Tadeusz Płużański: Czerwona pajęczyna do dziś oplata Polskę. Stalinowscy funkcjonariusze zostali dyplomatami, pisarzami, naukowcami

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Blogpress.pl
fot. Blogpress.pl

Z Tadeuszem M. Płużańskim, autorem książek „Bestie”, „Bestie II”, „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”, synem Tadeusza Płużańskiego, jednego z najbliższych współpracowników rotmistrza Witolda Pileckiego, rozmawiał Martin Świegodziński z Forum Młodych PiS.

Jak Pan ocenia nauczanie historii w polskiej szkole? Żyjemy w podobno wolnej Polsce, a z moich doświadczeń jako byłego ucznia polskiej szkoły wynika, że dzieje najnowsze nadal nie stanowią głównej tematyki zajęć z historii. Dlaczego młodzi Polacy szerzej poznają historię obcych narodów, a nie wiedzą nic o Żołnierzach Wyklętych? Pytam Pana jako specjalistę z tej dziedziny.

Bardzo łagodnie Pan to ujął. Ja będę bardziej radykalny – historii najnowszej, tej powojennej, młodzież w szkole wcale się nie uczy. Proszę mi uwierzyć, jest to właściwa ocena poparta moimi obserwacjami, a także analizą programów nauczania. Historii Żołnierzy Wyklętych i ich oprawców nie ma w programie nauczania. To jest dramat i niestety wielka wina naszego państwa. Bez wątpienia obecne władze powinny zostać z tego rozliczone, gdyż wiele wskazuje na to, że one celowo – mówię tu przede wszystkim o resorcie edukacji – nie uczą polskiej młodzieży o tych sprawach. Państwo – nie tylko zresztą w tym zakresie – po prostu nie działa, nie wykonuje swojego podstawowego obowiązku, jakim jest zapewnienie polskiej młodzieży edukacji na właściwym poziomie. Uważam, że jeśli chodzi o historię, to właśnie dzieje powojenne powinny być jednym z głównych elementów nauczania. Możemy sobie darować, szczególnie na etapie szkoły podstawowej, historie bardzo odległe, szczególnie te niezwiązane z naszym kręgiem kulturowym, z Europą, natomiast historia najnowsza to kluczowa sprawa.

Po 1989 r. podobno upadła komuna, jednak o bohaterach naszego podziemia antykomunistycznego przez długie lata było cicho. Dopiero od niedawna, m. in. dzięki Pańskim książkom, wiedza na ten temat staje się coraz powszechniejsza. Nadal jednak jest to specyfika tylko pewnych oddolnych środowisk, często młodzieżowych. Czy te środowiska mają szanse dotrzeć do szeroko rozumianego narodu, tak by każdy Polak poznał historię bohaterów podziemia po 1944 r. i ich katów?

Widzi Pan, tutaj mamy do czynienia z dwoma równoległymi porządkami rzeczy. Wrócę jeszcze do programu nauczania. Wystarczy przeprowadzić proste porównanie z II Rzeczpospolitą. Wówczas, jak wiadomo, młodzież miała zapewnione bardzo rzetelne wychowanie patriotyczne. Szkoła wpajała uczniom poczucie patriotyzmu i uczyła postaw obywatelskich. Dzisiaj w tzw. III RP, która wolną Polską jest tylko z nazwy, mamy pustkę. W porównaniu z czasami przedwojennymi to jest po prostu przepaść. Współczesna szkoła nie uczy postaw patriotycznych ani obywatelskich. Wręcz przeciwnie, stara się jak najmniej dotykać tych tematów. Jeżeli dzisiaj byśmy mieli, nie daj Boże, zagrożenie militarne porównywalne z II Wojną Światową, to czekałaby nas niewyobrażalna katastrofa. Dzisiejsza młodzież nie byłaby do tego przygotowana. Oczywiście nie mówię o jednostkach, które myślą patriotycznie, ale o perspektywie całego pokolenia. Pokolenie Kolumbów potrafiło stanąć do walki o Polskę. A pokolenie obecne? Nie sądzę. Wręcz nie wiedziałoby, o co w tym wszystkim chodzi. Jaka Polska? Jaka Ojczyzna? Jaka niepodległość i jej obrona? Młodzi ludzie nie znają sensu podstawowych niegdyś dla każdego Polaka pojęć. A skoro ich nie znają, to dlaczego mieliby za kraj oddawać życie? Powtarzam – to wina państwa i państwowej szkoły.Z drugiej strony całe szczęście mamy ów drugi nurt – oddolny, obywatelski, w dużej mierze młodzieżowy. To są młodzi ludzie zainteresowani polską historią, przede wszystkim – co trzeba podkreślić – historią Żołnierzy Wyklętych. To szczególnie cieszy, bo Żołnierze Wyklęci to wyrwany fragment naszego kręgosłupa. Proszę zauważyć, że w Polsce mówi się trochę o bohaterach czasów wojennych – znów nie w szkole, ale w przestrzeni publicznej.

Mówi się również o opozycji demokratycznej, o okrągłym stole, który oczywiście różnie można interpretować, ale o Żołnierzach Wyklętych wciąż się milczy. Jak wiemy, w czasach PRL-u nie można było o nich mówić, zaś w III RP ten temat jeszcze kilka lat temu również właściwie nie istniał.

Komuniści wyrwali nam w ten sposób kawał naszej historii, naszej tradycji. Tradycji insurekcyjnej, heroicznej, bo to, co się działo po 1944 roku trzeba określić jasno – ostatnim polskim powstaniem zbrojnym. Powstaniem wymierzonym w Sowietów. Dlatego PRL tak metodycznie niszczył pamięć o tym. Żołnierze Wyklęci mieli zniknąć na zawsze, miały po nich zostać tylko bezimienne doły śmierci – jakby wojna dla Polski skończyła się w 1945 roku, jakby żaden opór przeciwko drugiemu sowieckiemu okupantowi w ogóle nie istniał. To, że młodzi wracają do Wyklętych jest szalenie istotne, gdyż przezwyciężają w ten sposób komunistyczną propagandę, niestety świadomie kontynuowaną w III RP.

Wówczas pojawiła się taka osoba jak Pan, która niczym rycerz rozpoczęła walkę o ów kawałek tożsamości. Mam za sobą lekturę wielu publikacji o historii najnowszej. Niestety, one przeważnie nie są zbyt dobrze napisane. Jest w nich wiele niedociągnięć. Natomiast Pan napisał dwie bardzo konkretne książki z serii „Bestie”, w której opisał Pan wszystko to, co ważne. Nie ma w tym momencie lepszej publikacji z tej dziedziny na rynku. Co Pana skłoniło do napisania tej książki, która w chwili obecnej jest jednym z najważniejszych fundamentów odbudowy pamięci o Żołnierzach Wyklętych?

Bardzo miło mi to słyszeć (śmiech). Z pewnością wiele osób zajmuje się tym tematem, jednak przeważnie wychodząc z zupełnie innego założenia. Gdy pisałem „Bestie”, nie chciałem, aby książka ta stała się cegłą złożoną z suchych dokumentów, statystyk, tabelek, życiorysów typu „urodził się, zmarł”. Ta książka miała za zadanie „trafić pod strzechy” i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu tak właśnie się stało. Chciałem opowiedzieć o sprawach bardzo trudnych z okresu nie do końca jeszcze funkcjonującego w naszej narodowej świadomości, o sprawach dramatycznych, mordowaniu Polaków, w sposób przystępny. Obecnie ludzie, którzy nie mają wykształcenia historycznego, chętnie sięgają po „Bestie”, bo dobrze się je czyta. Ta książka nie miała służyć akademickiej debacie historyków, tylko stać się pozycją, po którą będzie mógł sięgnąć każdy. Pyta się Pan, dlaczego podjąłem się jej napisania. Odpowiedź jest prosta – oprócz spraw zawodowych, czyli zajmowania się zarazem historią i dziennikarstwem, bardzo silny był impuls rodzinny. Muszę przyznać, że on przeważył. Mój Ojciec był bardzo zaangażowany w sprawy powojennego, antykomunistycznego podziemia, jako bliski współpracownik rotmistrza Witolda Pileckiego. Był Żołnierzem Wyklętym. Ale z tego powodu miałem gorzej, niż inni badacze. Po prostu Tata nie chciał mi o tych sprawach mówić, uważał to za tematy niebezpieczne. O jego działalności dowiedziałem się dopiero w 1990 r., kiedy Ojciec zabrał mnie na proces rehabilitacyjny grupy rotmistrza Pileckiego. Był tam wówczas również drugi żyjący członek grupy, Makary Sieradzki, a także obrońcy, w tym mec. Łukasz Andrzejewski. Od nich właśnie dowiedziałem się, że był ktoś taki jak Pilecki. Dla mnie, wówczas 18-letniego gówniarza, był to szok, że rotmistrz walczył nie tylko z Niemcami, ale również Sowietami, że mój Ojciec z nim współdziałał, że istniał zorganizowany opór przeciwko drugiemu okupantowi. W tym 1990 roku sąd uznał wszystkie wyroki stalinowskiego, krzywoprzysiężnego sądu, który w 1948 roku skazał Pileckiego, Płużańskiego i Szelągowską na karę śmierci za bezprawne, wydane bez jakichkolwiek podstaw, i anulował je. Jednak nawet wówczas nie mogłem się od Taty dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Do wszystkiego musiałem dochodzić sam. W PRL Ojciec chciał mnie – jak przypuszczam – po prostu chronić, bał się, że jeszcze coś powiem w szkole, że będę miał nieprzyjemności, natomiast w Polsce po okrągłym stole – gdy można było wreszcie o tych sprawach mówić – nie chciał wracać do komunistycznego śledztwa i procesu, bo to były dla niego niebywale ciężkie przeżycia. W więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie przetrzymywano także żonę Taty – Stanisławę Płużańską, która też należała do grupy Pileckiego – i ubecy straszyli ich wzajemnie, że wykończą ich, jeśli nie będą zeznawać, przyznawać się do absurdalnych zarzutów szpiegostwa. I tak zacząłem dociekać, kto konkretnie zamordował rotmistrza Pileckiego, kto chciał zamordować mojego Ojca. Badać wszystkie życiorysy, nazwiska śledczych, sędziów i prokuratorów. Potem okazało się, że nazwiska tych morderców występują również w innych sprawach Żołnierzy Wyklętych. Z tego powstała książka „Bestie”, której celem jest przypomnienie, że komuniści prowadzili po wojnie świadomą politykę eksterminacji narodu polskiego, przede wszystkim jego elity.

I to się Panu zdecydowanie udało. Pragnę Pana jeszcze zapytać o Pańskiego Ojca – kim był i jak wyglądała jego współpraca z rotmistrzem Pileckim?

To bardzo obszerny temat, ale postaram się go krótko opowiedzieć. Mój Tato, rocznik 1920, był wychowywany w wiernej polskiej tradycji, katolickiej rodzinie. Jak większość tamtego pokolenia – Pokolenia Kolumbów – Ojciec należał do harcerstwa. Wówczas to były sprawy oczywiste – patriotyczny dom, Kościół, harcerstwo. No i oczywiście szkoła, która wpajała patriotyczne wartości. Wspomnę o moich dziadkach. Babcia Leokadia – osoba bardzo wierząca, nauczycielka. Dziadek Wacław – działacz Polskiej Partii Socjalistycznej. Trzeba jasno powiedzieć, że tamten socjalizm nie miał nic wspólnego z tzw. realnym socjalizmem. PPS walczyła o niepodległość Polski. Dziadek też był nauczycielem, kierownikiem jednej z warszawskich szkół. To skończyło się dla niego tragicznie podczas okupacji niemieckiej, gdyż za zorganizowanie razem z kierownikami innych szkół w 1940 r. uroczystości w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja został aresztowany, trafił na Pawiak i niestety nie przeżył. Babcia była zaangażowana w struktury AK-owskie, w Powstaniu była łączniczką. Brat Ojca, Włodzimierz, został rozstrzelany przez Niemców podczas jednej z ulicznych łapanek w Warszawie. Gdy Niemcy napadły na Polskę w 1939 roku Tata poszedł walczyć, co było wówczas zachowaniem naturalnym dla pokolenia II RP, dla jego kolegów. Mieli w sobie taki imperatyw wewnętrzny – ukochana Ojczyzna jest zagrożona, musimy Jej bronić. W bitwie pod Janowem Lubelskim, jednej z ostatnich w kampanii wrześniowej, Ojciec został ciężko ranny, do tego stopnia, że odłamki niemieckiej kuli nosił w sobie do końca życia. Kiedy się wykurował, rozpoczął działalność konspiracyjną. Początkowo w Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, o zabarwieniu bardziej niepodległościowo-socjalistycznym, a następnie w Tajnej Armii Polskiej, która była narodowo-katolicka. Przystąpienie do danej organizacji determinowały kontakty szkolne, harcerskie. Niestety koledzy Taty i ich rodzice zostali zamordowani przez Niemców w podwarszawskich Palmirach, gdzie dziś jest piękne muzeum.W TAP Ojciec działał pod rozkazami rotmistrza Witolda Pileckiego. Został jednak aresztowany, trafił na Gestapo w Alei Szucha, obozu przejściowego w Grudziądzu i w końcu – na kilka lat – do KL Stutthof pod Gdańskiem. Przeżył dzięki temu, że pozwolono mu pracować w stolarni, a potem w kuchni. Miał dzięki temu trochę większe racje żywnościowe, którymi dzielił się również z innymi więźniami, m. in. z Emilią Bugajską, przywiezioną do obozu po Powstaniu Warszawskim, która opowiadała później, że tylko dzięki Tacie przeżyła Stutthof. Wręcz groteskowy był moment wyzwolenia obozu. Kiedy niemiecka załoga SS uciekła, przyjechało na rowerkach trzech czerwonoarmistów i obwieścili więźniom, że są wolni. Po wyjściu ze Stutthofu Tatę przywitały rozwieszone na mieście plakaty: „Śmierć mordercom z AK”, „AK – zapluty karzeł reakcji”. A ponieważ był żołnierzem AK, bo Tajna Armia Polska weszła w pewnym momencie w skład Armii Krajowej, wiedział, że musi uważać, bo jednego okupanta – niemieckiego zastąpił drugi – sowiecki.Witold Pilecki, kompletując swoją powojenną grupę, kierował się kluczem przynależności organizacyjnej. Służba razem z nim w Tajnej Armii Polskiej była bardzo ważnym elementem. Równie istotne były kontakty rodzinne. Pileccy świetnie znali rodzinę Sieradzkich, a ta z kolei rodzinę Płużańskich. Stąd Pilecki miał w swojej organizacji Makarego Sieradzkiego i Tadeusza Płużańskiego – mojego Tatę. To musieli być ludzie sprawdzeni. Należy również pamiętać, że grupa liczyła kilkanaście osób, była więc kadrowa. Jej działalność trwała rok, od 1946 do 1947 r. i była stricte polityczna – Pilecki i jego współpracownicy nie walczyli z bronią w ręku. Zdobywali informacje o stopniu podporządkowania Polski przez Sowietów. Ojciec woził te meldunki do sztabu legalnego polskiego wojska – II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którym dowodził gen. Władysław Anders. Historie związane z pokonywaniem trasy Warszawa-włoska Ancona to temat na oddzielną rozmowę. W maju 1947 roku grupa Pileckiego została rozbita – wskutek działalności konfidenta. Wszyscy trafili do aresztu śledczego bezpieki na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie zostali poddani wyjątkowo brutalnemu śledztwu, w którym ubecy stosowali wymyślne tortury fizyczne i psychiczne. Bicie, kopanie i przypalanie różnych części ciała, sadzanie na nodze odwróconego stołka, wyrywanie paznokci. Po roku takiego znęcania się komuniści urządzili Pileckiemu, Ojcu i pozostałym członkom grupy proces. Pilecki, Płużański i Szelągowska zostali skazani na karę śmierci. Oczywiście wyroki nie zapadły na sali sądowej, wydali je wcześniej przywódcy komumnistycznego państwa. Jak wiadomo, rotmistrz Pilecki został zamordowany w piwnicach Rakowieckiej sowieckim strzałem w tył głowy, natomiast Tatę i Marię Szelągowską „prezydent” Bierut ułaskawił na karę dożywotniego więzienia, powołując się na to, że pani Szelągowska to kobieta, zaś Ojciec jest jeszcze młody. To oczywiście kuriozalna argumentacja, gdyż komuniści mordowali wszystkich wrogów politycznych – w tym kobiety i młodych. W tym procesie chodziło o wyeliminowanie dowódcy, reszcie można było darować życie. Bo rotmistrz Witold Pilecki był groźny jako świetny dowódca, wzór obywatela oraz drogowskaz dla przyszłych pokoleń. Dlatego powinien być dziś wzorem dla Was, młodych Polaków.

Jak wyglądało stalinowskie śledztwo?

To temat na oddzielny wywiad. Powołam się na słynnego wywiadowcę AK, Kazimierza Moczarskiego, który wymienił 49 metod śledczych stosowanych wobec niego przez ubeków na Rakowieckiej. Większość stosował Eugeniusz Chimczak, który zmarł w październiku ub. r., i nigdy nie poszedł do więzienia za swoje zbrodnie. On i pozostali ubecy bili gdzie popadnie i czym popadnie: pięścią, butem, metalowymi przedmiotami, prętami, gumami, rzucali o ścianę. Przypalali, na przykład zapalniczką, różne części ciała, również miejsca intymne. Ojciec mówił, że Chimczak sadzał go na nodze odwróconego stołka, co było ogromną katuszą. Wyrywał tacie włosy, także w różnych częściach ciała. Pileckiemu wyrywano paznokcie. Oprócz tortur fizycznych były również tortury psychiczne. Przez to, że aresztowani członkowie grupy Pileckiego nie chcieli zeznawać, a obciążali jedynie samych siebie, stale ich zastraszano. Chyba najboleśniejszy był szantaż dotyczący członków rodziny – że zostaną aresztowani, zabici. 11 maja 1947 r. aresztowana została żona Ojca, Stanisława Skłodowska-Płużańska, która też należała do grupy Pileckiego i też trafiła na Mokotów. Śledczy Eugeniusz Chimczak mówił do Taty: „My wiemy, że ty masz twardą dupę. Ale obok mamy kogoś, kto nam wszystko wyśpiewa”. W podobny sposób groził też Stanisławie – że jeśli nie będzie zeznawać, zabiją jej męża.Po wyroku podwójnej kary śmierci, który zapadł 15 marca 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie Ojciec spędził ponad dwa miesiące w celi śmierci, czekając na egzekucję. Dzień 25 maja, w którym wyprowadzano na stracenie sowieckim strzałem w tył głowy jego dowódcę – Witolda Pileckiego, był szczególnie traumatyczny… Kiedy KS „prezydent” Bierut zamienił Tacie na dożywocie, trafił do ciężkiego więzienia we Wronkach. Tam dalej trwało śledztwo, a wielu więźniów zamordowano. Ostatnio dowiedziałem się, że Lech Kowalski – biograf Wojciecha Jaruzelskiego widział w archiwach dokumenty agentów celnych (kapusiów w celi), którzy we wronieckiej katowni notorycznie donosili na mojego Ojca.W lipcu 1955 r., w piśmie z więzienia we Wronkach do Rady Państwa PRL, Tata ujawnił szczegóły śledztwa: „Bito mnie. Czekało mnie coś gorszego. Ówczesny kierownik Wydziału Śledczego MBP płk J. Różański oświadczył mi, że oficerowie śledczy nie będą się ze mną „szarpali”, gdy mogą wybić z kogo innego to, co im jest potrzebne. Nie była to czcza pogróżka. W stosunku do żony mojej zastosowano system maltretowania, zalewania potokiem rynsztokowych wymysłów, deptania jej godności kobiecej. Szantażowano ją, że jeżeli nie podpisze wszystkiego, co podsuwają jej do podpisu, ja zostanę rozstrzelany. Była w ciąży. Spowodowano poronienie, które pociągnęło za sobą krwotoki [poronienie przeżyła w karcerze i nie udzielono jej żadnej pomocy lekarskiej]. Doprowadzono ją do stanu krańcowego wyczerpania fizycznego i nerwowego, w którym traciła świadomość, bredziła, krzyczała, przerażona jakimiś zjawami. Nie dano jej dostatecznej opieki. Oficerowie śledczy szantażowali mnie, że jeżeli nie podpiszę protokołu śledztwa, to wezwą żonę, która wszystko potwierdzi. Płk Różański mówił: „ona tu siedziała przed chwilą na tym miejscu, co ty; przeklinała ciebie, ratuj ją. Ty masz u mnie i tak dwa wyroki śmierci; ciebie nic nie uratuje”. W książce „Rodowód” ojciec Stanisławy Płużańskiej, Stanisław Skłodowski napisał: „Stasię w 1955 r. przywieziono do szpitala więziennego w Grudziądzu w bardzo ciężkim stanie i tylko dzięki osobistemu zaangażowaniu się i litości nad młodą kobietą dr. Skiby, który przeprowadził w szpitalu więziennym operację wycięcia guza [to właśnie efekt znęcania się przez „oficerów” śledczych] i bardzo starał się utrzymać Stasię przy życiu, jakoś wróciła do zdrowia (…) Po ogłoszeniu amnestii przez Gomułkę Stasia zwróciła się do Rady Państwa o zwolnienie Tadeusza z więzienia i rzeczywiście zwolniono go warunkowo z zastrzeżeniem, że jeśli »podpadnie« wróci do więzienia. Przesiedział więc w Polsce Ludowej 9 lat, a Stasia 8 lat bez dwóch miesięcy”.Na wolności Stanisława Płużańska została lekarzem ftyzjatrą. Zmarła w lutym br. w Warszawie. O szczegółach pobytu w stalinowskim więzieniu nie chciała rozmawiać. Pozostał jej syndrom więzienny, tak samo zresztą, jak łączniczce Pileckiego Marii Szelągowskiej, która też została skazana na karę śmierci, a potem ułaskawiona na dożywocie, a zmarła w sierpniu 1989 r., nie doczekawszy III RP. Ojciec z Wronek wyszedł 10 czerwca 1956 r., na fali tzw. gomułkowskiej odwilży. Podjął pracę jako ślusarz, którego to zawodu nauczył się w Stutthofie. Później został dziennikarzem w Agencji Robotniczej. Ale ten zawód go nie satysfakcjonował. W 1957 r. rozpoczął studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, by w 1979 r. uzyskać tytuł profesora. W filozofii chrześcijańskiej, którą się głównie zajmował, szukał odpowiedzi na pytania o sens życia, ludzkiego cierpienia… Dopiero w latach siedemdziesiątych, po latach starań, udało mu się doprowadzić do zatarcia faktu skazania. Ale, tak jak większość „politycznych” był cały czas inwigilowany. Na Uniwersytecie Warszawskim, a potem w Polskiej Akademii Nauk. Mówił mi, że to trwało przynajmniej do 1990 r. Jeden z filozofów wytoczył nawet Ojcu proces za to, że nazwał go esbeckim kapusiem. Tata wygrał proces.

Los bywa i sprawiedliwy. Prokurator oskarżyciel Rotmistrza Witolda Pileckiego Czesław Łapiński umiera przy ulicy Rotmistrza Witolda Pileckiego…

To prawda. Ale to jest jedyna ziemska kara, która dosięgła majora, potem „za zasługi” awansowanego na podpułkownika Czesława Łapińskiego, ponieważ III RP nie potrafiła, czy mówiąc precyzyjniej nie chciała mu tej sprawiedliwości wymierzyć. Co prawda Instytut Pamięci Narodowej skierował do sądu akt oskarżenia, w którym zarzucił owemu super dyspozycyjnemu wobec komunistów prokuratorowi udział w mordzie sądowym na rotmistrzu, ale nic z tego nie wyszło. Za namową ówczesnego szefa pionu śledczego IPN prof. Witolda Kuleszy zostałem oskarżycielem posiłkowym przeciwko Łapińskiemu. Zgodziłem się, ponieważ mój Ojciec nie doczekał procesu swojego oprawcy – zmarł w 2002 r. kilka miesięcy przed rozpoczęciem sprawy. Występowałem niejako w imieniu Taty, wobec którego Łapiński żądał podwójnej kary śmierci. Zarzucał mu szpiegostwo na rzecz obcych ośrodków imperialistycznych (czyli legalnego polskiego wojska gen. Andersa) i chęć zabicia czołowych ubeków: ministrów bezpieczeństwa Radkiewicza i Romkowskiego, szefa departamentu śledczego MBP Jacka Różańskiego (prawdziwe personalia: Józef Goldberg), Julii „Luny” Brystygierowej, czy Grzegorza Korczyńskiego. Zamachy na nich były wierutną bzdurą, zostały spreparowane w śledztwie, aby dodatkowo obciążyć Pileckiego i jego współpracowników, ponieważ grupa nie miała takich możliwości, działała – jak już mówiłem – metodami politycznymi. Kilka sztuk broni Pilecki zakopał po Powstaniu Warszawskim i nigdy jej nie użył. Wówczas, w marcu 1948 r. na sali sądowej Łapiński oskarżał w sposób wyjątkowo napastliwy, zionął nienawiścią. A jak się zachowywał na procesie w 2003 r.? Rzecz jasna wszystkiego się wypierał, robił z siebie niewiniątko, kłamał, że to była jedyna sprawa w jego karierze, podczas gdy naprawdę był notorycznym mordercą sądowym – żądał kar śmierci dla wielu żołnierzy niepodległościowego podziemia, które zostały następnie wykonane. I sąd III RP dawał wiarę temu mordercy, a nie oskarżycielom. Co tu dużo mówić… Proces wyglądał żałośnie. To była parodia sprawiedliwości. Sędziowie przeciągali sprawę, bagatelizowali winę stalinowskiego prokuratora, nie dopuszczali dowodów jego zbrodniczej działalności, mówiąc krótko – robiono wszystko, aby go nie osądzić. I udało się – Łapiński zmarł w trakcie swojego procesu. Niestety, wynika to z ciągłości aparatu „sprawiedliwości’ między PRL a dzisiejszą, podobno wolną Polską. Brak minimalnego choćby oczyszczenia środowiska prawniczego – sędziów i prokuratorów skompromitowanych w czasach Polski „ludowej”, odsunięcia komunistycznych szumowin, powoduje, że młodsi koledzy nie będą osądzać swoich starszych kolegów. Stąd żaden zbrodniarz spod znaku sierpa i młota – prokurator, czy sędzia, którzy świadomie i celowo eliminowali polskich patriotów, nie poniósł po 1989 r. żadnej odpowiedzialności karnej. A pamiętać trzeba, że prócz sędziów przysposobionych do zawodu w ramach przyspieszonych kursów, jak np. Stefan Michnik – przyrodni brat redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, większość stalinowskiej machiny zbrodni stanowili przedwojenni prawnicy, wykształceni i wychowani w II RP. Trzeba powiedzieć jasno – przechodząc na ciemną, a właściwie czerwoną stronę mocy, kolaborując z sowieckim okupantem zdradzili Polskę.

Okazuje się, że nie tylko mężczyźni byli katami, ale również kobiety…

Często bywały gorsze niż mężczyźni…

Czytając Pana książkę w pamięci zapadły mi zwłaszcza dwie postacie: Luna Brystygier i Helena Wolińska-Brus, która po 1968 r.ą wyjechała wraz z mężem do Wlk. Brytanii, gdzie Włodzimierz Brus robił karierę naukową. Jak to jest możliwe? Czym te kobiety się charakteryzowały?

Tak jak mówiłem, mamy tu do czynienia z kontynuacją PRL. To środowisko – stalinistów, którzy dzięki sowieckim czołgom i dywizjom NKWD, nielegalnie przejęli władzę w Polsce po 1944/45 r. – nadal jest wpływowe: w sądach, polityce, gospodarce, mediach. Stalinowska prokurator Helena Wolińska, odpowiedzialna za prześladowanie wielu polskich patriotów, m. in. gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” była ścigana w III RP za komunistyczne zbrodnie tak, żeby nic z tego nie wyszło, żeby nic złego się jej nie stało, żeby przed sądem nie stanęła. Był wniosek o ekstradycję Wolińskiej, nawet kilka wniosków, bo trzeba było je ciągle poprawiać, ponieważ tak niedbale zostały przygotowane. Ale co tu się dziwić, skoro za tymi sprawami stali ministrowie Hanna Suchocka czy Bronisław Geremek. Prof. Geremek pochodził z tego samego środowiska, co Wolińska-Brus i jej mąż Włodzimierz Brus, politruk Ludowego Wojska Polskiego, potem marksistowski ekonomista, odpowiedzialny za rugowanie z uczelni polskiej przedwojennej inteligencji. Mam wrażenie, że ściganie Wolińskiej w Wlk. Brytanii, Michnika w Szwecji, czy innego stalinowskiego oprawcy – Salomona Morela w Izraelu było robione tylko po to, żeby uspokoić opinię publiczną. Aby włodarze III RP mogli powiedzieć: przecież rozliczamy zło komunizmu.A te kobiety trudno jest nazwać kobietami. Wolińska była znana z chamstwa i wyjątkowo niewyparzonego języka – bali się jej nawet koledzy z bezpieczeństwa. Ona potrafiła dzwonić do sądów i ochrzaniać sędziów, że wydają inne wyroki niż ona sobie życzy. Charakterystyczny jest jej stosunek do Polski. W dokumentach jest zapis, „że Polaków nienawidzi”. Bo staliniści w większości nie mieli nic wspólnego z naszym krajem. Wywodzili się z Komunistycznej Partii Polski, której celem przed wojną było obalenie niepodległej; bądź byli Żydami ze Wschodu, tzw. Litwakami. Często nawet nazwiska zmieniali na polsko brzmiące. Helena Wolińska nazywała się wcześniej Fajga Mindla Danielak, a Roman Romkowski to Natan Grunszpan Kikiel. Julia „Luna” Brystygier personaliów nie zmieniła…

Straszny miała wygląd … wyglądała jak potwór w ludzkim ciele.

To prawda. Wróćmy jeszcze do Wolińskiej. Ona „tylko” mordowała zza biurka. W ścisłym porozumieniu z bezpieką wsadzała ludzi do więzienia, a potem pilnowała, żeby wyroki na nich były „odpowiednie” – czyli najlepiej kara śmierci. Natomiast towarzyszka Luna Brystygier, prócz tego, że była dyrektorem departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który zajmował się przede wszystkim niszczeniem Kościoła katolickiego, to jeszcze dodatkowo brała bezpośredni udział w zbrodniach. Szczególnie lubiła znęcać się nad młodymi chłopakami z AK, miażdżąc np. ich przyrodzenie w szufladach. To osoba totalnie zezwierzęcona, sadystka, przedstawicielka komunistycznej, wschodniej dziczy.

Zwróćmy jeszcze uwagę na Stefanię Jabłońską, dermatolog. Jej publikacje do dzisiaj są na uczelniach uznawane za przewodnie dzieła dla studentów medycyny. My Polacy uczymy się z publikacji osób, które mają krew na rękach?

Czerwona pajęczyna do dziś oplata Polskę. Stalinowscy funkcjonariusze zostali dyplomatami, pisarzami, naukowcami, itd. Przynajmniej na początku III RP studenci prawa korzystali np. z podręczników Igora Andrejewa, który jako komunistyczny sędzia posłał do piachu gen. Fieldorfa. Na podstawie książki „Sybierada polska”, której autorem jest były stalinowski prokurator, powstał scenariusz filmu Janusza Zaorskiego o tym samym tytule. I to dzisiaj, po 24 latach od okrągłego stołu… Brak lustracji, dekomunizacji zrobiły swoje. Ten cały komunistyczny stuff przeszedł do tej tzw. „wolnej Polski”. Najgorsze jest to, że ci ludzie są do dziś w strategicznych miejscach, np. w sądach, odpowiedzialnych za praworządność, w mediach, które kształtują świadomość, w wielkim biznesie, który faktycznie rządzi Polską. I taka np. Stefania Jabłońska, ubecka lekarz, która pracowała w areszcie śledczym MBP przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, nie powinna być autorytetem dla dzisiejszej młodzieży. Niestety, system stalinowski zniszczył nas nie tylko fizycznie, przez planowe eliminowanie polskiej inteligencji, polskiej elity, ale zniewolił umysły, przerobił Polaków na homo sovieticus. Dlatego teraz ludzie są zdezorientowani, nie potrafią odróżnić dobro od zła, patrioty od agenta, podjąć właściwej decyzji przy urnach wyborczych. To spustoszenie jest bardzo silne.

Czy jest jeszcze jakaś nadzieja na to, że Polska odzyska w przyszłości pełną Niepodległość?

Trzeba mieć nadzieję, ja ją mam. Najważniejsza jest polska młodzież. Dużo jeżdżę na spotkania z Czytelnikami i wykładami po całej Polsce, i przychodzi na nie coraz więcej młodych, którzy chcą posłuchać o Żołnierzach Wyklętych, Pileckim, Fieldorfie, „Łupaszce”, Zaporze”, a także o ich oprawcach, komunistycznych bestiach. A Wyklętych powinniśmy nazywać Żołnierzami Niezłomnymi. Bo oni nigdy się nie poddali, walczyli o Polskę do końca, mimo skrajnie niesprzyjających okoliczności.Pamiętajmy jednak, że ostateczne, najważniejsze decyzje i tak podejmuje polski rząd.Dlatego potrzebna jest zmiana całej ekipy rządzącej, całkowita przebudowa państwa polskiego. Opcja zerowa dla komuny i postkomuny. Żeby ci wszyscy stalinowcy, ich dzieci i wnuki, „autorytety moralne”, które są samozwańcze, dłużej nie rządziły i nie robiły nam wody z mózgu.

Dzisiaj ludzie sami nie wiedzą na kogo głosują i teraz mamy rządy takie jakie mamy…

To też jest wynik komunistycznej propagandy, która do dziś skutecznie działa, ma swoich ludzi, manipulatorów, również „ekspertów” z dziedziny socjologii, czy badań opinii publicznej. Cały czas indoktrynują nas, abyśmy wybierali kontynuatorów tych sowieckich pseudo-elit, zdrajców polskiej sprawy. Na tych, którzy zmontowali okrągły stół., aby zapewnić sobie płynne przejście z totalitaryzmu do demokracji. A my musimy myśleć samodzielnie.

Dziś w Polsce wielu Bohaterów zostało zapomnianych, a ich życiorysy są na miarę zrobienia świetnego filmu. Chociażby Antoni Kasztelan „obrońca Helu”. Być może było więcej takich Bohaterów, a my nie mamy nawet takich informacji…

Ma Pan rację. W książce „ Bestie 2” – kontynuacji „Bestii” pokazałem, że zarówno okupacja niemiecka jak i sowiecka – oba zbrodnicze systemy totalitarne – doświadczyły nas niestety w sposób trudny do odwrócenia. Antoni Kasztelan, bohaterski obrońca polskiego wybrzeża w 1939 r., zginął pod niemiecką gilotyną, a do dziś jest to fakt mało znany. W przypadku Kasztelana był to również – jak w późniejszych czasach stalinowskich – mord sądowy. Takich bohaterów jest mnóstwo. A jeżeli mówimy o obrońcach wybrzeża to mamy komandora Stanisława Mieszkowskiego, który został zamordowany po wojnie przez drugiego, sowieckiego okupanta i jego polskich kolaborantów w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Jego szczątki są cały czas poszukiwane w kwaterze Ł Cmentarza na Powązkach Wojskowych. Dziś szalenie ważne jest to, aby przywrócić tym ludziom – prawdziwym polskim bohaterom – pamięć, właściwe miejsce w historii. Stawiać im pomniki, nazywać ich imionami ulice, ronda, stadiony, instytuty naukowe. Prof. Krzysztof Szwagrzyk, który prowadzi badania na warszawskiej „Łączce” powiedział, że gdyby nie byli mordowani po wojnie, zostaliby naukowcami, inżynierami, historykami, prawnikami, dziennikarzami. Nasi bohaterowie czekają na oddanie im należnych honorów od ponad pół wieku. Oni i ich rodziny. A zdrajców Polski, sowieckich kolaborantów należy wyrzucić z pamięci, zdjąć z pomników. I oczywiście osądzić!

Tak się składa (wywiad był przeprowadzany dzień przed rocznicą śmierci), że jutro mamy rocznicę śmierci Księdza Jerzego Popiełuszki również zamordowanego przez komunistów.

Oczywiście. Księdzu Jerzemu, kapelanowi Solidarności, też należy się szczególne miejsce w naszej pamięci, jako niezłomnemu bohaterowi walki o wolność, skrytobójczo zamordowanemu przez totalitarny reżim z siedzibą w Moskwie. Polityczne zabójstwa księży – Popiełuszki, Suchowolca, Zycha, są najlepszym dowodem, że nie tylko stalinizm, ale cały komunizm był do końca, do 1989 r. systemem zbrodniczym. I odpowiedzialnych za to, przede wszystkim przywódców wojskowej junty, sowieckich generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, musi spotkać zasłużona kara.

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję.

Rozmawiał Martin Świegodziński z Forum Młodych PiS.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych