MEN nasyła kontrole finansowe do szkół z certyfikatem "przyjaznych rodzinie", wolnych od gender. "To próba zastraszenia!" NASZ WYWIAD

fot. profil Joanny Kluzik-Rostkowskiej na Facebooku
fot. profil Joanny Kluzik-Rostkowskiej na Facebooku

Ministerstwo edukacji zapowiedziało kontrole finansowe w szkołach, które uzyskały certyfikat „Szkoła Przyjazna Rodzinie”. Inicjatorzy akcji przyznawania certyfikatów odbierają ten krok jako próbę zastraszenia ze strony rządu. O sprawie rozmawiamy z Anną Borkowską-Kniołek z Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny.

wPolityce.pl: Jakim sygnałem dla rodziców jest to, że szkoła, do której posyłają swoje dzieci uzyskała certyfikat „Szkoła Przyjazna Rodzinie”?

Anna Borkowska-Kniołek: Przede wszystkim chcemy, aby ten certyfikat zapewnił rodziców, o tym, że szkoła jest dla ich dzieci bezpieczna. W takiej szkole dzieciom nie grożą treści demoralizujące.

Na czym polega procedura przyznawania certyfikatów?

Nikomu niczego nie narzucamy. Wszystko odbywa się z woli szkół, które mogą zgłosić się do nas i zadeklarować, że nie będą realizowały programów niosących ze sobą treści deprawujące młodzież. To wystarczy do otrzymania certyfikatu, w którego ramach szkoła może – ale nie musi - podjąć program przez nas proponowany, np. warsztaty dla rodziców, nauczycieli bądź uczniów. Zależy nam na nawiązaniu relacji rodziców ze szkołą polegających na ścisłej współpraca, a nie na zasadzie, że rodzice powierzają dziecko szkole i na tym kontakt się urywa. Nie chcemy jednak narzucać swoich propozycji warsztatów. Jeżeli szkoła już teraz realizuje programy czy warsztaty, które umacniają rolę rodziny, więzi rodzinne i kształtują odpowiednio młodego człowieka (wiele szkół realizuje np. program „Archipelag skarbów”), to po prostu nadajemy certyfikat.

Czy z uzyskaniem certyfikatu wiążą się jakieś opłaty?

Odbywa się to zupełnie bezpłatnie, a zostaliśmy oskarżeni, że czerpiemy z tej działalności jakieś zyski. Podkreślam – nie czerpiemy żadnych zysków z certyfikowania szkół.

Z jaką reakcją MEN spotyka się państwa inicjatywa.

Jesteśmy zaskoczeni, bo na stronie ministerstwa pojawiła się informacja, że minister Joanna Kluzik-Rostkowska zleciła mazowieckiemu kuratorowi oświaty kontrolę finansową szkół, które uzyskały certyfikat. Co ciekawe, kwestie finansowe w szkołach pozostają w kompetencjach samorządów, a nie ministerstwa i kuratorium. MEN może tylko i wyłącznie prowadzić nadzór merytoryczny nad realizowanym programem. Postępowanie resortu edukacji odczytujemy więc jako działanie zastraszające dyrektorów szkół, aby nie wchodzili w nasz projekt.

Ile szkół uzyskało już certyfikat?

Dwadzieścia i ciągle spływają nowe zgłoszenia.

Czy w dużym skrócie można powiedzieć, że są to szkoły wolne od ideologii gender?

Nie chcemy wchodzić w polemikę z czymś, co jest generalnie, z samego założenia, absurdem. Bo tak trzeba nazwać ideologię gender. Chcemy po prostu prezentować dobre wzorce, wartości, cnoty – takie rzeczy, które powinny być przedstawiane młodzieży i dzieciom w szkołach.

Skąd bierze się nieprzychylna reakcja MEN? Przecież resort powinien wspierać działania prorodzinne…

Z jednej strony stanowi to zaskoczenie, bo do zadań MEN należy wspieranie przedsięwzięć pomagających rodzicom w wychowaniu młodego człowieka. Ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę ubiegły rok, to co ministerstwo robiło z sześciolatkami i inicjatywą Fundacji Rzecznik Praw Rodziców pokazuje, że resort edukacji ewidentnie chce iść na wojnę z rodzicami.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych