Na gębę to jest krem
— to jedno z ulubionych prywatnie powiedzonek ministra Sikorskiego.
O poczynionych właśnie „na gębę” obietnicach Baracka Obamy Sikorski mówi jednak, że „z tych zobowiązań Stany Zjednoczone nie będą mogły się wycofać”. Nie byłym tak radykalny - wystarczy wspomnieć pierwsze podejście do tarczy antyrakietowej - ale też nie przesadzałbym w drugą stronę twierdząc, że wizyta i wystąpienie Obamy nic nie znaczą. Stanowczo zaś przestrzegałbym przed dyskredytowaniem tego wydarzenia z czysto partyjnego sentymentu lub z niechęci do obecnej władzy.
To oczywiste, że rządzący będą chcieli ogrzać się w świetle amerykańskiego prezydenta. Byłoby zresztą dziwne, gdyby zachowali się inaczej. Powiedzmy sobie szczerze, że taką okazję starałaby się wykorzystać dla dobra własnego wizerunku każda władza. W tym akurat wypadku większe korzyści odniósł Bronisław Komorowski.
Jest także dość oczywiste, że rządowi klakierzy będą się starali przedstawić wizytę Obamy i słowa, które padły z jego ust, jako potwierdzenie tezy o bezalternatywności drogi, którą wybrała III RP. To oczywiście, mówiąc najdelikatniej, grube nadużycie. Obamy kompletnie nie interesują nasze wewnętrzne zatargi. Patrzy z całkiem innej perspektywy. O polskich dokonaniach powiedział to, co wypadało powiedzieć, i to w całkiem zgrabny sposób. Gdyby przyjmował go prezydent Jarosław Kaczyński, powiedziałby dokładnie to samo. Nie jest to zatem ani świadectwo „przyklepania” kształtu polskiego państwa po 25 latach, ani podziwu dla polskiej elity aktualnie rządzącej, ani tego, że Obama jest sojusznikiem Komorowskiego. Nie ta perspektywa.
Obawiam się jednak, że tak właśnie mogą na jego wizytę patrzeć niektórzy. Bo skoro Obamę przyjmował „Komoruski” oraz „zdrajca Tusk”, to znaczy, że i Obama należy do ich kliki.
Taki ogląd traci z oczu interes strategiczny państwa, przyjmując perspektywę plemiennego konfliktu domowego.
Polacy mają kiepskie doświadczenia nawet z gwarancjami pisanymi, a co dopiero ustnymi. Nie zmienia to faktu, że Obama zacytował na Placu Zamkowym niemal dosłownie artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego, wymieniając konkretne nazwy krajów, którym potencjalnie Rosja mogłaby zagrażać. Wybrzmiało to bardzo mocno. To w Polsce mówił po raz kolejny w mocnych słowach o działaniach Rosji. To u nas po raz pierwszy spotkał się z Petrem Poroszenką.
Powie ktoś, cytując księcia Hamleta: „Słowa, słowa, słowa…”. Tyle że w dyplomacji, zwłaszcza w dobie masowych mediów, słowa również mają znaczenie. Są jednym z jej instrumentów, by przypomnieć choćby „Ich bin ein Berliner” czy „Mister Gorbachev, tear down this wall!”.
Dobrze byłoby zatem, gdybyśmy byli w stanie spojrzeć na wizytę Obamy – innego przecież niż gdy podczas swej pierwszej kadencji ogłaszał reset w stosunkach z Rosją - z perspektywy naszego strategicznego interesu, a nie partyjnej wojenki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/199172-lukasz-warzecha-spojrzmy-na-wizyte-obamy-w-warszawie-z-perspektywy-naszego-strategicznego-interesu-a-nie-partyjnej-wojenki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.