Wśród wszystkich przekazów, jakie mają partie polityczne w Polsce, jednym z najbardziej irytujących jest ten, który należał do „Solidarnej Polski”. W każdym razie dla mnie.
Kiedyś, wśród znajomych, zrobiliśmy quiz. Hasłem zabawy był wybór 10 osób, które najbardziej denerwują cię w polityce. Względy merytoryczne nie odgrywały żadnej roli. Chodziło o tzw. pierwsze wrażenie. Aby trafić na listę trzeba było w sobie „coś mieć” (bądź „czegoś nie mieć”).
Pierwsza piątka, pamiętam, należała do Platformy (z takimi gwiazdami, jak mówiąca przez nos i sprawiająca wrażenie ciągle na coś obrażonej, Julia Pitera) oraz lewej strony sceny politycznej. Natomiast drugą otwierała już prawica z Beatą Kempą (wówczas PiS) na czele, a tuż za nią plasował się Zbigniew Ziobro.
Beata Szydło nie była jeszcze wtedy tak eksponowana przez media i nie znalazła się w rankingu. W związku z tym odejście z Prawa i Sprawiedliwości „separatystów” spod znaku „Kury” i Ziobry, jako jeden z nielicznych przyjąłem z ulgą. Przeczuwałem, że inicjatywa „Solidarnej Polski” musi skończyć się niepowodzeniem, a dodatkowo raz na jakiś czas czekają nas mniej lub bardziej zabawne wpadki. Per saldo w ostatecznej rozgrywce fronda Jacka Kurskiego i „podkręconego” przez niego Ziobry musi wyjść ze szkodą dla nich, a PiS-owi na zdrowie.
Już na samym początku wzbudzili niesmak u wielu osób, opuszczając prezesa w mało dla niego przychylnym momencie. Przypominam było to tuż po przegranych wyborach i katastrofie smoleńskiej. Ale nie termin opuszczenia szeregów jest tu najistotniejszy. W zasadzie nie ma dobrych momentów na dezercję w czasie walki. Są tylko złe i jeszcze gorsze.
Najbardziej do „Solidarnej Polski” zraził mnie sposób w jaki towarzystwo zrobiło w „tył zwrot” i odeszło, tworząc własną formację. Zrobili wszystko, by jedyną sensowną decyzją ze strony prezesa PiS stało się odsunięcie ich od partii, by później, przez lata twierdzić, że to nie oni wyszli tylko zostali wyrzuceni. Postanowili zaspokoić swoje własne ambicje. Nie wytrzymali ciśnienia trwania w ciągłej opozycji i odsunięcia przez salon. Już jako samodzielny byt polityczny, przyczepili sobie do marynarek wielkie plakietki z własnym logiem i paradowali z nimi przed kamerami.
Wyglądali co najmniej pociesznie z okropnymi, białymi tablicami na piersi, nijak nie pasującymi do garniturów i żakietów. W końcu w jednym z coraz liczniejszych programów u Moniki Olejnik Jackowi Kurskiemu owa plakietka odpadła i wylądowała na podłodze pod stołem, ku uciesze prowadzącej program. Znak, którego Rzymianin by nie zlekceważył.
Potem był „premier z Malborka”, jako odpowiedź na premiera technicznego PiS-u profesora Glińskiego. W programie „Kawa na ławę” nawet Kurski nie mógł ukryć uśmiechu, kiedy wszyscy „ciągnęli łacha” z Tadeusza Cymańskiego, jako przyszłego Prezesa Rady Ministrów.
Ośmieszając „Cymę” de facto ośmieszali inicjatywę z prof. Glińskim. Qui bono? Platforma.Kiedy sondaże zatrzymały się na górnej granicy poparcia nie przekraczającej 3 procent „Solidarna Polska” zastosowała nowy, żenujący chwyt, rodem z czeskich komedii. Z różnych zakamarków zaczęto wyciągać ludzi, którzy mieli pecha nosić to samo nazwisko co szef, a mianowicie Ziobro. Na mistyfikację zgodził się również były działacz, byłej „Solidarności” z Podkarpacia.
Chłop, wydawało by się, nawet przyzwoity. Ale niestety, ta szopka także dla niego przykro się skończyła. PiS zdruzgotał na Podkarpaciu SP, a w wyborczym praniu wyszło, że Ziobro Bis należał kiedyś do PZPR, choć wcale mu na upublicznieniu tej informacji nie zależało. Zbliżały się eurowybory. Jacek Kurski prawie nie schodził z anteny Tusk Vision Network-u i programu Tomasza Lisa w TVP 2. Salon inwestował w „separatystów”, gdyż zawsze parę głosów mogli uszczknąć PiS-owi. Okazało się, że ta inwestycja była jak najbardziej trafiona. Jacek Kurski zresztą odwzajemniał sympatie mediom tzw. „głównego nurtu”.
W jednym z programów u Moniki Olejnik nazwał Tomasza Lisa dosłownie, tu cytuję: „świetnym dziennikarzem”. Przyszła sobota przedwyborcza. Akurat wjechałem do Warszawy. Poraziła mnie ilość billboardów z twarzą Jacka Kurskiego. Koledzy meldowali, że pół Mazowsza „Kura” wytapetował swoją podobizną. Musiało to nieźle kosztować. Gdzieniegdzie tylko pojawiał się na murze Ziobro. Pod jego wielką głową malutki podpis - „Solidarna Polska”. -
Wczoraj opowiadał, że to oni wchłoną PiS, a nie odwrotnie, a dziś ukrywa przed nieświadomym elektoratem, że ma własna partię - pomyślałem. Chwyt z Podkarpacia przerzucony do stolicy. Skończyło się farsą. 9 tysięcy głosów w Warszawie Kurski, Ziobro trzysta tysięcy mniej niż wtedy, kiedy był w PiS-ie.
Gdyby „Kura” był samurajem (Beata Kempa nazywa takich „ludźmi honoru”), to w momencie ogłoszenia wyników przez Komisję Wyborczą (tą wyjętą żywcem z czasów cesarza Franciszka Józefa) powinien był uklęknąć i przygotować miecz do rytualnego seppuku.
Zamiast tego mieliśmy „Grande Finalle” w wykonaniu Beaty Kempy. Znana ze swoich lapsusów językowych posłanka z list Prawa i Sprawiedliwości Beata Kempa zatoczyła swoiste koło. Rozpoczęła przed laty słynnym już „medialnym strzałem w tył głowy”, by skończyć listem otwartym, w którym motywem przewodnim stały się „tłuste nóżki” rzecznika Adama Hoffmana.
Panie Prezesie! Sam Pan widzi. Kempa z wozu koniom lżej! Szkoda tylko, że ok 5 procent wyborców Prawa i Sprawiedliwości z elekcji anno domini 2011 poszło i zagłosowało na „separatystów”. Owszem podobna liczba obdarzyła głosami również Nową Prawicę. Jednak do nich nie można mieć pretensji. To inny program, inna partia, a w dodatku znaleźli się już w europarlamencie. Czyli nie były to głosy zmarnowane.
Natomiast każdy, kto zagłosował na „ziobrzystów” wyrzucił swój głos do przysłowiowego śmietnika. Pozwolił tylko Niesiołowskiemu bredzić dalej „o zwycięstwie Platformy”. Prawo i Sprawiedliwość powinno w tym przypadku wziąć przykład z komunistów. Według doktryny Lenina najgroźniejszy jest wróg wewnętrzny. Przykład zastosowania tej reguły daje nam codziennie Leszek Miller i jego ludzie. To, co robią ze swoimi byłymi towarzyszami, którzy przeszli do Palikota nazwać można wdeptywaniem w ziemię. Tam nie ma miejsca na litość. Jak sami sobie nie poradzą to koniec ich karier politycznych.
„Solidarna Polska” rozpada się. Odeszło dwóch kolejnych posłów. Klub przepoczwarzył się w Koło Poselskie. Zabrano lokal i ostatni służbowy samochód.– Powoli, krok po kroku idziemy do Zwycięstwa – odgrażał się jeszcze godzinę temu Zbigniew Ziobro w programie „Fakty po faktach” TVN (widać jeszcze mało). Pozostała tylko nadzieja. Ale ta umiera ostatnia.
Andrzej Potocki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/198158-kempa-z-wozu-koniom-lzej-krotka-analiza-politycznej-efemerydy-zwanej-solidarna-polska
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.