Reakcją na pojawienie się Michała Kamińskiego na listach PO są po stronie prawicowej wyrazy pogardy, a czasem inwektywy. Rozumiem to: Kamiński zdecydował się na odegranie roli wyjątkowo paskudnej. Nie chodzi tylko o zmianę partyjnych barw.
Wszyscy mamy poczucie, że ceną za dopuszczenie tego człowieka na listy partii rządzącej jest podjęcie się przezeń specjalnych usług, które wypełniał już podczas kampanii 2011 roku Ma drażnić Jarosława Kaczyńskiego, człowieka, z którym był szczególnie związany, wynajdywać jego słabe punkty, animować sekretne akcje. Jest to rola, za którą do tej pory niekoniecznie wynagradzano aż miejscami na własnych listach. Platforma musi być w potrzebie, skoro szpiegów sadza się w prezydium, zamiast wpuszczać tylnymi drzwiami, wysłuchiwać i ukradkiem wypraszać.
Ale czasem po prawej stronie pojawia się coś więcej: sugestia, że w istocie Kamiński był po tamtej stronie od lat, także wtedy, kiedy odgrywał rolę zaufanego człowieka Kaczyńskiego, twórcy kolejnych kampanii. Poczynił ją choćby, co prawda tylko w formie pytania, Michał Karnowski. Jemu nie mieści się w głowie, aby istniało inne psychologiczne wytłumaczenie.
Taka reakcja wynika stąd, że Michał, jak wielu ludzi naszej strony, widzi zapewne obecną polityką jako starcie dobra ze złem. W tym ujęciu dopóki jest się naszym, trzeba być wyposażonym w zbiór pozytywnych cech charakterologicznych. A co jeśli jest inaczej? Jeśli do PiS napływali i napływają dziś nadal, ludzie myślący przede wszystkim o własnej karierze? W takim wypadku nasuwa się myśl, że są od początku nieszczerzy.
Ale po pierwsze, można jednocześnie mieć poglądy i być karierowiczem, po drugie zaś można rozmyślnie szukać kariery w formacji mniej obstawionej innymi utalentowanymi karierowiczami, bo na prawicy zawsze było trudniej żyć, ale w związku z tym jednooki bywał tam królem. Obserwowałem Kamińskiego od początku lat 90., od czasu jego działalności „cudownego dziecka” w ZChN. Był wyrazisty, a jednocześnie od początku aspirował do mainstreamu.
Nie mógł jednak działać na szkodę swoich kolejnych partii, w tym PiS, bo marzył aby one rządziły także państwem. Kiedy okazało się, że marzenie szybko się nie spełni, zdezerterował. Nie pierwsza i nieostatnia taka historia w polityce, choć w jego przypadku, powtórzę, z wyjątkowo paskudnymi okolicznościami dodatkowymi. Ale może jego obsesyjna antypisowskość i „antykaczyńskość” to refleks tłumionych wyrzutów? Nikogo nie nienawidzi się tak mocno, jak tych których się skrzywdziło.
Ale zwracam uwagę na coś innego. Także i dziś widzę całkiem blisko prezesa Kaczyńskiego ludzi, którzy mogliby odegrać podobną rolę jak sławny „Misio”. Czasem fakt, że nie odgrywają to kwestia splotu okoliczności. I nawet się nie oburzam. Normalna polityka nie może być tylko krucjatą, musi przyciągać także zdolnych oportunistów, bez nich wręcz trudno organizować pewne działania. Tyle że w warunkach mocnego przechyłu w jedną stronę to się czasem tak kończy – wzajemnym rozczarowaniem i zdradą, w tym przypadku także osobistą.
W twierdzeniu „pewnie zawsze był po drugiej stronie” kryje się również inna, niebezpieczna tendencja. To próba objaśnienia sobie własnych niepowodzeń „kretami”. Skoro mamy rację, jesteśmy wspaniali, dlaczego większość nas odrzuca? Z powodu dywersji na tyłach. Dlaczego zwykle nie wygrywali? Kamiński pewnie specjalnie źle doradzał.
Niestety, to mi się źle kojarzy. Nic nie poradzę, ale tak samo rozumowały rozmaite reżymy ze stalinowskim na czele. Dlaczego w systemie świetlanej przyszłości pociągi źle kursują? To musi być sprawka sabotażystów kolejarzy. Przypomina mi się od razu historia osobista. W roku 2007 pewien mój znajomy spoza świata mediów i polityki radził się mnie, na kogo zagłosować. Miał raczej lewicowe poglądy, ale PiS uważał za partię uczciwszą. Ostatecznie dał zaufanie listom Kaczyńskiego.
Odezwał się do mnie wkrótce po wyborach, wzburzony wystąpieniem ważnego polityka PiS (nie prezesa) w jednej z pierwszych ważnych debat. Nie chodziło o to, że się nie zgadzał, na to był przygotowany. Chodziło o nieporadność i intelektualną miałkość. Nie wymieniam nazwiska tego człowieka, bo jest zacny. Do dziś może nie w pierwszym, ale w drugim szeregu przy prezesie. Otóż tacy politycy, pełni dobrych chęci, więcej szkody wyrządzają tej formacji niż jakikolwiek najchytrzej zainstalowany „kret”. Dlaczego są tam ważni, temat na oddzielny wywód. Z wielu powodów.
Jako wyznawca spiskowej teorii dziejów nie twierdzę, że nie można sobie wyobrazić polityka, który świadomie gra na drugą stronę. Bo jest szantażowany, albo obiecano mu jakieś korzyści. Ale żeby objaśnić dezercję i nawet obecną paskudną rolę Kamińskiego, wcale nie trzeba do tej teorii sięgać. A boję się, że debata o „kretach” przytłumi inną równie konieczną: co zrobić żeby prawica nie tylko „miała rację”, ale była zręczniejsza, estetyczniejsza, bardziej otwarta ma rzeczywistość (co wcale nie musi oznaczać wpisania w system).
Dla niektórych prawicowych akolitów (nie myślę tu o Karnowskim) sama taka dyskusja to już zdrada. Ale to niech się przygotują na posiadanie racji w wiecznej opozycji i pojawianie się kolejnych odszczepieńców, których obwoła się „kretami”. Bo my jesteśmy wspaniali, tylko źli ludzie brużdżą. Dosypują zmielone gwoździe do silników….
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/188010-zaremba-dla-wpolitycepl-kiedy-michal-kaminski-zmienil-strone-pytanie-zle-postawione-zawsze-byl-tylko-po-stronie-samego-siebie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.