Dr Chwedoruk o Donalda Tuska „szpiegu z Krainy Deszczowców”: „Zbyt poważne problemy są w tle, żeby stroić sobie żarty”. NASZ WYWIAD

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Zajęcie się powodzią jest próbą uniknięcia niespodzianki w ostatnich dniach przed wyborami, takim ubezpieczaniem się na wszelki wypadek

– mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

wPolityce.pl: Można odnieść wrażenie, że głównym tematem kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego stała się w Polsce domniemana powódź. Czy to nie dziwne?

Dr Rafał Chwedoruk: Nie sądzę, żeby można było doszukiwać się w podjęciu tego tematu przed wyborami jakiejś głębszej motywacji. Rządzący nie do końca mają interes w eksponowaniu tematyki klęski żywiołowej. Oczywiście można się zastanawiać na ile wpisuje się to w wizję promowania szeroko pojętej tematyki bezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony, gdyby rzeczywiście wydarzyła się powódź i cokolwiek w akcji szwankowało, zwłaszcza po doświadczeniach z ostatnich lat, po zarzutach o deficycie profilaktyki – to skończyłoby się bardzo źle. Na razie jest za wcześnie, by stwierdzić, czy jest w tym coś więcej niż standardowa reakcja urzędników państwowych na groźbę powodzi. Kampania wyborcza do europarlamentu, ze względu na perspektywę nikłej frekwencji, jest trochę niszową kampanią. Nie spodziewam się, żeby temat powodzi ją zdominował. W ostatnich dniach przed wyborami raczej spodziewam się zalewu nie powodzi, a tematyki ukraińskiej – wzmocnienia tego przekazu, który dał Platformie wiarę w to, że może nie przegrać tych wyborów, a jeśli przegra, to nie tak bardzo, jak można było się spodziewać po niektórych cząstkowych wyborach w 2013 r.

Czy nie ma pan wrażenia, że Donald Tusk korzysta z sytuacji powodziowej, przedpowodziowej czy jak by ją nazwać – trudno to określić, bo nawet meteorolodzy nie są pewni – do tego, by pokazać się w roli twardego gospodarza, który tam gdzie trzeba, a to upomni, a to zwróci uwagę czy podkreśli wagę sytuacji?

Myślę, że raczej jest to próba zejścia z linii strzału. Gdyby rzeczywiście doszło do dramatycznych wydarzeń, wówczas Donald Tusk będzie mógł powiedzieć: „Ja starałem się temu przeciwdziałać. Już wcześniej wiedziałem, że coś może być nie tak. Nikt nie może zarzucić mi bierności i tego, że po raz enty zostaliśmy zaskoczeni.” Więc jest to raczej wyraz obawy niż chęci wzmocnienia przekazu w kampanii wyborczej. Pamiętajmy, że gdyby coś się stało, to wtedy będzie autentyczne ludzkie nieszczęście. I to nieszczęście będzie przemawiało przeciwko rządzącym. W kontekście tego, że od tylu lat mamy w Polsce do czynienia z sytuacjami powodziowymi i nie umiemy sobie z nimi poradzić. A to jest coś co mogłoby najbardziej uderzyć w wizerunek Donalda Tuska jako statecznego, doświadczonego polityka. I z powrotem włożyć go w kostium nieodpowiedzialnego gdańskiego polityka, wiecznie młodego liberała.

Jeśli do powodzi nie dojdzie – oby! – czy Donald Tusk nie narazi się na zarzut, że pod publiczkę zrobił widły z igły?

Platforma ma duże doświadczenie i spore umiejętności w kreowaniu bądź wyolbrzymianiu zagrożeń - typu związki zawodowe, kibice piłkarscy itd. – które dla większości obywateli były bardzo abstrakcyjne. Sprawa ukraińska trochę spadła rządzącym jak manna z nieba ponieważ coraz częściej, nawet ta część mediów, którą trudno posądzać o nadmiar krytycyzmu wobec Platformy, dostrzegała przesadę w tym kreowaniu zewsząd gróźb. Słowa Donalda Tuska o wojnie i 1 września w polskich szkołach spotkały się z reakcją zupełnie odwrotną ze strony mediów niż autor tych słów oczekiwał. Mam więc wrażenie, że to zajęcie się powodzią jest raczej próbą uniknięcia niespodzianki w ostatnich dniach przed wyborami – takim ubezpieczaniem się na wszelki wypadek.

W jakim znaczeniu?

W tym sensie, że dochodzi do powodzi, a Donald Tusk wcześniej nie wypowiedział się na ten temat i nic nie zrobił. Opozycja mogłaby wtedy wyjść i powiedzieć, że Platforma znów okazała się zaskoczona przez coś, czego można było spodziewać się na wiosnę. Raczej w tym kontekście bym to widział, a nie tradycyjnym mnożeniu zagrożeń, bo w tym względzie Ukraina jest czymś, czego i tak nic nie przebije. Po walce z kierowcami sprzed kilkunastu miesięcy, kolejny taki temat byłby zupełnie sztuczny. Trudno żeby marketingowcy odpowiedzialni za kampanię tego nie widzieli. Postrzegam to więc jako defensywną i profilaktyczną postawę, w kontekście kampanii wyborczej.

A może właśnie marketingowcy Platformy uznali, że temat Ukrainy już nie jest taki nośny, bo ludzie są już nim zmęczeni i na to miejsce wrzucili zagrożenie powodzią?

Pamiętajmy, że rejon wyborczy, którego powódź mogłaby dotyczyć, trudno nazwać priorytetowym dla Platformy. To obszar bardziej prawicowo-konserwatywny niż związany z PO. Sprawa powodzi nie dawałaby Platformie większych korzyści wyborczych. Te mogłoby przynieść znalezienie uniwersalnego zagrożenia dla mieszkańców Gdańska, Poznania, Warszawy itd. W rejonie zagrożonym powodzią tylko Kraków można uznać za bastion PO, a większość okręgu – nie. Więc – powtarzam - chodzi raczej o próbę uniknięcia zarzutów ze strony opozycji w ostatnich dniach kampanii wyborczej. To sytuacja, w której lepiej jest zrobić o jedną konferencję prasową więcej, nawet ze zbędnym uczestnictwem premiera, niż potem narazić się na zarzut braku takiej konferencji.

Czy podobną motywację widzi pan po stronie PiS, które ogłosiło, że z powodu zagrożenia powodzią przerywa kampanię wyborczą, a Jarosław Kaczyński wybrał się na południe Polski?

Wyborcy PiS nie chcą od polityków fajerwerków. Oczekują deklaracji przewidywalności i siły ze strony władzy, a nie żartów, happeningów i spotów. Są z reguły starsi wiekiem, wierni tradycjom, żyjący w środowiskach o trwałych więzach społecznych. Jeśli w ich otoczeniu jest mowa o zagrożeniu, to nikt nie oczekuje konferencyjnych fajerwerków, a bardziej stonowanej reakcji. Więc po obu stronach sporu mamy do czynienia z zachowaniami standardowymi, przewidywalnymi. Moim zdaniem powódź, nawet jeżeli do niej doszłoby, nie będzie reżyserem kampanii wyborczej, tak jak nie stała się nim w roku wyborów prezydenckich, gdy mieliśmy do czynienia z dramatyczną sytuacją.

Donald Tusk, komentując obecność Jarosława Kaczyńskiego na południu Polski powiedział: „Szpieg z krainy deszczowców grasował po wałach”. Czy to fortunna wypowiedź w ustach premiera?

Zbyt poważne problemy są w tle, żeby stroić sobie w jakikolwiek sposób żarty. Jest tyle innych tematów, gdzie pewna lekkość przekazu i złośliwość są wręcz wskazane w debacie publicznej, żeby nie była zbyt patetyczna. Ale w takiej sytuacji lepiej powiedzieć o jedno słowo za mało niż o jedno za dużo. Bo może być to dowcip dla kogoś, kto nie jest zagrożony. Natomiast dla kogoś, kto ma w tle utratę dobytku, niekoniecznie musi to być zabawne. Premier powinien uważać, żeby nie powtórzył roku 2005, gdy w znacznym stopniu wizerunek polityka niedoświadczonego i w gorącej wodzie kąpanego nie pomógł mu w kampanii.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych