Spór o kampanijny spot przygotowany przez rząd Donalda Tuska na dziesięciolecie Polski w UE odsłonił istotę konfliktu, który toczy Polskę od dobrych kilkunastu lat. Jego istotę można sprowadzić do prostej wymiany zdań: z jednej strony słychać krzyk o „najlepszym w historii Polski okresie”, a z drugiej wrzask o „dziadowskim państwie”.
To bardzo sympatyczne chwile, gdy w mediach broniących za wszelką cenę status quo III RP, pojawiają się analizy dotyczące patologii, z jakimi boryka się system naszego państwa. I gdy chce się przyklasnąć i ramię w ramię ruszyć i zmieniać irytującą rzeczywistość, pojawia się problem. Wspomniał o nim w bardzo ciekawym tekście Piotr Skwieciński na łamach najnowszego numeru „wSieci”.
Kiedy już nam się wydaje, że znaleźliśmy tematy, w których się zgadzamy, to pojawiają się typowe dla tego środowiska idiosynkrazje, neurozy i fobie
— przekonuje.
Skwieciński oparł się w swoim artykule o analizy Andrzeja Ledera poświęcone patologiom III Rzeczpospolitej. Ale takie przykłady permanentnie pojawiają się w debacie publicznej i wymagają dopisania jeszcze jednego wniosku.
Inny przykład - „Gazeta Wyborcza” do spółki z TVN organizuje na ćwierćwiecze częściowo wolnych wyborów plebiscyt na człowieka wolności. Co ciekawe, jednym z nominowanych jest Roman Kluska. W nominacji dla biznesmena można przeczytać:
Gdyby Kluska działał nie w Polsce, ale w skali globalnej, byłby wielkim przedsiębiorcą dlatego, że potrafi wyczuwać trendy. Taka intuicja i zdolności organizacyjne to rzadka i cenna umiejętność.. (…) Kluska jest też przykładem walki polskich przedsiębiorców z biurokracją niechętną dla biznesu. Został w 2002 roku aresztowany za rzekome wyłudzenie podatku VAT, dlatego między innymi, że prowadził bardzo transparentny biznes i nie ukrywał operacji - zgodnych z prawem - które pozwalały obniżyć płacone podatki
— czytamy na łamach „Wyborczej”.
W zasadzie ciężko się przyczepić do tego opisu, ale nie sposób nie zadać pytania: dlaczego z powodu, że działał w Polsce, musiał trafić na margines biznesu? Do kogo należy „niechętna dla biznesu biurokracja”, jakie służby aresztowały go i zmusiły do wycofania się? Tych pytań nie ma. To nie III RP, ale jakieś bezimienne, przybyłe z innej galaktyki siły sprawiają, że Klusce się nie udało. A przecież, delikatnie mówiąc, poszkodowanych przez III RP jest o wiele więcej.
Inny przykład z ostatnich dni to tekst w prorządowej „Polityce”. W naprawdę interesującym tekście Edwina Bendyka poświęconym sytuacji młodych naukowców dziennikarz wylicza systemowe problemy uniemożliwiające studentom i doktorantom należyty rozwój.
Narasta gniew młodych naukowców. Rozeźleni humaniści zapowiadają strajk na jesień. Ich zdaniem reforma systemu nauki, mimo szczytnych celów, zastąpiła tylko stare patologie nowymi
— czytamy w „Polityce”
A przecież takie reportaże pojawiają się na łamach prasy regularnie. Ambitni i zdolni młodzi ludzie, którzy trafiają tuż po starcie w dorosłe życie na szklany sufit. Muszą kombinować, a w ostateczności emigrować z Polski. Alarmujące dane i statystyki, złamane życiorysy, zawiedzione nadzieje.
W zasadzie nie ma dziedziny życia w Polsce, w której – wraz z „Polityką”, „Wyborczą” i niemal wszystkimi obserwatorami rzeczywistości – nie zgodzilibyśmy się co do meritum. Nieskuteczny i uzależniony wymiar sprawiedliwości, beznadziejny system zdrowotny, uwikłane w czerwoną przeszłość służby specjalne, rozdmuchana biurokracja, lokalne i większe kliki i układziki opisywane przecież często na łamach wspominanych pism i telewizji. Wymieniać można bez końca.
Problem pojawia się przy wyciąganiu wniosków. Gdy po, umownie mówiąc, naszej stronie pojawia się postulat „we want more”, „tamta” strona zatyka uszy. Odpowiedzi szukają albo – jak we wspomnianych u Skwiecińskiego tekstach Ledera i Żakowskiego – w jakiejś nieokreślonej strukturze naszego społeczeństwa, które miała ukształtować szlachecka mentalność, której nie zdołaliśmy (nie chcieliśmy?) wyplenić albo we wszystkiemu winnym zacofaniu powodowanym katolicyzmem. W skrajnej wersji wskazywany jest faszyzm, który stoi u bram albo wciąż daje o sobie znać.
A przecież dzięki wspomnianym reportażom, analizom czy filmom jak „Układ zamknięty”, odsłania się zupełnie inna część rzeczywistości, na co dzień niewidoczna. Lufciki, a czasem okna świeżego powietrza z hukiem są jednak zamykane, gdy postuluje się kolejny krok: zmianę rzeczywistości. Widzą drzewa, chodzą między nimi, często celnie je badają i analizują, ale gdy powie im ktoś, że to las, z którym w końcu należy coś zrobić, podnosi się krzyk. Bo to niemożliwe, by w naszej umiłowanej III RP, w której tyle się udało (co jest faktem) potrzebne były duże zmiany, by „pisowcom” przyznać rację, by majaczyć o jakiejś nowej albo choć odnowionej Rzeczpospolitej.
Tak jest też w przypadku sporu o spot na dziesięciolecie Polski w Unii Europejskiej. Pewnie, że jest się z czego cieszyć: mamy stadiony (choć przepłacone i niefunkcjonalne), mamy drogi (choć często dziurawe i niewykończone), orliki (puste), szybsze samochody (choć tylko zagraniczne) i mieszkania (choć na kredyt w niemieckich i francuskich bankach). Ale czy nie możemy chcieć czegoś więcej i zgodzić się co do tego postulatu?
A może nagrywać spoty w tym stylu?
Marcin Fijołek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/192613-dekada-w-ue-cwiercwiecze-w-iii-rp-czy-przy-swiatecznych-bankietach-mozemy-wspomniec-o-patologiach-systemu-zobacz-wideo