Premier Tusk jako Donald MacGyver może zostać pierwszym szefem rządu z reality-show. Już i tak jego rządy są w dużej mierze fikcją, więc co za różnica

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/D. Delmanowicz
Fot. PAP/D. Delmanowicz

Po 22 latach nieobecności wrócił superagent złota rączka Angus MacGyver. Tym razem jednak nie w amerykańskim serialu, wyświetlanym przez stację ABC, z Richardem Deanem Andersonem w głównej roli. Nowym wcieleniem MacGyvera jest Donald Tusk. I on przy pomocy szwajcarskiego scyzoryka oraz znalezionych przypadkowo przedmiotów uratuje Małopolskę (a w razie potrzeby inne regiony) od klęski powodzi. Nieco wcześniej Donald MacGyver ratował rodziców niepełnosprawnych dzieci, górników, a od wielu tygodni ratuje Ukrainę. Donald Tusk zapowiedział, że gotów jest przerwać bądź skrócić swoją obecność na uroczystościach pod Monte Cassino, byleby pośpieszyć (ze swoim scyzorykiem) na pomoc powodzianom.

Tusk jako MacGyver wziął się z tego, że jest kampania wyborcza i trzeba zaprezentować jakieś nowe oblicze, ale to rola na lata. Właśnie MacGyvera, a nie rodzimego Adama Słodowego z programu „Zrób to sam”, bo ten rodzimy tylko siedział w studiu i coś tam dłubał, natomiast ten amerykański był wulkanem działania. Premier wcielał się już w postacie Władimira Putina, Edwarda Gierka, Davida Beckhama czy Matki Teresy z Kalkuty, ale MacGyver wydaje się najbardziej uniwersalny. Nie tylko w kontekście kampanii wyborczej. MacGyver prostymi środkami potrafi bowiem rozwiązać każdy problem, a nie jest przy tym cudotwórcą, lecz tylko bardzo sprawnym praktykiem. Aż dziw, że Donald Tusk wcześniej nie wpadł na to, żeby zostać MacGyverem. Ten bohater może być przecież eksploatowany bardzo długo – na takiej samej zasadzie jak serial ABC, który w różnych telewizjach funkcjonował jeszcze kilkanaście lat po tym, jak skończono jego produkcję.

Oczywiście realnie premier Tusk nie rozwiązuje żądnych problemów, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby każdą jego interwencję pokazać w telewizji jako osobny odcinek. A jak wiadomo, w telewizji można zrobić wszystko, niezależnie od tego, jaka jest rzeczywistość. I wystarczy, że na ekranie pojawi się Donald MacGyver, a już jakiś Jakub Sobieniowski czy inny Paweł Płuska przygotują mrożącą krew w żyłach fabułę. A w niej Donald MacGyver przy pomocy kilku patyków i plastikowych siatek zbuduje wały przeciwpowodziowe, zaś szwajcarskim scyzorykiem pościna drzewa, które (ułożone potem w zapory) skierują spienione wody w bezpieczne tory. Podobne fabuły można stworzyć przy okazji suszy, pożarów, katastrof budowlanych czy wypadków drogowych. Rola MacGyvera daje więc praktycznie nieograniczone możliwości.

Oczywiście istnieje pewien problem z wcieleniem się Donalda Tuska w postać Angusa MacGyvera. Dotychczas premier nigdy nie pokazał bowiem, że potrafi zrobić cokolwiek sprawnie, pomysłowo i na czas, natomiast jego bohater wręcz przeciwnie. Donaldowi Tuskowi raczej świetnie wychodziło to, co w piosence „Co by tu jeszcze?” opisał Wojciech Młynarski Ale przy pomocy telewizji nie takie kłopoty rozwiązywano. A najważniejsze jest przecież to, co w telewizji, a nie w rzeczywistości. Dlatego nie będzie problemu zrobić Herkulesa i Peryklesa w jednym z kogoś, kto ma dwie lewe ręce do rządzenia. Obraz ma przemawiać i będzie przemawiał, tym bardziej że Donald Tusk ma już odpowiednie akcesoria, ze słynną kurtką na czele, w której lansuje się podczas przygód w terenie.

Właściwie to telefon 112 powinien łączyć z jakimś asystentem premiera, który wybierałby zadania dla dzielnego Donalda MacGyvera. Ten udawałby się potem na miejsce akcji wraz z ekipami telewizyjnymi i mielibyśmy dwa w jednym. Po pierwsze, premier odgrywałby rolę tego, który wszystkiemu zaradzi i każdemu pomoże. Po drugie, mielibyśmy wielkie telewizyjne reality-show, co dla „zaprzyjaźnionych” z premierem telewizji oznaczałoby konkretne i duże wpływy. Programy byłyby przecież przerywane reklamami, w większości spółek z udziałem skarbu państwa. W efekcie premier Tusk mógłby na stałe przemienić się w Donalda MacGyvera i zyskać szansę rządzenia przez następne kadencje, bowiem w telewizji rozwiązywałby wszystkie problemy - nie tylko te na poziomie państwa, ale i poszczególnych obywateli.

To wszystko jest bardzo realne, choć wygląda na niebywałą hucpę i manipulację. Jest realne, bowiem większość aktywnych wyborców karmi się papką „zaprzyjaźnionych” telewizji, które w coraz większym stopniu robią im wodę z mózgu. Już nie tylko w bzdurnych serialach, których bohaterów wielu Polaków traktuje jak realne postacie i do których zwracają się o pomoc. Fikcja i blaga zdominowała także tzw. problemy informacyjne i publicystyczne, w efekcie wszystko jest teraz rozrywką i widowiskiem. I tak jak w serialu „Czterdziestolatek” inżynier Stefan Karwowski został pierwszym dyrektorem „z komputera”, tak Donald Tusk ma szansę zostać pierwszym premierem z reality-show. Już i tak jego rządy są w dużej mierze fikcją, więc różnica będzie niezauważalna.

Stanisław Janecki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych