Dlaczego szlag mnie trafił, gdy zobaczyłem Donalda Tuska na ogołoconym lubaczowskim rynku. Moim rynku…

fot. auobustuska.pl
fot. auobustuska.pl

Premier patronuje hurra-ofensywie na środki unijne, w której przestaje się liczyć zdrowy rozsądek. Skutkiem są urbanistyczne potworki, które dewastują publiczną przestrzeń.

Kompletnie nie obchodziłaby mnie wizyta Donalda Tuska w Lubaczowie na Podkarpaciu, gdyby nie fakt, iż jest to moje rodzinne miasto. Nie mam nic przeciwko temu, by szef rządu po gospodarsku doglądał miejscowości, w której przyszedłem na świat. W końcu to nie byle jakie miejsce, nie tylko ze względu na to, że znam tu każdą uliczkę. Lubaczów gościł niegdyś Jana Pawła II i stąd pochodzi złoty olimpijczyk Robert Korzeniowski.

Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek gościł tu premier (poza Tadeuszem Mazowieckim, ale w czasie, gdy nie był już szefem rządu), więc w wizycie Donalda Tuska nie przeszkadza mi nawet to, iż w sposób oczywisty łączy się z kampanią wyborczą PO do europarlamentu.

Krew zalewa mnie z innego powodu. Kilka dni temu byłem w Lubaczowie i na własne oczy widziałem co władze miasta, za unijne pieniądze, zrobiły z unikatowym rynkiem miasta. Rzadko spotykane rozwiązanie, polegające na tym, że centralny plac miasta zajmował park ze starymi drzewami i zabytkową studnią (czy ktoś zna drugie takie miasto?) zastąpiono sztampą. Plac ogołocony z drzew i wyłożony płytami (co z tego, że z piaskowca) przypomina lądowisko dla helikopterów. Ani tu schować się przed słońcem, ani zawiesić oko na kojącej zieleni. Zamiast urokliwego, niepowtarzalnego i swojskiego klimatu małego miasteczka – kamienna pustynia ze studnią udającą zabytkową poprzedniczkę, nijakimi murkami i fontanną będąca marną kopią wodotrysków sprzed centrów handlowych w Warszawie.

Jak czytam na stronie internetowej podkarpackiego posła PO Marka Rząsy, „remont” rynku kosztował ponad 3 mln zł.

Większość pieniędzy pochodziła z unijnego Programu Współpracy Transgranicznej Polska – Białoruś – Ukraina, jako projekt „Lubaczów – Jaworów dwa potencjały, wspólna szansa” – podaje z dumą parlamentarzysta.

Spyta ktoś, co z tym wszystkim ma wspólnego Donald Tusk, który z okazji wyprawy na Podkarpacie być może po raz pierwszy usłyszał o Lubaczowie?

Ano to, że premier patronuje hurra-ofensywie na środki unijne, w której przestaje się liczyć zdrowy rozsądek. Skutkiem są urbanistyczne potworki, które dewastują publiczną przestrzeń. Ważne, żeby okazale prezentował się tort z lukrowanych „banknotów euro”, a na co pójdą prawdziwe unijne pieniądze, schodzi na dalszy plan. Dają pieniądze? Bierzmy, bo później nie dadzą! Zaorajmy stary rynek, przejedźmy po nim walcem i zróbmy nowy! A co! Będzie widać, że coś robimy! Wykarczujmy drzewa i wyłóżmy przestrzeń płytami. Gdzie Polskę budują, tam wióry z parków lecą…

I właśnie dlatego szlag mnie trafił, gdy zobaczyłem Tuska na ogołoconym lubaczowskim rynku. Moim rynku.

Jerzy Kubrak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych