Wyobraźmy sobie prywatną, dobrze prosperującą firmę, z której odchodzi część udziałowców i zakłada własną spółkę. A potem urządzają oni nieustanną „jazdę” na kolegów z firmy matki, przypisując im najgorsze cechy i oskarżając o wszelkie patologie. I ujawniają wrażliwe informacje o poprzedniej firmie, do jakich mieli dostęp. A także korzystają z dorobku i niektórych patentów spółki matki. Gdyby po jakimś czasie ta nowa spółka zbankrutowała, a jej założyciele zwrócili się do firmy matki o powrót na poprzednie stanowiska, w świecie biznesu uznano by to za kompletną aberrację i wyśmiano. W polityce te zasady nie miałyby obowiązywać.
W polityce, podobnie jak w biznesie, jednak obowiązuje ład korporacyjny, są tajemnice służbowe i –- wbrew pozorom –- także zasady etyczne. To, że w jakimś czasie czy w wydaniu jakichś partii bądź polityków tego się nie stosuje, nie oznacza, że wszystkie te elementy nie powinny obowiązywać. Polityka wyzbyta zasad, oparta na totalnym pragmatyzmie i nastawiona na doraźny efekt bardzo łatwo popada w różne patologie, przez co staje się przeciwskuteczna. I w polityce, i w biznesie można premiować ludzi, którzy łamią zasady, w tym zasadę lojalności, ale na dłuższą metę powoduje to wymierne straty, bowiem czyni bezsensownym wysiłek tych, którzy zasad przestrzegają. Organizacja czy firma staje się wtedy dysfunkcjonalna, a ludzie tracą motywację do poświęcania się czy choćby większego wysiłku niż standardowy. Niezadowolenie w takiej organizacji czy firmie można spacyfikować narzuceniem woli szefa bądź narzędziami finansowymi czy groźbą zwolnienia, ale jak mówi stare powiedzenie, „z niewolnika nie ma dobrego pracownika”.
Polityka jest dziedziną, w której bardzo trudno sformułować jakieś prawa czy prawidłowości, a tym bardziej je zweryfikować. Gdy ktoś twierdzi, że jakaś decyzja odniesie taki, a nie inny skutek, jest to tylko dość słabe prawdopodobieństwo. Przekonanie, że np. powrót do PiS polityków, którzy z tej partii odeszli i przez jakiś czas jej szkodzili oznacza konkretną wartość dodaną, przekładającą się na przyrost poparcia, jest właściwie niesprawdzalne, więc ma małą wartość. Podobnie małą wartość mają rozważania, jakie skutki będzie miało poszerzenie szeregów partii o nowych ludzi. O wyniku wyborczym decyduje tak dużo czynników, na które nie ma się bezpośredniego wpływu albo nie można tego wpływu zaprogramować ani kontrolować, że nawet po wyborach i osiągnięciu konkretnego rezultatu nie bardzo wiadomo, co o tym zdecydowało. Można oczywiście stawiać takie czy inne hipotezy, nawet bardzo atrakcyjne intelektualnie i medialnie, ale związki przyczynowo-skutkowe są praktycznie niemożliwe do ustalenia.
W polityce nie działają prawa fizyki, więc zwykle przyjmowanie są jakieś generalizacje czy hipotezy, które spotykają się z największą akceptacją członków albo podobają się szefom. Ale równie dobrze można by przyjąć hipotezy i generalizacje zupełnie inne, gdyby takie się pojawiły. Zwykle to kwestia przypadku albo rezultat wyboru konkretnych autorów analiz bądź koncepcji, bo inni przedstawiliby przecież koncepcje odmienne. Przypisywanie generalizacjom bądź hipotezom jakiejś mocy sprawczej to czysta psychologia, a nie wyjaśnianie, jakie znamy z obszaru nauki. Zresztą w polityce przypadek odgrywa znacznie większą rolę niż politycy chcą przyznać, bo to obala mity o ich wszechmocy czy choćby dużej sile sprawczej. Zwykle to przypadek decyduje, a nie strategia czy taktyka. Albo zbieg okoliczności.
Nie ma dowodów na to, że powrót czy przyjęcie konkretnych osób wzmacnia partię, która ich przyjmuje. Nie ma też dowodów na tezę przeciwną. Nie są nimi nawet wyniki wyborów po podjęciu konkretnych decyzji, bo to nie jedyne czynniki decydujące o sukcesie bądź porażce. Zwykle w takiej sytuacji decyduje więc zdroworozsądkowy rachunek zysków i strat. Też oczywiście przybliżony. Można traktować politykę poza kategoriami moralności, a tylko kierując się skutecznością. Wtedy zwykle pojawiają się argumenty, że najpierw trzeba wygrać wybory i zdobyć władzę, a potem można się zająć kwestiami etycznymi, bo bez sukcesu to nie ma sensu. Przeważnie jest jednak tak, że jeśli zasady moralne łamie się na etapie kampanii i wyborów, to łamie się je także później i w zasadzie nigdy nie ma na nie dobrego czasu, bo są jakieś nowe, ważne cele do osiągnięcia.
W rachunku zysków i strat tych moralnych nie można jednak pominąć, bo wyborcy są generalnie ludźmi moralnymi, choć grzesznymi, i bezkarnie nie można im wmówić, że łamanie zasad etycznych jest akceptowalne, byleby wygrać. Może się bowiem okazać, że wygrana nie nastąpi, a efekty łamania zasad i etyki będą rujnujące na lata. To przypadek związany ze słynnymi słowami Winstona Churchilla po rozbiorze w 1938 r. Czechosłowacji w wyniku układu w Monachium. Churchill powiedział wtedy: „Mieli wybór miedzy wojną i hańbą. Wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak”.
Stanisław Janecki
———————————————————————————————
Kup książkę wSklepiku.pl!
„Porozumienie czy konflikt?Politycy,media i obywatele w komunikowaniu politycznym”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/198363-janecki-dla-wpolitycepl-nie-ma-dowodow-ze-pis-cokolwiek-zyska-przyjmujac-ludzi-ktorzy-te-partie-opuscili-i-jej-szkodzili-moze-natomiast-stracic