Olśnienie ministra Sienkiewicza: "Rosjanie mają pewien kłopot z uznaniem ludzkiej wolności wyrażającej się w zbiorowym działaniu"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Gdyby zwykły Polak, przeciętny obserwator życia politycznego obudził się dziś z dwutygodniowego letargu i sięgnął po gazety - musiałby pomyśleć, że zwariował. Albo, że jest już prima aprilis i dziennikarze robiąc wywiady z politykami PiS - podpisali je dla kawału - nazwiskami Platformersów.

Rozmowa Super Expressu z szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem mogłaby być tego przykładem.

Rosjanie mają pewien kłopot z uznaniem ludzkiej wolności wyrażającej się w zbiorowym działaniu. Zawsze widzą za tym agentów, obce siły i służby. Tak jak nie byliby w stanie dopuścić do siebie myśli, że ludzie sami z siebie mogą chcieć demokracji, sprawiedliwości i wolności.

- mówi szef MSW, utrzymując się w konwencji ostatnich bojowych wypowiedzi Donalda Tuska. Człowiek czyta  oczom nie wierzy. Przytomny dziennikarz stara się wyjaśnić  zagadkę:

- Panie ministrze, czy jest tak, że premier zaczął mówić trochę Jarosławem Kaczyńskim? -pyta

- Nie rozumiem - udaje zdumienie minister.

- Mam na myśli sytuację, w której pan premier Tusk wychodzi na sejmową mównicę i bardzo twardo mówi językiem antyrosyjskim, wręcz językiem faktycznego przygotowywania się do wojny. Nie mówię, że to źle, ale wcześniej takim językiem mówił tylko Jarosław Kaczyński

- tłumaczy cierpliwie redaktor Super Expressu.

A Sienkiewicz bez wstydu odpowiada:

- Tak, tyle że Jarosław Kaczyński mówił takim językiem, kiedy nic się nie działo. Natomiast Donald Tusk mówi takim językiem, kiedy mamy do czynienia z agresją na sąsiedni suwerenny kraj. Otóż to nie w języku sprawa, ale w nazywaniu rzeczywistości po imieniu. Póki Rosja trzymała się z daleka od Ukrainy, nie było potrzeby używać tego rodzaju retoryki. W momencie, kiedy mamy do czynienia z pełzającą agresją na terytorium suwerennego kraju, to odpowiedzialny rząd musi mówić jasno o tym, co się dzieje.

- przekonuje i śmiało mówi o kłamstwach Putina zapewniającego, że oddziały zbrojne przejmujące bazy wojskowe to krymska "samoobrona".

- Ten rodzaj kłamstw i przeinaczeń jest pewną cechą charakterystyczną dla uprawiania polityki przez Rosję w sytuacjach kryzysowych. Nic tutaj nie odbiega od normy. Przypomnę, że w 1968 roku na Czechosłowację najeżdżali ludzie, którzy wprowadzali pokój w ramach bratniej pomocy. Jest to przykrywanie słowami rzeczywistości. Nie ma żadnej wątpliwości, jakie wojska znajdują się teraz na Krymie.

- zapewnia minister.  Twardo odrzuca też oskarżenia Putina o szkolenie bojowników majdanu w Polsce.

- To takie samo twierdzenie, jak to, że jednostki ukraińskiej armii są oblegane przez siły krymskiej samoobrony, choć wyposażone są w sprzęt, który ma tylko rosyjski specnaz. Możemy więc włożyć twierdzenia o szkoleniach w Polsce w tę samą formę rosyjskiej retoryki. Rosjanie mają w ogóle pewien kłopot z uznaniem ludzkiej wolności wyrażającej się w zbiorowym działaniu. Zawsze widzą za tym agentów, obce siły i służby. Tak jak nie byliby w stanie dopuścić do siebie myśli, że ludzie sami z siebie mogą chcieć demokracji, sprawiedliwości i wolności. A to jest właśnie przypadek Ukrainy.

Słuchając wynurzeń ministra nie sposób nie stwierdzić, że jest to przypadek amnezji. Ewentualnie hipokryzji. Zgłaszane od lat  przestrogi opozycji wobec Rosji - choćby w sprawie prowadzenia smoleńskiego śledztwa -były puszczane mimo uszu lub nazywane rusofobią. Szkoda, że po "przedstawieniu wajhy" żaden przedstawiciel władzy nie ma dość odwagi by powiedzieć wprost. "Myliliśmy się".

ansa/ SE

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych