Stary kabaretowy chwyt zastosował premier Donald Tusk podczas sejmowej debaty o polskiej polityce zagranicznej. Wszedł na mównicę, żeby stwierdzić, iż nie zamierzał wchodzić. I zaczął polemizować z opozycją, choć zastrzegł, iż nie chciał polemizować. Zaczął też cytować z kartki różne wypowiedzi polityków PiS, sumitując się, że niczego takiego nie zamierzał robić.
W kabarecie skecz, do którego nawiązał premier Tusk polegał na tym, że aktor odgrywał rolę kogoś niebywale zaskoczonego nominacją na ważne stanowisko, kto po ogłoszeniu tego faktu wyjmował z kieszeni marynarki bardzo obszerne przemówienie dotyczące akurat tej „niespodziewanej” nominacji. Uprzednio starannie przygotowane przemówienie.
Wystąpienie premiera po zaledwie dwóch głosach klubowych nie było oczywiście żadną spontaniczną reakcją na przebieg sejmowej debaty. To była spontaniczność w pełni ukartowana. Premier wiedział, że widownia jeszcze jest jako taka (i telewizyjna, i sejmowa), więc to ostatni dzwonek na zrealizowanie planu, którego oczywiście nie miał, ale ten plan przypadkowo przechodził z tragarzami, więc wpadł z szefem rządu do Sejmu. Plan polegał na wdrukowaniu w środku kampanii wyborczej, że PiS chce rozwalić UE od środka i z zewnątrz, doprowadzić do osamotnienia i izolacji Polski, a jakby tego było mało - narazić Polskę na wojnę z Rosją. To oczywiście nie była polemika z przemówieniem Witolda Waszczykowskiego z PiS, bo ono było o czym innym. To była część kampanii wyborczej PO. Taka sama jak ostatni spot z Władysławem Bartoszewskim, tylko znacznie zabawniejsza.
Premier wykorzystał to, że regulamin Sejmu pozwala mu zabrać głos w każdej chwili i w każdej sprawie. I zabrał, tyle że w ramach kampanii, a nie sejmowej debaty. I w ramach wyborczego wystąpienia powrzucał jeszcze przygotowane wcześniej żarciki, np. ten o połowie siebie. O połowie, bo Jarosław Kaczyński przebywał akurat w Pułtusku. A był tam dlatego, by w Sejmie nie polemizować oko w oko z całym Tuskiem. Żarciki były na tyle czerstwe, że zareagowały na nie jedynie największe lizusy w klubie PO. Ale nie to było istotne, lecz zademonstrowanie, że premier to luzak, który potrafi śmiać się z samego siebie. I z własnego elektoratu. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.
Idea kampanii do europarlamentu jest taka, żeby pokazać PiS tak jak w poprzednich kampaniach, tylko gorzej. Czyli jako partię niebezpieczną dla Polski, ekstremalną, nieprzewidywalną, a dodatkowo skupiającą ponurych drabów (i drabki – jeśli można tak to określenie sfeminizować). Premier z kartki musiał ostrzec przed tymi drabami (i drabkami), bo tak go spontanicznie wkurzyli. Po prostu chciał być precyzyjny, a kartka akurat przechodziła z tragarzami obok kieszeni jego marynarki, więc skorzystał. Całe to zdarzenie znakomicie pokazuje, że Donald Tusk to największy „jajcarz” III RP. I ktoś, kto relacje z własnym elektoratem zamienił w czystą perwersję.
Premier tych wszystkich rzeczy nie mówił dlatego, że w nie wierzy. Nic podobnego. On się z nich śmieje tak samo jak co krytyczniejsi odbiorcy. A mówi je dlatego, bo wie, że przez sześć i pół roku udało mu się doszczętnie „zlasować” mózgi wielu ludziom w Polsce (szczególnie sympatykom PO). I jest pewien, że może im wcisnąć każdy kit, gdyż doszli do ściany. I żeby zachować tożsamość oraz integralność osobowości muszą połykać nawet błazeństwa skrajnie upokarzające ich inteligencję. I choć daje do zrozumienia swoim zwolennikom, że uważa ich za kompletnych baranów, oni nie widzą innej możliwości, jak to zaakceptować. Bo nie mają innego wyjścia: przyjdą przecież ponure draby i zabiorą zabawki. Lepiej więc udawać idiotę (a w wielu wypadkach być nim całkiem szczerze) niż przyznać się do swego rodzaju syndromu sztokholmskiego.
Donald Tusk wie, że ci, do których się zwraca, orientują się, iż numer z „przechodzeniem przypadkowo z tragarzami” jest czystą kpiną z nich samych. Tyle że ma ich w garści. Wie, że nie odważą się odwrócić od niego, choćby robił z nich baranów. A skoro może, to robi. Donald Tusk dobrze się przy tym bawi obserwując, jak zrobieni przez niego w „bambuko” zwolennicy wiją się, żeby to wszystko zracjonalizować i doszukać się sensu w czymś, co jest tylko czystą szyderą. I tu trzeba przyznać, że Donald Tusk jest choć raz odważny. Bo bezczelne i nieprzyzwoicie cyniczne igranie z własnym elektoratem mocno poniżej granicy, za którą „normalny” człowiek by się wściekł, jest jednak przejawem sporej odwagi. Tyle że to sztuka dla sztuki, bo premier nie jest jednak „artystą”, któremu podatnicy płacą za „jajcarstwo”. Płacą mu za bycie szefem rządu. A to, że najlepiej wychodzi mu rola pierwszego „jajcarza” III RP, to już zupełnie inna sprawa.
Stanisław Janecki
————————————————————————-
Uwaga!
Promocje dobrych książek wSklepiku.pl!
Zniżki sięgają nawet 90%!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/194726-donald-tusk-pokazal-8-maja-w-sejmie-ze-jest-najwiekszym-jajcarzem-iii-rp-kims-kto-relacje-z-wlasnym-elektoratem-zamienil-w-czysta-perwersje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.