Premier RP na ostatnim etapie kampanii wyborczej, mającej zdecydować, czy dzieci pójdą 1 września do szkoły, czy prosto na wojnę, drwi, że jego główny polityczny konkurent to „szpieg z krainy deszczowców”. Sam biega od wału do wału i od wała do wała, ale kiedy prezes PiS uznaje jego powodziowe tyrady za poważne, Donald Tusk ściąga maskę szefa rządu, tradycyjnie odsłaniając tym samym oblicze małego chłopca w krótkich majteczkach, szukającego w swojej koszmarnie nudnej pracy permanentnej okazji do żartu.
Gorzej, że Słońce Peruwiańskiej Satyry, oślepiony blaskiem odbitym do najbliższego otoczenia, nie widzi, iż sam ośmiesza się podczas tej kampanii znacznie skuteczniej niż politycznych konkurentów. Choćby przez szopkę z powodzią, gdy na modłę staroputinowską marszczy brwi i przyjmuje meldunki, ile deszczu napada w Małopolsce, a ile w Wielkopolsce. Nie wiem, jak Państwo, ale osobiście wolałbym, żeby tego typu informacje nie trafiały na biurko magistra historii, który nawet o historii ma pojęcie nikłe, o czym świadczy posmoleński „reset” z Moskwą, ale do fachowców od umacniania wałów, do straży pożarnej, do wojska itp. itd.
A jeśli tam właśnie mają trafić informacje przyjmowane przez Tuska, jaki sens ma jego w tym pośredniczenie? Jaki cel ma ściąganie dziennikarzy z kamerami, by owo pośredniczenie filmowali? Ano taki, jak większość czynności wykonywanych przez premiera, z wyłączeniem gry w piłeczkę oraz latania do domciu samolocikiem – czyste, nieskażone żadną myślą czy ideą public relations. Ten rząd i partia nim trzęsącą jak portkami od dawna są już tylko agencją reklamową, tyle że klasyczna agencja ma do zareklamowania jakiś towar, a oni wciąż promują wyłącznie samych siebie. To jakby zakład fryzjerski strzygł wyłącznie fryzjerów w nim zatrudnionych. Koniec zaś takiej działalności może być tylko jeden: bilans zysków i strat tej ekipy przyniesie szereg porażających informacji dotyczących kosztów budowy dróg i tego wszystkiego, co miało być „Polską w budowie”, a stało się państwem w ruinie – bez armii, bez powszechnej opieki zdrowotnej, bez wstydu, który mógłby ich ustrzec choćby przed kompromitacją z plagiatem podręcznika dla najmłodszych.
Będziemy jeszcze śpiewać na starą melodię: „Przekręt za przekrętem, za przekrętem przekręt, a za tym przekrętem jeszcze jeden przekręt…”. Bo przy zachowaniu odpowiednich proporcji - stanie się prawdopodobnie to samo, co z naszym „wielkim przebojem”, jak chciała zapatrzona w Tuska „Gazeta Wyborcza”, czyli nędzną piosnką z gatunku disco polo topless, którą Telewizja Publiczna zawiadywana przez przyjaciół władzy platformersko-ludowej posłała na Eurowizję. Miał być sukces, wyszło strasznie. Bo i utwór jest straszny - muzycznie, tekstowo i teledyskowo, kwintesencja obciachu, który redaktorzy z Czerskiej chcieli uznać obciachu pastiszem. Jakby słoma w butach świadczyła o tym, że ich posiadacz ma ją tam tylko dla żartu. Słyszeliśmy non stop, jakie to niezwykłe dzieło udało się polskiej scenie muzycznej wyprodukować, jakie zdystansowane, jakie mundre i przyszłościowe. „Wyborcza” pisała:
Żartobliwa i ironiczna wymowa piosenki połączona z wpadającą w ucho melodią i ludycznym odwołaniem do słowiańszczyzny świetnie mieści się w konwencji tego, co w ostatnich latach dzieje się na Eurowizji. Piosenka spełnia też wszystkie najważniejsze warunki formalne imprezy
— jest wielkim przebojem i wydaje się, że słuchamy jej od dawna”.
Aż nastał czas, by pokazać to arcydzieło bezguścia Europie, nie tej ambitnej i kręcącej np. genialne kino psychologiczne, ale tej popeliniarskiej, tandetnej i żenującej w najgorszym znaczeniu tego słowa. A jednak i tam, w konkurencji „muzyczna wiocha”, jak się okazuje, można być tak kiepskim, że inni kiepscy wydają się orkiestrą symfoniczną. Cóż bowiem napisano po występie Donaldana czy Donatana, wszystko jedno, i jego piszczących Sabrin z Koziej Wólki? Jak przyjęły to uchodzące przecież za autorytet w tylu polskich redakcjach zachodnie gazety? Proszę czytać do woli:
Niemiecki „Spiegel Online”:
Jak Donatan & Cleo udało się wcisnąć na ESC takie softporno? Co jest potrzebne na polskiej wsi, żeby zrobić masło, zagnieść ciasto i zrobić pranie? Jasne: ludowe stroje z wypełnionym do niemożności dekoltem. W slow-motion pokazuje się dziewczyny pijące mleko, którym biały płyn spływa po brodzie. A która kąpie się w cebrze, ta najpierw musi się umalować jak gwiazdka filmów porno. Tak wygląda polski przyczynek na Konkursie Piosenki Eurowizji. Duet Donatan & Cleo ma w swej piosence tylko jedno przesłanie: słowiańskie dziewczyny są napalone.
Brytyjski „The Telegraph”:
Minęły zaledwie dwie minuty, a już mieliśmy trochę vintage porno i tancerki w wyciętych topach, które w prowokacyjny sposób rozpryskiwały wodę. Prawdopodobnie to takie zuchwałe starania o względy 14-letnich chłopców, którzy oglądają Eurowizję.
Niemiecki „Stern”:
Tych ruchów chyba nauczyły się w jednym z warszawskich klubów ze striptizem. Cóż jednak, skoro seks się sprzedaje, a Cleo i jej frywolne dziewczyny są w finale. Teraz zgadnijcie, dla jakiego kraju one walczą? Nie, nie dla Porno. Dla Polski.
Wszystko to zafundowały nam salony kultury wysokiej gromadzące się na Czerskiej i Woronicza. Można by napisać, że i rubla nie zarobiły, i cnotę straciły, gdyby nie to, że tą z ostatnią już od dawna było krucho. I niech mnie dunder świśnie, jeśli za rok nie poślą do Austrii – w naszym wspólnym imieniu - czegoś jeszcze gorszego niż ciocia z brodą i chór macających ją wujów. Ale najpierw muszą wygrać wszystkie wybory.
Krzysztof Feusette
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/195788-jak-nie-krol-lew-to-porwanie-baltazara-gabki-widac-ze-w-krainie-bajek-donald-tusk-czuje-sie-najlepiej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.