Stanisław Janecki: Donald Tusk nie tyle jest premierem, co postacią z telewizyjnych seriali: połączeniem księdza Mateusza, profesora Falkowicza i porucznika Borewicza

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Selfie" Otylii Jędrzejczak z premierem. Fot. PAP/Jakub Kaczmarski
"Selfie" Otylii Jędrzejczak z premierem. Fot. PAP/Jakub Kaczmarski

Skąd się bierze polityczna żywotność Donalda Tuska? Dlaczego po prawie siedmiu latach rządów odgrywa on rolę kogoś, kto jest premierem od bardzo niedawna? Czym tłumaczyć kolejne metamorfozy szefa PO i wcielanie się w bardzo różne postacie? Dlaczego najdłużej urzędujący szef rządu w III RP praktycznie bezkarnie może łamać obietnice i po wielokroć zaprzeczać samemu sobie? Czy to wynik jakiejś bardzo sprytnej strategii, czy kwestia przypadku? Sam kilka razy podsuwałem różne tropy interpretacyjne, ale może najwłaściwszy jest ten najprostszy. Kluczem jest telewizja i jej najpopularniejsze produkcje.

Tylko w mijającym tygodniu (od 21 do 25 kwietnia) Donald Tusk zaprezentował się w kilku rolach. Uprzedzając dziesiątą rocznicę obecności Polski w UE odegrał rolę ojca całego procesu europejskiego, choć faktycznie nie miał z tym nic wspólnego. Zapowiadając spot reklamowy na 10. rocznicę zaśpiewał fragment „Hey Jude” Beatlesów - pokazując się jako równiacha mający do siebie dystans. W brytyjskim dzienniku „Financial Times” opublikował artykuł, w którym wcielił się w rolę inicjatora unii energetycznej, choć to pomysł PiS sprzed ośmiu lat. Artykuł streścił następnego dnia szefowi Rady Europejskiej Hermanowi van Rompuyowi, szukając u niego wsparcia. Tego samego dnia w Paryżu występował jako komiwojażer idei unii energetycznej, wciągając w to prezydenta Francoisa Hollande’a. Tego samego dnia w Radomiu występował na tle ćwiczących wspólnie służb podległych MSW - jako dobry gospodarz kraju i stróż porządku oraz bezpieczeństwa, przekonujący, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi.

Pod koniec tygodnia w Poznaniu Donald Tusk zaprezentował się nie tylko jako zwolennik unii energetycznej, ale i jako spadkobierca Jana Pawła II. Dzień wcześniej przekonywał, że całkiem serio traktuje cuda czynione za wstawiennictwem papieża Polaka, a nawet, że sam był świadkiem wielu takich cudów. Potem w Berlinie wcielił się w kilka ról, w tym odgrywaną od lat rolę najbliższego przyjaciela kanclerz Angeli Merkel. A na koniec tygodnia zostawił sobie finał w postaci uczestnictwa w uroczystościach kanonizacyjnych Jana Pawła II. Po drodze dobrze życzył stającemu przed sądem byłemu ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi. Zatroskał się tym, że PZPN nie chce organizować piłkarskiego Euro w 2020 r. w Polsce. Tusk zaprezentował się w całej palecie możliwości - od zaradnej gospodyni, czułego opiekuna i troskliwego przyjaciela przez zdecydowanego strażnika, twardego negocjatora po nieodrodnego syna Kościoła, strażnika pamięci, a na koniec męża stanu.

Skąd się bierze ta różnorodność wcieleń? Bierze się z telewizyjnych seriali rodzimej produkcji. To w nich jeden aktor może się wcielić w różne postacie, a publiczność może się utożsamić z wieloma bohaterami, nie zawsze pozytywnymi. Najpopularniejsze seriale ogląda po 7-8 mln widzów i to te produkcje w największym stopniu wpływają na Polaków. Pomysł Donalda Tuska na rządzenie to odgrywanie ról postaci wywołujących najwięcej emocji w najpopularniejszych serialach. Stopienie się szefa rządu z fikcyjnymi bohaterami seriali ma tę zaletę, że niby traktuje się ich realnie (aktorzy są często na ulicy zaczepiani, jakby postacie, które grają były realne), ale najważniejsza jest wciągająca fabuła, a nie rzeczywistość. Dlatego bohaterom seriali wybacza się różne grzechy - byle akcja była wartka, a perypetie dramatyczne.

Przez wielu widzów seriali rządy Donalda Tuska są postrzegane jako jeszcze jedna telewizyjna produkcja. Tym bardziej że jest on w telewizji obecny częściej niż bohaterowie najpopularniejszych telenowel. Ostatnio Donald Tusk jest najczęściej tym, kim w serialu „Ojciec Mateusz” jest ksiądz Mateusz Żmigrodzki (grany przez Artura Żmijewskiego). Niby kapłaństwo powinno go ograniczać (tak jak Donalda Tuska premierostwo), ale nie ogranicza. Jest odpowiedzialny, choć skłonny do ryzyka, nieszablonowy i trochę krnąbrny, dociekliwy, inteligentny, wrażliwy na krzywdę, dowcipny, wysportowany. Innymi słowy, prawie ideał, choć niesforny. Poza wcielaniem się w rolę księdza Mateusza, Donaldowi Tuskowi bliski jest też ostatnio komisarz Michał Orlicz (grany przez Antoniego Pawlickiego) z serialu „Komisarz Alex”. Ma wiele cech podobnych do ojca Mateusza, ale jako policjant nie musi mieć jego skrupułów, no i oczywiście ograniczeń. Może więc bywać sympatycznym szeryfem.

Bardzo często Donald Tusk wciela się też w rolę Marka Mostowiaka (granego przez Kacpra Kuszewskiego) z „M jak miłość”. Mostowiak jest zwykły i niezwykły zarazem. Ma problemy przeciętnego Polaka, głównie z dziećmi i pracą. Jest zakorzeniony w tradycji i związany z wielopokoleniową rodziną, ale miewa różne „odjazdy”, co go tylko uczłowiecza. Czyli jest z nim tak jak często z Donaldem Tuskiem w telewizyjnych narracjach o premierze i przez niego samego kreowanych. Kiedy rola Mostowiaka jest za słodka, Donald Tusk wciela się w prof. Andrzeja Falkowicza (granego przez Michała Żebrowskiego) z „Na dobre i na złe”, czyli w uroczego drania. Kiedy tak jak Falkowicz przesadzi z bezwzględnością, zaraz wciela się w ciepłego, choć nieco pokręconego doktora Piotra Gawryłę (granego przez Marka Bukowskiego) z tego samego serialu.

Donald Tusk potrafi też być Jakubem „Kusym” Sokołowskim (granym przez Pawła Królikowskiego) z „Rancza”, czyli kimś o duszy artysty, ale jednocześnie potrafiącym zarabiać i zadbać o rodzinę. Potrafi też być Januszem Lisowskim (granym przez Bartłomieja Kasprzykowskiego) z „Miłości nad rozlewiskiem”, który wpada w kłopoty i uzależnienie, by potem mozolnie się z tego wygrzebywać. Wreszcie, Donald Tusk często wciela się w rolę supergliny z czasów PRL - porucznika Borewicza (granego przez Bronisława Cieślaka) z serialu „07 zgłoś się!”. Borewicz bywa niepoprawny i niesubordynowany, jest luzakiem i kobieciarzem, ale kiedy trzeba służba bierze górę nad przyjemnościami.

Donald Tusk sprawnie przeskakuje z jednej serialowej roli do drugiej, co sprawia, że duża część publiki jest zdezorientowana, kim naprawdę jest ktoś, kto formalnie pełni funkcję premiera. I wielu uznaje, że Tusk po prostu dobrze gra rolę premiera, co nie znaczy, że dobrze rządzi. A przy okazji odgrywa liczne serialowe role, z którymi wielu się zżyło i utożsamiło - od księdza Mateusza Żmigrodzkiego po porucznika Sławomira Borewicza. Tusk jest więc kimś z telewizyjnego okienka i ma podobny status jak Artur Żmijewski czy Michał Żebrowski. Jest realny i fikcyjny zarazem. Jest politykiem i aktorem. Częścią świata polityki i świata rozrywki. I w tym zdaje się tkwi tajemnica jego politycznej długowieczności. Serialowe postacie są przecież ponadczasowe.

Stanisław Janecki

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych