Kto chce, niech wierzy, że Krym należy jeszcze do Ukrainy. Gdzie Rosjanie weszli, stamtąd nie wyjdą i żadna siła ich do tego nie zmusi. Po pierwsze dlatego, że takiej siły nie ma, bo Zachód nie tworzy politycznego monolitu, po drugie, ma zbyt wiele interesów gospodarczych w Rosji i nade wszystko ceni sobie spokój, a po trzecie, nikt nie będzie umierał za Krym, ani za Kijów i nie zaryzykuje z powodu Ukrainy wybuchu III wojny światowej. Będą różne deklaracje, potępienia, ostrzeżenia, napinanie mięśni, potem rozmowy, jakieś zgniłe kompromisy i, jak mawiają Rosjanie, „eto wsio”…
Wydarzenia na Ukrainie były do przewidzenia wiele lat temu. Dziś Zachód musi wybierać między spokojem, a zachowaniem twarzy w kwestii podstawowych praw do suwerenności państw, samostanowienia, wolności i demokracji. Sam sobie tej biedy napytał, no, może nie cały Zachód, a głównie Niemcy i Francja, które na szczycie NATO w Pradze, w listopadzie 2002r. pogrzebały aspiracje Ukrainy do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Powodów było kilka: z jednej strony Paryż i Berlin nie chciały drażnić Moskwy, z drugiej sama Ukraina przejawiała słomiany zapał - ukraińskie społeczeństwo było już wówczas wyraźnie podzielone na prozachodni nurt galicyjski i wschodnioukraiński, dążący do zacieśniania więzów z Rosją. Na dodatek, latem 2002r. Kijów został oskarżony o złamanie międzynarodowego embarga na dostawy uzbrojenia i sprzętu wojskowego do Iraku; Ukraina sprzedała za 100 mln dolarów system radarowy „Kolczuga”. Dowództwo NATO dało prezydentowi Leonidowi Kuczmie do zrozumienia, że jego obecność w Pradze była niepożądana, ten jednak przybył (pod pretekstem uczestnictwa w równoległej konferencji „Partnerstwa euro-atlantyckiego” (EAPC), lecz wyjechał z kwitkiem.
Wprawdzie sekretarz generalny George Robertson stwierdził eufemistycznie na zakończenie szczytu, że „drzwi do NATO pozostają otwarte”, jednak w pkt. 9 przyjętych wówczas postanowień odnotowano wyłącznie:
Przyjmujemy do wiadomości zdecydowanie Ukrainy dotyczące starań o pełnoprawną integrację.
Kijów otrzymał propozycję „pogłębiania współpracy” z sojuszem, bez żadnej wzmianki o choćby o dalszej perspektywie przyjęcia do NATO, za to z wyraźną wskazówką o konieczności dokonania reform.
W historii na niektóre pociągi spóźniać się nie można. Ten pociąg już odjechał; wbrew oczekiwaniom, Ukraina się nie zreformowała, osłabł też zapał Kijowa do integracji z Europą. Szanse jej członkostwa zarówno w NATO jak i w UE spadły do zera. Dopiero protesty i krwawe wydarzenia na Majdanie spowodowały ponowną dyskusję na Zachodzie o politycznym usytuowaniu tej byłej sowieckiej republiki.
Determinacja i zakrwawione twarze poruszają, nie zmienia to jednak faktu, że są one smutnym dowodem istnienia głębokich podziałów na Ukrainie. Świadczy o tym również liczba protestujących: na Majdanie liczono ich zaledwie w tysiącach, choć liczba ludności tego kraju wynosi ponad 45,5 mln. Dla przypomnienia, w szczytowym okresie protestów przeciw władzy w Polsce, do „Solidarności” przystąpiło ponad 10 mln Polaków. Nie wiadomo, czym skończyłyby się protesty na Majdanie, gdyby nie polała się krew.
Niestety, ma w tym udział także Zachód, który zachowawczą postawą, jak notabene po najeździe Rosji na Gruzję, ośmielił prezydenta Władimira Putina w działaniach zmierzających do odbudowy dawnej strefy sowieckich wpływów. Po zajęciu Krymu, na Zachodzie, w tym w Polsce rządzonej przez Platformę Obywatelską, prysł mit o „resecie” i możliwości budowy nowych stosunków z rzekomo demokratyczną Rosją, przyjazną wobec jej bezpośrednich sąsiadów i reszty świata.
Czy znaczy to, że mamy do czynienia z przewartościowaniem w postrzeganiu Rosji? Nie. Ciągle bowiem istnieją i będą istnieli politycy, dla których uwzględnienie interesów Moskwy stanowi condicio sine qua non „normalizacji” w stosunkach bilateralnych i multilateralnych. Dość wspomnieć byłego kanclerza, prawnika z wykształcenia i kauzyperdę Putina, Gerharda Schrödera, który wespół z prezydentem Francji Jacquesem Chirakiem podważał celowość istnienia NATO i usiłował zbudować geopolityczną oś Paryża-Berlina-Moskwy i Pekinu. Także dziś, kolegę partyjny Schrödera, ideologiczny guru z SPD, leciwy, bo już 90 letni nauczyciea z zawodu, były minister współpracy gospodarczej Erhard Eppler rozgrzesza działania Moskwy, a za wydarzenia na Krymie obwinia Zachód, który niefrasobliwie przyjął Polskę (i Czechy) do NATO. Tak, jakby to Polska zagrażała niepodległości Rosji i tylko czekała, kiedy będzie mogła na nią uderzyć i zorganizować paradę zwycięstwa na Placu Czerwonym.
Co tam ideologiczne fundamenty prawa międzynarodowego, furda z trupami na sumieniach reżimów i neokolonializmem - lewicowi apologeci zbliżenia Niemiec z Rosją mają to wszystko gdzieś. Tak, jak wtedy, gdy w naszym kraju wprowadzono stan wojenny, który ówczesny kanclerz Helmut Schmidt powitał był z zadowoleniem. Gdy w 1993r. rozmawiałem z byłym szefem SPD, premierem Szlezwika-Holsztynu i niedoszłym kanclerzem Niemiec (choć zwycięstwo „miał w kieszeni”, wycofał się ze sceny politycznej) Björnem Engholmem, przyznał z ubolewaniem, że w ocenie sytuacji i w polityce zagranicznej jego popełniła „wielkie błędy”. Strach pomyśleć, jak wyglądałaby dziś polityka Niemiec, położenie Polski, jedność Zachodu i sytuacja międzynarodowa, gdyby władzę w RFN nadal sprawowali socjaldemokraci pokroju Schrödera, Epplera czy Schmidta.
Nie jest to jednak równoznaczne, że chadecy z CDU/CSU gotowi są dziś do ostrego przeciwstawienia się Rosji i dotkliwych sankcji za aneksję Krymu. Polityka, to gra interesów, a geszefty Niemiec i Rosji są bardzo rozbudowane, wielopłaszczyznowe i lukratywne dla obu stron. Dla przypomnienia, zainicjowane przez Schrödera i Putina podpisanie umowy o budowie okrążającego Polskę gazociągu na dnie Bałtyku, wówczas szefową chadeckiej opozycji Angela Merkel oceniła, określiła jako „najwspanialszy dzień” w stosunkach RFN z Rosją. Warto wspomnieć także kanclerza Helmuta Kohla, który uprawiał lekceważącą nasz kraj prorosyjską „sauna-Politik” (pocił się z Borysem Jelcynem w łaźni), i który - co sam przyznał będąc na politycznej emeryturze - granicę na Odrze i Nysie uznał „pod naciskiem USA”…
W tym kontekście wzmożona troska o bezpieczeństwo Polski nabiera innego wymiaru i nie może być konsekwencją wyłącznie ostatnich wydarzeń na Krymie. Dobrze, że kanclerz Merkel odgruzowała zrujnowane przez poprzednika stosunki transatlantyckie, dobrze, że ta wychowana w dawnej NRD niemiecka polityk jak mało kto w RFN zna rosyjską mentalność, dobrze, że dialog na linii Warszawa-Berlin układa się bez wstrząsów (choć zastrzeżenia dotyczące spolegliwości rządu premiera Donalda Tuska nie są bezpodstawne) nie jest to jednak gwarancją spokojnej przyszłości ani dla naszego kraju, ani dla innych, byłych sowieckich satelitów i republik.
W natłoku doniesień z Ukrainy umyka uwadze inne, ważne zdarzenie na rosyjskim „froncie”: z Mołdawii. Upolityczniona w Rosji, Federalna Służba Nadzoru ds. Ochrony Praw Konsumentów i Szczęścia Człowieka ogłosiła, że zamierza znieść zakaz importu win - kary wobec władz w Kiszyniowie za ich europejskie ciągoty. Ów zakaz nie obejmował Naddniestrza – separatystycznej i kontrolowanej przez rosyjskich żołnierzy części Mołdawii. Obecnie ma być on uchylony tylko dla mołdawskiego regionu Gaugazji, który chciał na własną rękę przyłączyć się do Unii Celnej z Rosją, Białorusią i Kazachstanem (przeprowadzono tam nawet referendum w tej sprawie, de facto unieważnione przez mołdawską Prokuraturę Generalną).
Rosja nie odpuszcza. Walka Ukraińców o suwerenność oraz okupacja Krymu przez rosyjskich żołnierzy ma dla nas, Polaków, tę korzyść, że uzmysławia światu, iż nie jesteśmy narodem rusofobów. Jest to jednak korzyść doraźna. Kto chce, niech wierzy, że Krym należy jeszcze do Ukrainy, kto chce, niech wierzy, że Ukraina zostanie kiedyś przyjęta do UE i NATO, kto chce, niech wierzy, że uciążliwe skutki uboczne niezbędnych reform nie spowodują, że Ukraińcy znów zwrócą się ku Rosji - wiara ponoć czyni cuda…
Gdyby śp. prezydent Lech Kaczyński nie wyprzedził wojskowej ofensywy Rosji i nie pojechał do Tbilisi, gdyby nie namówił do przyjazdu przedstawicieli Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy, Gruzja byłaby dziś zapewne członkiem rosyjskiej Wspólnoty Niepodległych Państw.
Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego imperium wracają. Poznaliśmy tą dominację, to nieszczęście. To łamanie ludzi, narzucanie obcego języka i panowania. Dziś jesteśmy tu razem. Świat musiał zareagować, nawet, jeśli był temu niechętny. (…) My wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i mój kraj. Potrafimy się temu przeciwstawić, jeśli Europa będzie reprezentować wspólne wartości. Powinno tu być 27 państw…
- ubolewał i antycypował Kaczyński w przemówieniu wygłoszonym w 2008r. do tłumu Gruzinów. Na placu w gruzińskiej stolicy reprezentantów 27 państw nie było, kilka dni później poleciał w ich imieniu do Moskwy negocjować zwieszenie broni prezydent Francji Nicolas Sarkozy.
Fragmenty tej rozmowy ujawnił jego doradca Jean-David Levitte:
Putin: „Powieszę Saakaszwilego za jaja!”
Sarkozy: „Powiesisz go?”
Putin: „Czemu nie…? Amerykanie powiesili Husajna…!”
W efekcie „negocjacji” Sarkozy`ego wspólnota przystała na zajęcie przez Rosjan gruzińskich prowincji Osetii Południowej i Abchazji.
Na Ukrainie realizowany jest ten sam scenariusz. Niezależnie od tego, czym i jak się zakończy, prezydent Putin będzie usiłował na powrót przedstawiać nas, Polaków, jako naród chory z nienawiści do Rosjan, prowokujący konflikty w naszym regionie oraz w całej, spokojnej Europie. I, co jest pewne jak amen w pacierzu, znajdzie w niej swych rzeczników.
Gdy opadnie ukraiński kurz, Polska, która przypuściła dyplomatyczną ofensywę w ukraińskiej sprawie, może pozostać na placu boju sama. Jak mówi porzekadło, kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek. Bez polskiej wieprzowiny i jabłek Rosja sobie poradzi... My, opierając nasze interesy gospodarcze na wstawiennictwie UE w Rosji, a nasze zbiorowe bezpieczeństwo wyłącznie na natowskim artykule: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” - nie.
----------------------------------------------------------
----------------------------------------------------------
Kup książkę wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/187715-okupacja-krymu-przez-rosje-uzmyslawia-swiatu-ze-nie-jestesmy-narodem-rusofobow-ale-gdy-opadnie-ukrainski-kurz-mozemy-pozostac-na-placu-boju-sami
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.