Piotr Zaremba: Szukać sojuszników, ale być twardym. Moje wystąpienie na kongresie Polska Wielki Projekt

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Jan Lorek
Fot. Jan Lorek

Prof. Aleksander Stępkowski z Instytutu Ordo Iuris mówił o walce o kształt prawa w obliczu państw i instytucji odżegnujących się od wartości, a w praktyce promujących często antywartości. Prof. Andrzej Waśko z Krakowa przedstawił nie tylko bardzo precyzyjną krytykę obecnego systemu edukacyjnego w Polsce, ale niejako w imieniu zespołu działającego  u boku prof. Piotra Glińskiego zarysował plan jego uzdrowienia. Bronisław Wildstein, dyrektor programowy telewizji Republika rozważał paradoksy, z jakimi zmagają się konserwatywne media na tak bardzo niekonserwatywnym medialnym rynku.

Ja miałem ich podsumować. Oto moje wystąpienie: oddaję jego ogólny sens, bo mówiłem z głowy.


Bronisław Wildstein użył sformułowania „wojna kulturowa”. Skoro tak, wypada pochwalić organizatorów tego panelu, bo zapraszając tak różne postaci jak prof. Stępkowski, prof. Waśko i redaktor Wildstein pokazują, że rozumieją, iż ta wojna ma wiele frontów.

To ważna konstatacja. Prof. Waśko bardzo trafnie zauważył, że debatę na temat edukacji przedstawiano przez lata jako coś technokratycznego, eksperckiego, sprowadzano do tematyki czysto organizacyjnej. Udawano, że kształt szkolnych programów nie ma poważnych konsekwencji ideowych, a kształt samych szkół (trzy szczeble zamiast dwóch) - fundamentalnych konsekwencji społecznych.

A to nie jedyna taka dziedzina, tak jest właściwie wszędzie. Pamiętacie państwo sytuację, kiedy to grupa widzów udała się do Teatru Starego zaprotestować przeciw sposobowi, w jaki w teatrze narodowym traktuje się klasykę. Ludzie wzięli sprawy w swoje ręce, tak jak działacze „Solidarności” organizujący głodówki w obronie lekcji historii.

Co było odpowiedzią? Teza ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, że wolność twórcza to jedyne kryterium oceny placówek teatralnych. Właściwie może to oznaczać, że teatry są własnością twórców. Twierdzono też, że miesza się ideologię, a nawet politykę, do rzekomo całkowicie niezwiązanej ze sferą wartość sferą kultury. Przeciwników zapisano jak zwykle do PiS.

Edukacja, kultura, rodzina, a nie tylko skądinąd bardzo ważna walka z aborcją czy sprzeciw wobec związków jednopłciowych, są frontami. Warto o tym przypominać także wspominając całkiem niedawne czasy. Oto rząd AWS używał w niektórych kwestiach niezwykle konserwatywnej retoryki. Z drugiej zaś strony jeszcze przed reformą Katarzyny Hall była reforma sympatycznego ministra Handke, której konsekwencją było m.in. zredukowanie historii w trzeciej klasie liceum do… jednej godziny w klasach niehumanistycznych. Potem oznajmiono, że nauczyciele nie wyrabiają się z kursem historii. Prawdopodobnie Handke nawet o tym nie wiedział, zostawił to wszystko edukacyjnej biurokracji.

Warto z takimi kwiatkami walczyć. Nie jestem ekspertem od promocji, ale przychodzą mi do głosy cztery rady dla środowisk lobbujących za wartościami.

Pierwsza zaczyna się od pytania o związki takich akcji z partyjną polityką. Nie ulega wątpliwości, że zbyt ostentacyjne linko mogą stanowić obciążenie. Przykładowo ruch przeciw posłaniu sześciolatków do szkół nie zajmował się tylko sprawami organizacyjnymi – ten spór także ma konotacje ideowe. Od pierwszej chwili urzędnicy platformerskiego MEN usiłowali zapisać państwa Elbanowskich do prawicowej opozycji, ograniczając w ten sposób bazę ich oddziaływania. To się na szczęście nie udało. Elbanowskim należą się skądinąd najwyższe pochwały jako liderom autentycznego ruchu społecznego. To oni budują społeczeństwo obywatelskie, a nie edukacyjna biurokracja.

Z drugiej strony czasem dystans rozmaitych środowisk od partii daje szansę na potraktowanie sporu jako niepolitycznego. Strona społeczna może go w takiej sytuacji łatwiej wygrać. Aczkolwiek jestem tu umiarkowanym optymistą. Przez blisko dwa lata PiS nie mieszał się do wojny o reformę Katarzyny Hall, a jednak rząd zatrzymał się na drodze do jej przeforsowania jedynie w szczegółach.

Warto być od polityków  na pewien dystans, ale warto też mieć świadomość, którzy są potencjalnymi sojusznikami. Czasem nawet opozycja może coś zablokować, choćby wnioskami do Trybunału Konstytucyjnego lub głośnymi protestami. No i trzeba politykom opozycji dostarczać stosownych informacji na wypadek, gdyby kiedyś doszli do władzy. Żeby uniknąć fenomenu sympatycznego ministra Handke.

Czasem wzajemne indukowanie się może mieć konsekwencje zaskakujące i błogosławione. Oto w 2011 roku w obliczu wyborów dowiedziałem się, że obecny tu prof. Waśko był kandydatem PiS do kierownictwa resortu edukacji. Aż  tak mocno doceniono wtedy jego ekspercką rolę.

Kolejną radę bardzo ograniczę z powodu braku czasu. Warto pamiętać, że rozmaite recepty i rozwiązania mogą odgrywać różną rolę w zależności od kontekstu.

Konkretny przykład: na początku lat 90. Konserwatyści pokładali duże nadzieje w szkołach społecznych i prywatnych. Miały gwarantować rodzicom wpływ na wychowanie swoich dzieci. I część z nich faktycznie odgrywa do dziś taką rolę, choćby większość szkół katolickich.

Co jednak z sytuacją, kiedy sami rodzice nie życzą sobie aby utrzymywana dzięki ich pieniądzom szkoła broniła takich wartości jak patriotyzm, a na dokładkę chcą aby zaniżała poziom wymagań i dyscypliny w imię rzekomego dobra ich dzieci? Czy wspólnota, zbiorowość nie tu nic do powiedzenia? W skrajnej postaci taki antywspólnotowy program formułował Janusz Korwin-Mikke głosząc, że jeśli rodzice chcą uczyć swoje dzieci wyłącznie po angielsku, państwu nic do tego. Nie sądzę tak.

Trzecia rada dotyczy poszukiwania sojuszników. Warto ich szukać w różnych sferach i miejscach – nie bezkrytycznie, ale ze świadomością, ze się przydadzą.

Posłużę się tu rozmaitymi przykładami. Najpierw mniej poważny. Z zaciekawieniem obserwowałem, jak całkiem niedawno „Gazeta Wyborcza” beształa królową polskiego serialu, telenoweli, Ilonę Łepkowską, że jej produkty są ciągle nazbyt konserwatywne, za słabo promują racje gejów itd. I pani Łepkowska, choć uznawana przez salon, nie szła tu na całkowity kompromis.

Przykład poważniejszy to prof. Andrzej Zoll. Z którym nie doszedłbym do porozumienia na temat Smoleńska albo prawa karnego, ale który ma duże zasługi w używania prawnych norm i całych doktryn dla ochrony życia. Za to należą mu się komplementy, podobnie jak obecnemu wiceministrowi sprawiedliwości Michałowi Królikowskiemu. W tych sprawach ci ludzie są naszymi sojusznikami.

Szerokość w poszukiwaniu sojuszników nie powinna nas jednak pozbawiać twardości i pryncypialności. Zakończę autentyczną historią.

Nie tak dawno dyskutowałem z grupą konserwatywnej, można by rzec przykościelnej młodzieży. Pewien młody człowiek przywołał przykład manifestacji w europarlamencie, gdzie lewicowi posłowie protestowali przeciw wyborowi katolickiego polityka z Malty z powodu jego stanowiska w sprawie aborcji. Trzymali oni wszyscy tabliczki wyrażający sprzeciw wobec postawy tego człowieka.

— Kiedyż to my, katolicy będziemy umieli stanąć z takimi tabliczkami? – spytał mnie celnie mój rozmówca. Ja sądzę, że czas dawania świadectwa nadchodzi. Kiedyś myślałem, że dyskusja nie będzie tak krańcowa, tak fundamentalna, ale w wielu sferach taka się staje. Nie tylko w Strasburgu warto stanąć z tabliczkami”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych