Wyznanie Tuska: "Jestem na szarym końcu, jeśli chodzi o hierarchię w domu. Rządzi córka. Żony się boję". Apeluje też do rodziców: "Nie zawracałbym dzieciom głowy historią". Tylko współczuć!

Fot. premier.gov.pl
Fot. premier.gov.pl

Donald Tusk chce przekonać najmłodszych Polaków, że „polskość to nienormalność”? „Nie zawracałbym dzieciom głowy historią. Mają swoje problemy. Np czy zbierze się drużyna do gry w piłkę” - stwierdził podczas świętowania Dnia Dziecka, które urządził na dziedzińcu KPRM pod hasłem „nie ma wolności bez radości”. Przyznał też, że kancelaria szefa rządu często przypomina plac zabaw, a on sam z wiekiem coraz bardziej przypomina dziecko.

„Jak wyglądałaby nasz kraj, gdyby zarządzanie nim wyglądało na co dzień tak, jak dziś?” – zapytała wpatrzona w premiera reporterka TVP Info.

Może byłby weselszy, może byłoby więcej improwizacji i bałaganu, ale na pewno byłby weselszy

— odpowiedział ufnie premier. Jeszcze więcej bałaganu i improwizacji? Tego nie potrafiłyby zrobić nawet zdolne sześciolatki. Premier z rozbrajającą szczerością porwał się na dalsze wyznania:

Muszę się przyznać bez bicia, że ta codzienność w kancelarii czasami wygląda, może nie dokładnie tak jak ten plac, ale w końcu każdy z nas jest dzieckiem… Zauważyłem, że im jestem starszy tym częściej odkrywam w sobie dziecięce marzenia.

Cóż za przebłysk świadomości! Tylko się cieszyć, że najbardziej rozpieszczone dziecko w rządzie może spełniać swoje marzenia. Przynajmniej niektóre. Kolejka za 400 mln zł, orliki z przekrętami, najdroższy stadion świata, przywłaszczenie przeboju Beatlesów. Donald Tusk zabawić się lubi. Nawet gdy wpada z przebłagalną wizytą do niezadowolonych wyborców, nie może się powstrzymać przed pokusą ułożenia puzzli z Królem Lwem w towarzystwie najmłodszego członka rodziny. Dziś był w swoim żywiole. Przed kamerą wypiekami wyliczał z jakich atrakcji udało mu się skorzystać na placu zabaw, w który zamienił ogród KPRM:

Próbowałem koktajle z ogórka i cytryny, dałem sobie zrobić odcisk papilarny kciuka, ulepiłem nomen omen bałwana z modeliny albo plasteliny, coś takiego, ale wyszedł całkiem, całkiem, pomalowałem z dziećmi kamień bałtycki farbkami.

Opowieść wzruszająca. Tylko skąd się premierowi wziął ten „nomen omen” bałwan? Aż taki przebłysk?

Dzisiejsze wyznania premiera niosą wiele innych ciekawych wniosków. Tłumaczą na przykład skąd u niego taka determinacja w utrzymaniu władzy.

Mój ukochany wnuk Mikołaj przekroczył tylko próg naszego domu i zapytał: „gdzie jest prezent, dziadek?”. Tak że tutaj nie mam żadnych wątpliwości jaka jest rola dziadka.

Szczere współczucia. Teraz już jasne skąd to chorobliwe niedowartościowanie, przebijające z każdego sejmowego wystąpienia. Jeszcze marniej przedstawia się domowa sytuacja pana premiera. Po tym wyznaniu wrzeszczcie wszystko staje się jasne. Gdzieś przecież trzeba odreagować…

Nigdy nie ukrywałem, że ja jestem na szarym końcu, jeśli chodzi o hierarchię w domu. W moim przypadku rządzi córka oczywiście. Bo z Michałem, synem, to się jeszcze, jak to faceci, pospieram czy tam o sport czy o politykę. A córki słucham bezwzględnie. Żony się trochę boję, jak każdy mąż. A córka mogłaby ze mną zrobić dokładnie wszystko.

Tylko córka, panie premierze? Aż trudno uwierzyć. Nadmierna podatność na wpływy to cecha dosyć trwała. W przypadku premiera ulegająca stałemu pogłębieniu. Trwała okazała się także inna postawa Donalda Tuska. Blisko 30 lat temu twierdził, że trzeba się wreszcie wyzwolić z bogoojczyźnianych stereotypów.

Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu.

— zastanawiał się Tusk w ankiecie „Znaku” w 1987 roku.

CZYTAJ WIĘCEJ: „Polskość to nienormalność”, czyli ostatnie szlify edukacyjnej strategii Tuska, wyzwalające Polaków z „teatru niespełnionych marzeń”

Mimo, że Donald Tusk jest dziś prawie 30 lat starszy, dojrzałości w historycznych poglądach osiągnąć nie zdołał. Nie pomogło nawet magisterium z historii. Dysfunkcja staje się coraz głębsza i objawia się konformistycznym euroentuzjazmem. Premier już jej nie ukrywa. Otwarcie nawołuje do zerwania z patriotycznymi mitami i wyzwolenia się z bogoojczyźnianych stereotypów. Aktywnie uczestniczy w pisaniu historii na nowo i ogłupianiu kolejnych pokoleń Polaków za pomocą wypaczonych programów nauczania. Zapytany dziś, podczas świętowania Dnia Dziecka w kontekście 25. rocznicy „wolnych” wyborów,  o to jak dzieciom mówić o wolności, odpowiada:

Ja bym dzieciom nie zawracał głowy tamtą historią. Mówię o dzieciach pięcio-, ośmio-, dziesięcio-, dwunastoletnich, bo one mają swoje problemy. Te problemy mają swoje problemy. Te problemy są też bardzo poważne, np. czy zbierze się drużyna do gry w piłkę, czy mama nie zawoła wcześniej na obiad. To są też problemy. To też jest kwestia wolności.

Cóż, jak się takiego pięcio-, dziesięcio- czy dwunastolatka uformuje na leminga, to nawet jako premier czterdziestomilionowego kraju troszczyć się będzie głównie o to czy uda mu się zebrać drużynę do haratania w gałę, czy mama Merkel nie zawoła na dywanik, albo czy jacyś zbuntowani obywatele nie przerwą mu zabawy swoimi humorzastymi wyborczymi decyzjami. Donald Tusk od lat ma jednak plan na zapewnienie sobie i swoim następcom świętego spokoju. Edukacyjne ogłupienie narodu powinno załatwić sprawę.

Z dziećmi nie ma co rozmawiać o jakichś propagandach, historiach, tylko im zostawić trochę wolności

— stwierdził Tusk. Byli już tacy, którzy tę metodę dopracowali do perfekcji. Anatolij Łunaczarski, ludowy komisarz oświaty w latach 1917–1929, zagorzały orędownik państwowej opieki nad dziećmi i młodzieżą, przekonywał, że w procesie zastępowania rodziny organizacjami społecznymi należy wykorzystać szkołę. W referacie „Jak szkoła potrzebna jest państwu” podkreślił, że w pierwszej kolejności trzeba uwolnić szkołę „od przedmiotów jawnie scholastycznych, jakimi dla olbrzymiej większości dzieci i młodzieży były języki starożytne”. Opracował też szereg zmian, które miały przenicować kształcenie klasyczne na „politechniczną szkołę pracy”. Polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej krok po kroku wdraża na nowo stare sowieckie metody edukacyjne, podrasowane postmodernistyczną wizją przyszłości. Więcej w książce „Pułapka gender”. W księgarniach już 6 czerwca.

CZYTAJ TAKŻE: „Pułapka Gender” Marzeny Nykiel już w naszym wSklepiku.pl! To książka, którą powinien przeczytać każdy wychowawca, rodzic, ksiądz!


Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych