Korwin–Mikke mi nie straszny. W Brukseli będzie robił za oszołoma. Ale lewaków przepędził...

Kalisz, Nowicka, Szczuka, Celiński, Siwiec, Kutz i inni jeszcze przebierańcy nawet się nie przywitali z gąską. Łapę podał im pies bury i niechby tak zostało na wieli wieków amen.

Gdyby dorwali się do brukselskiej kasy, za jeszcze większe pieniądze knuliby przeciwko Polsce, jako najzwyklejsze sprzedawczyki. Mają w tym wprawę. A Korwin–Mikke i jego trójka nie są mi straszni. Prawdopodobnie Korwin będzie robił w Brukseli za oszołoma, a potem prędko, jak obiecuje wróci do kraju, albo zostanie całkowicie zmarginalizowany.

O jakieś sojusze z grupą Marine Le Pen go nie podejrzewam, ponieważ megalomański nawyk nie pozwoli mu trzymać nut pierwszemu skrzypkowi. Natomiast, jeśli prawdą jest, że to on wygnał na pastwisko, czyli na właściwe miejsce wybrańców i koalicjantów szmatławego bimbrownika z Biłgoraja – należy mu się za to szacunek. Wykonał skutecznie wspaniałą i bardzo pożyteczną robotę dla Polski. Przegonił wymienioną na samym początku oszukańczą grupę, czego nie udało się dokonać od 1989 roku nikomu.

Prawdopodobnie Janusz Korwin–Mikke nie zapisze się w polskiej polityce niczym więcej. I na to trzeba liczyć, ale trzeba też docenić ostatnie osiągnięcie. W nawałnicy rzucanych na niego złorzeczeń, nie powinniśmy zapomnieć o pogromie lewaków.

Tomasz Domalewski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych