującej ludzką naiwność i nakręcającej zorganizowaną przestępczość. Na ten temat powstało wiele wybitnych filmów fabularnych, m.in. Ojciec chrzestny, i nie ma potrzeby rozpisywać się o genezie i działaniach mafii amerykańsko-włoskiej.
Zajmijmy się Polską, bo tu bywało i bywa bardzo ciekawie. W Polsce przedwojennej i ludowej w zasadzie nie istniała legalna możliwość prowadzenia klasycznej działalności hazardowej. Całkowicie inaczej sytuacja wygląda w III Rzeczypospolitej. Zmiany polityczne po 4 czerwca 1989 roku, a wcześniej tzw. ustawa Wilczka o swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej pozwoliły na wysyp kasyn i salonów gry w bingo na terenie całego kraju. Ponadto w 1992 roku została uchwalona ustawa o grach losowych i zakładach wzajemnych o bardzo liberalnym podejściu w zakresie prowadzenia takiej działalności biznesowej. Założycielami „jaskiń hazardowych” były z reguły bardzo podejrzane firmy zagraniczne, reprezentowane w Polsce przez byłych oficerów Służby Bezpieczeństwa lub służb wojskowych. Głównym ich zadaniem, oprócz oczywiście zarabiania na naiwnych, było legalizowanie dochodów z działalności w tzw. szarej strefie oraz działalności przestępczej. Nic więc dziwnego, iż lokale te upodobali sobie szefowie zorganizowanych grup przestępczych, m.in. bardzo częstym bywalcem jednego ze śląskich kasyn był przywódca jednej z największych grup mafijnych o ps. „Krakowiak”. Poza tym w materiałach różnych śledztw przewijały się nazwiska wysokich funkcjonariuszy państwowych i polityków, którzy miewali niesamowite szczęście i przed podejmowaniem różnego rodzaju decyzji finansowo-gospodarczych czy celnych wygrywali bardzo wysokie sumy w polskich i zagranicznych kasynach. Niekiedy zresztą działo się to cyklicznie, a kwoty jednorazowych wygranych sięgały 100 tys. dol.
Kolejne lata, w szczególności okres rządów AWS, doprowadziły do względnego uporządkowania rynku kasyn i salonów bingo oraz zwiększenia nad nimi kontroli i nadzoru przez służby skarbowe, a także organa ścigania.
W 2003 roku, podczas rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, przeprowadzono istotną nowelizacji ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych. Automaty o niskich wygranych uznano za „urządzenia rozrywkowe”. Od tego czasu tradycyjny jednoręki bandyta (z większymi wygranymi) może stać wyłącznie w koncesjonowanym kasynie lub salonie gier. Każdy automat musi ponadto zostać zarejestrowany przez Ministerstwo Finansów. Natomiast „urządzenie rozrywkowe” (z wygranymi do 15 euro) może stać właściwie wszędzie, byle nie bliżej niż 100 m od szkoły albo kościoła. Przy okazji tej nowelizacji dochodziło do różnych prób lobbingowych ze strony właścicieli firm hazardowych, co przerodziło się w aferę, w której miał brać udział m.in. ówczesny szef klubu poselskiego SLD Jerzy Jaskiernia oraz przedstawiciele prokuratury. Niestety, wszczęte i przeprowadzone śledztwo zakończyło się niczym.
Wprowadzone zmiany miały uregulować drobny hazard, a w szczególności pozwolić fiskusowi ściągać podatki z takiej działalności. Zmiany być może powodowane były dobrymi intencjami, ale przyniosły efekt wręcz odwrotny. Jak grzyby po deszczu zaczęły w Polsce wyrastać punkty, gdzie można było uprawiać hazard na automatach o niskich wygranych, których oprogramowanie zmieniano tak, aby wygrane i przegrane mogły być o wiele większe. Bardzo szybko takimi interesami zainteresowały się zorganizowane grupy przestępcze o charakterze gospodarczym.
Takie jest tło wydarzeń, które przerodziły się w największe przesilenie wczesnych rządów Tuska i doprowadziły do istotnych zmian rządowych oraz powołania sejmowej komisji śledczej.
Niezwykła historia ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych oraz nieuprawnionych wycieków informacji niejawnych z działań podejmowanych w tej sprawie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne nazwana została przez media i Polaków „aferą hazardową Tuska”.
Pierwszy istotny aspekt tej sprawy to właśnie działania podejmowane przez właścicieli firm hazardowych wobec wysokich przedstawicieli władz RP w celu uniemożliwienia zwiększenia opodatkowania tej sfery działań biznesowych i wyeliminowania szarej strefy.
Z ustaleń sejmowej komisji śledczej oraz Prokuratury Okręgowej w Warszawie wynika, iż w toku prac nad rządowym projektem ustawy o zmianie ustawy o grach i zakładach wzajemnych, od lipca 2008 do października 2009 roku, miał miejsce bezprawny (pozaustawowy) lobbing dotyczący projektowanego art. 47a ust. 2 ustawy, który wprowadzał m.in. 10-procentową dopłatę na cele sportowe dla kasyn, salonów gier i automatów o niskich wygranych. Dopłata miała być w części przeznaczona na budowę Narodowego Centrum Sportu. Według CBA ewentualne straty budżetu państwa z tytułu nieobjęcia automatów o niskich wygranych tą dopłatą wyniosłyby ok. 469 mln zł.
Działania o takim pozaprawnym charakterze miały prowadzić dwie osoby związane z rynkiem hazardowym w Polsce: Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek.
Według mediów Sobiesiak od lat był związany z branżą hazardową. Miał być współwłaścicielem sieci Casino Polonia i właścicielem firmy hazardowej Golden Play. Do Sobiesiaka i jego żony miał też należeć kompleks rekreacyjno- sportowy Vital & Spa Resort Szarotka w Zieleńcu. Przez wiele lat był udziałowcem piłkarskiego Śląska Wrocław. W klubie tym działał wtedy wicepremier Grzegorz Schetyna.
Jan Kosek natomiast to ówczesny wiceprezes Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne. Według danych CBA był też współwłaścicielem spółek PRU Filmotechnika i Techno-Invest oraz członkiem zarządu spółek Casino Centrum ATT, ATSI i ABS.
Żaden z nich nie został we wskazanym okresie zgłoszony jako osoba upoważniona do reprezentowania podmiotu zainteresowanego pracami nad wspomnianym projektem, a zgłoszenie takie jest konieczne, aby lobbing był legalny. Podejmowali oni działania poprzez kontakty z politykami rządzącej Platformy Obywatelskiej, aby gry losowe na automatach o niskich wygranych nie zostały objęte dopłatami.
Całą rzecz odkryło Centralne Biuro Antykorupcyjne, prowadząc sprawę operacyjną o kryptonimie „Black Jack”. Sobiesiakowi i Koskowi założono podsłuchy telefoniczne. Okazało się, że biznesmeni byli w stałym kontakcie z posłem Zbigniewem Chlebowskim i ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim. Odbyli też z nimi kilkanaście spotkań.
Aferę publicznie ujawniono 1 października 2009 roku po opublikowaniu przez dziennik „Rzeczpospolita” artykułu Cezarego Gmyza i zawartych w nim stenogramów nagrań rozmów szefa klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego z Ryszardem Sobiesiakiem.
Pierwszą rozmowę telefoniczną Chlebowskiego z Sobiesiakiem zarejestrowano w lipcu 2008 roku. Szef klubu PO zapewnia w niej biznesmena, że będzie rozmawiał o jego sprawie z odpowiedzialnym za nowelizację ustawy hazardowej wiceministrem finansów Jackiem Kapicą. Tak według „Rzeczpospolitej” wyglądała ich rozmowa:
R.S.: Cześć, Zbyszek.
Z.Ch.: Cześć, Rysiek.
R.S.: Co tam? Jesteś na Dolnym Śląsku?
Z.Ch.: Tak, prawdziwą wojnę stoczyłem w czwartek…
R.S.: No coś tam słyszałem, z Mirkiem rozmawiałem, udało się coś, myślisz?
Z.Ch.: W ogóle to wyprostowałem, wiesz, nie chcę mówić przez ten… […]
R.S.: A powiedz, umówiłbyś tego… bo ja będę w Warszawie. Mirek ma mnie umówić tam w Warszawie z kimś. Więc w Warszawie też na pewno będę jeden dzień.
Z.Ch.: A kiedy będziesz?
R.S.: No właśnie nie wiem. To od niego zależy, bo jutro mam dzwonić do niego, żeby mu przypomnieć. Weź jeszcze z nim pogadaj, jak będziesz się z nim widział, bo ja tam z nim dość długo rozmawiałem przedwczoraj, tłumaczyłem to…
Z.Ch.: Oni w ogóle… Powiem ci tak między nami: ani Grześ, ani Miro, znaczy się ja sam prowadzę rozmowy [niezrozumiale]. Oni dzwonią do mnie, że pełne wsparcie i wszystko…
R.S.: …A nie dają znaku…
Z.Ch.: Nie dają wsparcia. W poprzedniej rozmowie ja go prawie przekonałem do takich rzeczy, że wiesz… on ze mną gadał śmiesznie, bo ja mówię, gdybyście wydali odmowną decyzję, to ja rozumiem, ale…
R.S.: Wstrzymali, my wszystko zrobiliśmy, a oni…
Z.Ch.: …postępowanie…
R.S.: Ale pierwsze, co zrobili, to zrobili też niezgodnie z prawem, tylko kłóć się z nimi, jak się możesz kłócić z nimi. Nie będziemy teraz gadać. Powiedz, Zbyszku, prosiłbym cię tak jak byś… ja do Mirka dzisiaj będę w takim razie dzwonił. Na domowy do niego zadzwonię i jutro rano mu przypomnę. Niech on się wychyli wreszcie, bo ja zrozumiałem, że on też rozmawiał tam.
4 sierpnia 2009 roku w hotelu Bielany pod Wrocławiem doszło do spotkania Zbigniewa Chlebowskiego z Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem. Nie wiemy dokładnie, czego dotyczyła i jaki przebieg miała ta rozmowa. Jednak kolejna zarejestrowana przez CBA rozmowa telefoniczna Chlebowskiego z Sobiesiakiem z 25 sierpnia 2008 roku wyglądała tak:
R.S.: Kiedy do Warszawy udajesz się?
Z.Ch.: Warszawę mam w środę, czwartek.
R.S.: Aha.
Z.Ch.: Tam do tego naszego Janka [chodzi o Jana Koska — przyp. aut.], wiesz…
R.S.: No wiem, no k…, no przecież, no ja chciałem się, chciałem właśnie zapytać, co tam, jest jakaś szansa? No bo wiesz, k…, daj spokój, mam nadzieję, że tam ze mną już będzie wszystko w porządku, nie?
Z.Ch.: Z tobą na… na dziewięćdziesiąt procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem.
R.S.: To są, k…, tak, ja wiem. Ale byś wykorzystał do tego, k…, Mirka i… i… tego drugiego, nie?
Z.Ch.: A z nim nie gadam, to powiem ci szczerze, Rysiu, że tak, bo wiesz…
28 września 2008 roku Ryszard Sobiesiak umówił się na spotkanie z wicepremierem Grzegorzem Schetyną, po czym 29 września Sobiesiak rozmawiał telefonicznie z Janem Koskiem.
R.S.: Słuchaj, bo idę do tego ważniejszego u nas, wiesz… K…, jak mam z nim rozmawiać, co mam zakomunikować mu, że to są pisiory, czy co? Ten, ten, ten się nazywa Kawalec, tak?
J.K.: Nie, Kapica [Jacek Kapica, wiceminister finansów — przyp. aut.].
R.S.: Kapica! K…, ciągle mi się pier…
J.K.: Kapica [niezrozumiale].
R.S.: Kapica, dobra. I teraz ty powiedz mi, ta ustawa, mówisz, przeszła, tak?
J.K.: Gdzieś przeszła, poszła do uzgodnień.
R.S.: Co mam mu w dwóch słowach powiedzieć takiego, co ten, ten co, bo ma mi Sławek przygotować, ten chudy, ma mi przygotować, k…, takie wyliczanki, co oni tam wyrabiają z tą ustawą, że ona jest kompletnie pierd… i nie tędy idą.
J.K.: Kompletnie pierd…
R.S.: Ale to będę miał później. Co mam mu, k…, pokazać czy dać? Powiem oczywiście o twojej sprawie, k…, no bo to jest ewidentna… Robi komisję, bydlak, a później nie.
W grudniu 2008 roku Chlebowski spędził sylwestra w należącym do Sobiesiaka ośrodku Vital & Spa Resort Szarotka w Zieleńcu.
W marcu 2009 roku Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek dowiedzieli się, że w przygotowywanej ustawie hazardowej wciąż pozostają niekorzystne dla ich firm zapisy, a nowela ma wejść w życie już w styczniu 2010. Informację tę mieli uzyskać od Sławomira Sykuckiego, byłego szefa Totalizatora Sportowego i byłego dyrektora w resorcie finansów.
Wtedy biznesmeni zaczęli naciskać na polityków, żeby z ustawy zniknęły zapisy o dopłatach do automatów.
30 czerwca 2009 roku minister sportu Mirosław Drzewiecki wysłał pismo do ministra finansów, w którym poprosił o wykreślenie dopłat z projektu ustawy. Stwierdził, że wprowadzenie ich jest „niecelowe”, i poprosił o „wyłączenie z dalszego procedowania”. Jako powód podał zmianę planów inwestycji przed Euro 2012, a konkretnie — rezygnację z budowy Narodowego Centrum Sportu.
Na przełomie lipca i sierpnia 2009 roku ówczesny szef CBA zdecydował o konieczności poinformowania prezesa Rady Ministrów o całej sprawie. 12 sierpnia 2009 roku w Kancelarii Premiera doszło do spotkania, w trakcie którego Mariusz Kamiński poinformował Donalda Tuska o nielegalnych działaniach wokół projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Prosił go o zachowanie „najwyższej ostrożności przy udostępnianiu załączonych materiałów osobom trzecim”. Premier Tusk miał zapewnić Kamińskiego, że podjął odpowiednie działanie w zakresie „ochrony procesu legislacyjnego”.
Pod koniec sierpnia 2009 roku funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego dowiedzieli się operacyjnie, iż Sobiesiak poinformował Koska o zainteresowaniu się nimi przez CBA. Po tym ich kontakty się urwały. Natomiast 2 września 2009 roku Mirosław Drzewiecki wysłał drugie pismo do Ministerstwa Finansów. Prosił w nim, aby dopłaty jednak zostawić i przeznaczyć na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, „W świetle znaczących międzynarodowych sukcesów polskich lekkoatletów, kajakarzy oraz reprezentantów Polski w innych dyscyplinach oraz znacznym oczekiwaniu społecznym w kierunku stworzenia im odpowiednich warunków szkoleniowych” […].
12 września 2009 roku szef CBA Mariusz Kamiński pisemnie poinformował o domniemanym przecieku ze ściśle tajnej operacji służby specjalnej o kryptonimie „Black Jack” premiera Donalda Tuska. 18 września natomiast wiadomość ta trafiła także do prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Zbigniew Chlebowski kierował w tym czasie Sejmową Komisją Finansów Publicznych, do której trafiłaby ustawa hazardowa. A kierowane przez Drzewieckiego Ministerstwo Sportu odpowiadało za przygotowania do Euro 2012 — na ten cel miały być przeznaczone pieniądze z dopłaty nałożonej na automaty o niskich wygranych.
Drugim aspektem tej sprawy jest przeciek ściśle tajnych informacji na temat operacji specjalnej o kryptonimie „Black Jack” z Centralnego Biura Antykorupcyjnego, który uniemożliwił procesowe zatrzymanie ministra i prominentnych przedstawicieli rządu Platformy Obywatelskiej za korupcję lub przekraczanie uprawnień w zamian za korzyści majątkowe lub osobiste. Wszystkie publicznie dostępne dane wskazują, że jego źródłem był sam prezes Rady Ministrów Donald Tusk lub jego najbliższy współpracownik Jacek Cichocki.
Według CBA pod koniec sierpnia Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek, współwłaściciele firm hazardowych, zostali ostrzeżeni, że są podsłuchiwani. Z ustaleń mediów wynikało, że trop przecieku prowadził do Mirosława Drzewieckiego. To on — według biura — miał ostrzec biznesmenów, że są pod lupą CBA. Wiedzę o supertajnej operacji tej instytucji posiadł najprawdopodobniej bezpośrednio od premiera — swojego bliskiego przyjaciela. Tusk wiedział o niej od 12 sierpnia 2009 roku, czyli od spotkania z Mariuszem Kamińskim, na którym ten przekazał mu ustnie i pisemnie dane o nielegalnych działaniach wokół projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych oraz zamieszaniu w ten proceder Drzewieckiego i Chlebowskiego. W spotkaniu wziął udział także Jacek Cichocki. Mariusz Kamiński zażądał od premiera pełnej dyskrecji, albowiem operacja specjalna była w toku. Mimo to 19 sierpnia 2009 roku premier doprowadził do spotkania, w trakcie którego zażądał od wiceministra finansów Jacka Kapicy, a później od ministra sportu Mirosława Drzewieckiego wyjaśnień w sprawie procesu legislacyjnego ustawy hazardowej. Tusk zeznał: „W czasie tego spotkania nie ujawniłem mu żadnych tajnych informacji”. Premier w tym czasie znał szczegóły operacji, a nawet zapisy niektórych podsłuchów i rolę w aferze ministrów, w szczególności Drzewieckiego. To właśnie wtedy Drzewiecki wszczął dochodzenie w ministerstwie. Szczególnie sprawdził pismo z 30 czerwca, skierowane przez Ministerstwo Sportu do ministra finansów, ponieważ na jego podstawie zmieniono zapisy projektu ustawy (…)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/202691-z-toba-na-na-dziewiecdziesiat-procent-rysiu-ze-zalatwimy-tylko-u-nas-fragment-ksiazki-afery-czasow-donalda-tuska
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.