Minister Biernacki po knajpach się nie szwenda. I załatwia państwowe sprawy w gabinecie. Zuch z niego. Tylko co on w tym towarzystwie jeszcze robi?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. tvn24/wPolityce.pl
Fot. tvn24/wPolityce.pl

Jest już w ławach rządowych pierwszy bohater. Zgłosił się na ochotnika i ambitnie zameldował, że po żadnych knajpach się nie szwenda, więc nikt nagrać go nie mógł. A wszelkie istotne dla państwa rozmowy prowadzi w swoim gabinecie. Tą wybitną osobowością jest minister sprawiedliwości Marek Biernacki.

Jakże miło coś takiego usłyszeć. Ręce prą do oklasków, wnioski o najwyższe odznaczenia powinny napisać się same. Martwić tylko może jego osamotnienie w przestrzeganiu zasad, o których wspomina. Don Kichot jakiś, wymagający specjalnej diety, niemożliwej do spełnienia nawet przez tak wspaniały lokal, jak ostatnio z taką częstotliwością opisywany?

Nie ważne jaka jest przyczyna, ale łatwego życia to on nie ma. Jego koledzy i partyjni nominaci na ważne stanowiska, życia poza knajpami nie widzą. Oni prawie, jak Artur Rubinstein, który często po koncercie miał zarezerwowaną salę w najlepszej restauracji. Przybywał do niej w zaprzyjaźnionej kompanii, dostojnej i z uwagi na obecność pięknych niewiast – malowniczej. Jest jednak pewna różnica. Otóż ten jeden z najwybitniejszych wirtuozów fortepianowej sztuki zachwycał się, w ulubionym towarzystwie, astrachańskim kawiorem, homarami i czym tam jeszcze właściwym na ów wieczór, popijał te frykasy wyszukanym szampanem… I mówił, mówił, pięknie mówił. Najczęściej do którejś piękności siedzącej nieopodal. A potem za to wszystko płacił. Osobiście, albo załatwiał rzecz impresario. Taki był.

Owszem, nagrywali go. Z uwielbieniem, bo nie tylko pięknie grał, ale stwarzał podczas nagrań niezwykła atmosferę. Z pokorą dla Saint - Saensa, Czajkowskiego, czy Chopina, ale też z luzem na najwyższym poziomie, gdzie dowcip gonił dowcip, a piękne skojarzenia spisywane były przez uczestników próby dla potomnych. Śmiechu warte, co? Z jednej strony wielki artysta, jeden z największych pianistów w historii, z drugiej koneser kuchni i jej wielbiciel. I niezrównany gawędziarz.

A teraz nasi polityczni artyści. Prymitywni, jak szpagat, obżerający się i chlający na nasz koszt, używający słów, których nie powstydziłby się najbardziej zapijaczony furman. I naprzeciwko nich wystąpił teraz dumnie minister sprawiedliwości. Nie kręci się po knajpach, sprawy służbowe załatwia w gabinecie. Niesamowite. Pewnie i słowo na „k” rzadziej u niego pada niż u całej tej reszty. Po prostu bohater. Byłby jeszcze większy, gdyby trzasnął drzwiami i powiedział, że w tak doborowym towarzystwie nic tu po nim. Ani po jego wiedzy i charakterze. Wstyd nie pozwala siedzieć w tych samych ławach.

Zwariowałem? Może.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych