Triumf zła. Historia zatacza tragiczne koło. Scenariusz początków drugiej wojny światowej zdaje się powtarzać...

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Bartłomiej Zborowski
PAP/Bartłomiej Zborowski

We wrześniu 1939 roku zostaliśmy zdradzeni przez sojuszników. To bolesne doświadczenie do dziś jest elementem naszej zbiorowej pamięci. Gdyby te 75 lat temu kraje Europy nie ograniczyły się do dyplomatycznych not i troski o własne granice, powojenne losy świata byłyby zapewne inne, a Sowiecka Rosja nigdy nie stałaby się totalitarnym mocarstwem zła.

Historia zatacza tragiczne koło. Scenariusz początków drugiej wojny światowej zdaje się powtarzać. Jeśli wrzesień roku 1939 czegokolwiek nas nauczył, nie możemy dziś porzucić Ukrainy. Nasze doświadczenie jest dla nas szczególnym zobowiązaniem. Łatwo być przyjacielem w czasach pokoju. Dużo trudniej - sprzymierzeńcem w czasie wojny.

Co możemy dać Ukrainie?

Słowa współczucia, gesty solidarności i dobre rady? Paczki z lekarstwami na zabliźnienie ran? Wyrazy szczerego oburzenia? Obawiam się, że za kilka tygodni świat ukryje tchórzostwo za słowami rozsądku. Coraz głośniej twierdzić będziemy, że nie należy eskalować przemocy, że Krym i tak od zawsze był rosyjski, a ważniejsze od Krymu jest globalne bezpieczeństwo i pokój. Jeśli tak się stanie, zdradzimy nie tylko Ukrainę, ale i samych siebie.

Zaledwie parę dni temu mogliśmy jeszcze łudzić się, że fundamentem stosunków międzynarodowych jest poszanowanie prawa. Dziś już wiemy, że nie ma ono znaczenia. Liczy się siła – militarna i finansowa. Gwarancje terytorialne złożone Ukrainie przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Rosję okazały się kłamstwem. Ukraina najpierw dobrowolnie zrezygnowała z broni atomowej, by teraz de facto utracić Krym. Historia pokojowych misji OBWE każe wątpić w skuteczność tej organizacji. Obawiam się, że misja OBWE będzie niczym więcej, jak tylko cichą legitymizacją siłowej polityki Putina.

Niedawno pod lufami rosyjskich karabinów przeprowadzono „referendum”, a teraz na naszych oczach Krym jest wcielany do Federacji Rosyjskiej.Wielbiący demokrację dotychczasowi gwaranci bezpieczeństwa Ukrainy koniec końców uznają, że taka była wola mieszkańców Krymu, a na mapach pojawią się nowe granice.

Za pół roku, może rok, gdy medialny gwar ucichnie, oburzone państwa zachodu wznowią kontakty z Moskwą zapewniając nas z cynicznie udawaną szczerością, że nic przecież się nie stało, życie toczy się dalej, a gospodarka jest najważniejsze. Mylę się? Oby. Historia nie daje mi jednak podstaw, bym oczekiwać mógł innego, lepszego zakończenia. Wprawdzie gospodarka jest najważniejsza, ale pod warunkiem, że nie cudzym – w tym przypadku – również naszym kosztem!

Putin nie boi się ani Unii Europejskiej, ani ONZ, ani NATO, za to wszyscy boją się Putina. Jeżeli NATO – organizacja ponoć wojskowa – ogranicza swoje działania do konferencji prasowej i wewnętrznych kłótni nad doborem właściwych słów, to jest to sygnał niepokojący. Nie tylko dla Ukrainy, ale dla nas wszystkich. Brak silnej odpowiedzi na działania Moskwy to zielone światło dla rozwiązań siłowych. To też nauczka dla wszystkich, że w polityce międzynarodowej prawo i umowy w obliczu agresji militarnej to jedynie kiepski żart.

A jednak wciąż możemy coś zrobić. Ofensywa dyplomatyczna instytucji międzynarodowych musi być po wielokroć silniejsza niż obecnie. Polska, jako ważny gracz wschodniej polityki UE o taką intensyfikację ma obowiązek zabiegać. Ważne są przy tym nie tylko oficjalne wyrazy potępienia działań zbrojnych na Krymie, ale też akcja informacyjna skierowana do Ukraińców i Rosjan oraz przekonywanie do faktycznej, długofalowej, a przede wszystkim efektywnej izolacji gospodarczej Rosji. Jeśli Europa nie będzie potrafiła działać wspólnie i skutecznie, to padnie ofiarą sankcji Rosji wymierzonych w wybrane kraje Europy. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, co to oznacza dla Polski i jedności Europy.

Naciski na większe zaangażowanie Paktu Północnoatlantyckiego są nie mniej istotne. Wielu polityków czuje, choć mało który otwarcie przyzna, że adekwatną odpowiedzią na demonstrację siły jest demonstracja siły. Nie namawiam póki co do otwartej konfrontacji. Ale niezależnie od europejskiej niechęci do przemocy mamy obowiązek pokazać naszą gotowość do sięgnięcia po argument siły.

Walczymy bowiem o coś znacznie poważniejszego, niż samozadowolenie i poczucie moralnego zwycięstwa. Walczymy o przywrócenie wiary w prawo międzynarodowe, o poważne traktowanie umów i składanych obietnic, walczymy o prymat prawa narodów i praw człowieka nad brutalną siłą i rachunkiem zysków i strat wymiany handlowej.

Dziś symbolem i esencją naszej walki jest Ukraina.

Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Mam niejasne wrażenie, że dzisiaj żaden kraj nie jest godzien nazwać siebie przyjacielem Ukrainy. Półtora tysiąca kilometrów na Wschód rodzi się zło. Jeśli nie postawimy mu wyraźnych granic, dystans dzielący nas od zła – w całej dwuznaczności tego sformułowania – zacznie się zmniejszać.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych