Wystarczy dobrze zaplanowany i skoordynowany atak elektroniczny, by Rosja zapłaciła wysoką cenę za inwazję na ukraiński Krym. Dzisiejsze zaatakowanie serwerów Kremla, rosyjskiego MSZ, czy Banku Centralnego Rosji to prawdopodobnie tylko ostrzeżenia dla Prezydenta Putina przez rachunkiem, jaki będzie musiał zapłacić. W XXI wieku nie trzeba wysyłać lotniskowców, samolotów, rakiet czołgów i żołnierzy na wojnę z Rosją. Nie trzeba wprowadzać nawet sankcji ekonomicznych. Możemy mieć do czynienia z pierwszą cyberwojną między państwami.
Włodzimierz Bukowski w swoim „Moskiewskim procesie” opisuje, jak grono 70., 80-letnich starców z Biura Politycznego KPZR debatowało w połowie lat 80 zeszłego wieku, nad pozwoleniem obywatelom ZSRS na swobodne kupowanie komputerów do swych domów. Przeważyła opinia analityków KGB i GRU, którzy rezolutnie zwrócili uwagę na rosnącą przewagę w wyszkoleniu rekruta amerykańskiego. Argumentowali, że do armii USA trafiają żołnierze już obeznani z komputerami od dzieciństwa przez co są znacznie lepiej przygotowani i posiadają dodatkowe umiejętności. Tymczasem Armia Czerwona musi dopiero uczyć obsługi komputerów po wcieleniu do wojska. Tylko z wojskowych powodów pozwolono sowieckiej młodzieży na posiadanie w swoich pokojach ATARI, czy podobnych urządzeń radzieckiej konstrukcji. Chodziło tylko o to, by przyszły poborowy nie miał problemów z obsługą wojskowych urządzeń.
Mimo to opóźnienia w informatyzacji armii ZSRS i służb specjalnych były już nie do nadrobienia. Bankructwo i rozpad Związku Sowieckiego jeszcze bardziej pogłębiło ten stan. Od 10 lat rosyjskie spec służby nadrabiają zaległości. Rozbudowują swoje moce ataku cybernetycznego na inne państwa. Jednak nie są w stanie całkowicie odeprzeć ataków na swoje łącza. O tym, jak groźną bronią dysponują Rosjanie, przekonała Estonia w 2007 roku, po ataku na serwery administracji tego państwa, w tym wewnętrzne łącza estońskiej policji. USA też mają się czym pochwalić – w październiku 2010 roku robak Stuxnet zaatakował irański program nuklearny. Lista najróżniejszych ataków jest znacznie dłuższa.
Choć to Rosja dokonała pierwsza cybernetycznego ataku na sąsiednie państwo i jego infrastrukturę, to jednak wcale nie oznacza, że przoduje w wykorzystaniu najnowszych technologii do takich celów. O potędze USA nie byliśmy się w stanie przekonać z prostego powodu: Ameryka prowadzi wojnę z terroryzmem, więc głównie atakuje ściśle określone grupy terrorystyczne, przez co nie jest, o tym tak głośno w mediach, jak o atakach na państwa.
Nie miejmy jednak złudzeń – Rosja nie jest zabezpieczona przed wojną cybernetyczną. Jej główną obroną jest tylko słabo rozwinięta infrastruktura informatyczna. Jednak i tak nie jest to przeszkodzą, by władze Kremla zapłaciły straszliwie wysoką cenę.
Dobrze skonstruowany atak, na infrastrukturę bankową, energetyczną, transportową oraz administracji państwowej jest w stanie sparaliżować Rosję i wręcz doprowadzić do jej bankructwa. Wystarczy, by sektor bankowy z Bankiem Centralnym na czele miał problemem z transferami pieniędzy i zapisywaniem transakcji, by cała administracja, w tym wojskowi, żołnierze, milicjanci, prokuratorzy, sędziowie i cała rzesza urzędników nie otrzymywała pensji i nie miała dostępu do swych osczędności. Administracja rządowa i terenowa miałaby problemy z dokonywaniem transferów i wypłacalnością. Tymczasem gospodarka Rosji nie ma zdrowych fundamentów i opiera się głównie na przepływach miliardów dolarów z eksportu surowców do rządowych agencji i urzędów, a stamtąd dopiero do gospodarki. Atak w ten czuły punkt spowoduje największe straty, które bezpośrednio odczują władze na Kremlu i rosyjska gospodarka. Do tego dochodzi opóźnienie płatności i problemy w ogóle z ich dokonywaniem od zagranicznych partnerów za sprzedany gaz i ropę oraz inne surowce naturalne, a to już najbardziej uderzy w rosyjski budżet oparty na dochodach z tych właśnie źródeł. W końcu i obywatele mieliby problemy z odbiorem pieniędzy, nie wspominając o prywatnych firmach. Powstałby coraz większy chaos, aż w końcu mielibyśmy do czynienia z klasycznym, znanym do ponad setki lat runem na banki, czyli wycofywaniem pieniędzy na masową skalę z banków. Kolejne banki ogłaszałyby niewypłacalność. Oczywiście takie uderzenie można ominąć, przechodząc na ręczne, znane od setek lat księgowanie operacji bankowych. Jednak wymaga to czasu i kosztuje spowolnienie transakcji i przepływów. Straty nie będą już do naprawienia. Do tego dochodzi najzwyklejsze cyberzłodziejstwo, czyli zmiana zapisów elektronicznych na wybranych kontach. W taki sposób pieniądze najważniejszych państwowych firm, instytucji mogą zwyczajnie wyparować pozostawiając konto samymi zerami.
Atak cybernetyczny na infrastrukturę energetyczną Rosji to już wymierne straty związane z najzwyklejszym brakiem prądu. I to prądu choćby na rosyjskich kolejach, lotniskach, urządzeniach radiolokacyjnych i w urzędach każdego szczebla. Co prawda zawsze są awaryjne zasilania, szczególnie na paliwa ciekłe, lecz to znaczący wzrost kosztów, szczególnie dla państwa takiego, jak Rosja, opartego o tanią energetykę atomową. Przemysł ciężki, należący głównie do oligarchów, jest dość energochłonny i nie będzie w stanie wytrzymać zwiększonych kosztów produkcji. Do tego dochodzi chaos, jaki wywoła się w transporcie i logistyce, który będzie miał twarde, wymierne, policzalne w rublach straty dla państwowego sektora i budżetu.
Co najważniejsze. W cyberataku na Rosję można skutecznie ominąć przemysł wydobywczy i infrastrukturę eksportującą ropę i gaz, przez co dostawy na rynek międzynarodowy tych surowców nie byłyby zagrożone. W ten sposób Europa nadal miałaby dostawy tych surowców, a świat nie byłby narażony na wzrost cen ropy. Jedynie tylko Rosja sama na siebie musiałaby nałożyć ograniczenia na sprzedaż tych surowców. Tylko, że wtedy jeszcze bardziej dostawałaby po kieszeni, bo mniejsza sprzedaż to mniejsze wpływy, których nie pokryłaby wyższa cena. Prezydent Putin i jego administracja zaciskałyby pętle na własnej szyi.
Oczywiście Rosja nie pozostanie dłużna – odpowie także cyberatakiem. Tu jednak znów wychodzi jej słaba strona. Hakerzy Putina już atakowali USA i NATO, zarówno infrastrukturę wojskową, jak i publiczną oraz sektor prywatny, w tym bankowy. W ten sposób uczyli informatyków zachodnich swojej technologii i metody. W drugą stronę to nie działało. Hakerzy Kremla nie wiedzą czym zaatakuje USA i państwa NATO w cyberwojnie, bowiem do tej pory takich działań przeciw Rosji nie prowadzono. To znacząca przewaga.
Na nic się zda prężenie żelaznych muskułów imperialnego Putina, skoro nie będzie on mógł swoich pancernych wojsk przemieszczać po kraju, bo na kolei brak prądu, drogi zatłoczone, a na lotniskach i w przestrzeni powietrznej chaos, bo radary nie działają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/187909-rosja-lubi-straszyc-czolgami-bowiem-na-cyberwojnie-polegnie-armia-czerwona-musi-dopiero-uczyc-obslugi-komputerow-po-wcieleniu-do-wojska
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.