Oglądając wczoraj obrady Rady Federacji Rosyjskiej, przypomniałem sobie wspomnienie mojego ojca. Kilkakrotnie opowiadał o tym jak słuchał przemówień Adolfa Hitlera przez radio przed wybuchem II Wojny Światowej. Choć nie należał do ludzi strachliwych mówił, że ciarki przechodziły mu plecach, jak z głośnika dobiegał chrapliwy głos przywódcy III Rzeszy. Nie sądziłem, że 75 lat później przeżyję coś podobnego.
Szybko, szybko nie traćmy czasu prezydenta. Wszyscy jesteśmy tego samego zdania. Kończmy dyskusję. Głosujmy!
– popędzał jeden z członków Prezydium Rady Deputowanych.
Zaraz potem Oleg Pantelejew z partii „Adna Rassija” dorzucił swoje:
Pamiętacie Czeczenię, Abchazję? Co tam Zachód. Pokrzyczą, pokrzyczą i przestaną.
Chwilę później zagłosowali. Szybko i sprawnie. Wszyscy obecni na sali obrad jednogłośnie podjęli decyzję o zgodzie Rady Federacji na zbrojną interwencję na Ukrainie. Ostateczna decyzja o użyciu siły militarnej od tej chwili leży w gestii prezydenta Władimira Putina. Ta noc była decydująca. Jeśli Rosja miałaby użyć swojej armii, zrobiłaby to od razu. Po pierwsze trwał weekend, po drugie Ukraina nie zdążyłaby przeprowadzić mobilizacji. Każdy dzień opóźniania inwazji działa na niekorzyść Kremla. Samostijna już powołuje rezerwistów pod broń, a Zachód coraz głośniej protestuje. Zawsze uważałem i uważam, że Putin nie przekroczy zbrojnie południowo-zachodnich granic swojego kraju. Ale napinanie muskułów przez decyzję Rady Federacji zrobiło wrażenie i świat wstrzymał oddech. Gdyby prezydent Rosji wykazywał cechy psychopatyczne, od ostatniej nocy u naszego sąsiada lałaby się krew strumieniami. W sposób jawny Rosja złamałaby porozumienie budapesztańskie z 1994 roku, w którym wraz z Wielką Brytanią i USA gwarantowały Ukrainie nienaruszalność jej granic.
Od czasu porażki administracji amerykańskiej w Syrii, supermocarstwo jakim są Stany Zjednoczone nie może sobie zafundować drugiej, jeszcze bardziej spektakularnej. Tym bardziej, że rosyjska armia jest przestarzała, a gospodarka tego kraju nie przedstawia wielkiej wartości. To nie jest dobry moment dla Putina na totalną konfrontację. Jedynym poważnym argumentem którym dysponuje Moskwa, są arsenały broni nuklearnej. Niestety w przypadku zbrojnej inwazji Kreml musiałby wziąć poważnie pod uwagę również możliwość jej użycia. Także można z pełna odpowiedzialnością użyć sformułowania, że świat stanął przed największym kryzysem od czasu konfliktu kubańskiego w 1962 roku. Na szczęście Putin nie okazał się psychopatą, tylko człowiekiem logicznie myślącym i będzie się starał rozegrać Ukrainę według scenariuszy, które powstawały i sprawdziły się jeszcze w czasach dawnej KGB. Pierwszym sygnałem o tym, że nie zdecydował się na zbrojny atak całością sił było przesunięcie terminu referendum na Krymie z maja na 30 marca. Przyspieszenie to ma nie pozwolić tworzącym się od nowa władzom Ukrainy na przeciwdziałanie propagandowe secesji Krymu. Tak więc będziemy mieli do czynienia ze wzmocnieniem sił w bazach rosyjskich na półwyspie, zwiększoną liczbą patroli „Specnazu” bez naszywek w Sewastopolu, Symferopolu i innych miastach, ale przede wszystkim z mobilizacją ludności rosyjskiej, licznie zamieszkującej tamte tereny. Oczywiście wszystko to będzie rozgrywało w pełnej napięcia atmosferze i nie można wykluczyć zbrojnych prowokacji.
Teraz w interesie Moskwy leży ciągła wojna nerwów, by strachem zagłuszyć protesty i adekwatne reakcje wolnego świata. Służy temu wyprowadzona w morze Flota Czarnomorska, odgrywająca rolę odbezpieczonego pistoletu, położonego na negocjacyjnym stole. Ten scenariusz został już przygotowany dużo wcześniej. Dwa rosyjskie okręty wojenne zostały wysłane w rejon Sewastopola tuż po zakończeniu igrzysk w Soczi. Zachód jednak dysponuje całą gamą możliwości, by powstrzymać zapędy Kremla. Począwszy od położenia swojego pistoletu na negocjacyjnym stole – wysłanie np. VII Floty US Navy w rejon Morza Czarnego, do szeregu dotkliwych sankcji gospodarczych. Tu dużą rolę ma do odegrania Unia Europejska, ponieważ to właśnie z nią Rosja ma największe obroty handlowe. Oczywiście w wojnie nerwów która nas teraz czeka, zawsze coś może się wymknąć spod kontroli i zakończyć katastrofą, ale jest to cena, która wcześniej czy później trzeba będzie zapłacić. Bo jeśli oddamy Ukrainę z powrotem pod rosyjską strefę wpływów, to za jakiś czas kiedy Rosja okrzepnie gospodarczo i militarnie może zapukać także do naszych drzwi. Obserwując poczynania Kremla zauważmy jedną charakterystyczną cechę. Polityka szybkich faktów dokonanych połączona z uniknięciem konfliktu zbrojnego. Wojna jest porażką dyplomacji i Kreml stosuje ją w ostateczności. Świat terroryzuje się informacjami o możliwości wybuchu III wojny światowej, a w tle przebierańcy z karabinami zajmują budynki rządowe.
Równolegle tamtejsza społeczność rosyjskojęzyczna, przez nikogo nie atakowana dopuszcza się aktów secesji i zdrady legalnego ośrodka władzy w Kijowie. Wadą demokracji zachodnich jest powolność działania. Dlatego Kreml po długich przygotowaniach, szybko wprowadza w życie swoja strategię metodą faktów dokonanych. Jedynym, skutecznym antidotum na takie postępowanie Moskwy jest rozpoznanie w porę zagrożenia i równie szybka reakcja dyplomatyczna. Takie są podstawowe założenia tzw. doktryny „polityki jagiellońskiej” Polski. Polega ona na wzmożonej aktywności politycznej na Wschodzie i ostrzeganiu Zachodu przed wszelakimi przejawami agresywnej polityki Rosji.
Najlepszym przykładem skutecznego przeciwdziałania, oczywiście w mniejszej skali, było zorganizowanie wyjazdu prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z innymi do Gruzji i zatrzymanie w ten sposób pochodu wojsk rosyjskich na Tibilisi. Nawiasem mówiąc dokładnie ten sam plan co w Abchazji, Kreml stara się zrealizować na Ukrainie. Odejście od polityki „jagiellońskiej” rządu Donalda Tuska i udawanie, że nic się nie dzieje, doprowadziło do tego, że Zachód i Polska dały się kompletnie zaskoczyć przez rozwój wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Prezydent Bronisław Komorowski 33 razy spotykał się z Wiktorem Janukowyczem i co z tego nie wynikło? Nic. Tu dochodzimy do sedna sprawy. Każdy rozsądnie myślący człowiek powinien rozważyć sobie w tym kontekście katastrofę smoleńską. Do tej pory często szermowanym argumentem przeciwko teorii zamachu był ten, że Putin nie miał motywów.
Widząc do czego zdolna jest Rosja i jej ludzie typu Janukowycz, na Ukrainie można dojść do wniosku, że moralne zahamowania, co do decyzji o zamachu w przypadku Kremla w ogóle nie wchodziły w rachubę. Jednym pociągnięciem mogli zlikwidować zagrożenie w postaci „polityki jagiellońskiej”, której orędownikiem był ś.p. prezydent Lech Kaczyński.
Po przybiciu „piątek” przy wraku Tupolewa z Putinem i oddaniu śledztwa w ręce Kremla, nasz premier wrócił do kraju, by rozpocząć „nowe otwarcie” z Rosją. Jego zdradzająca podczas wczorajszego wystąpienia strach twarz była naocznym dowodem klęski tej siedmioletniej polityki zagranicznej. Teraz kiedy mimo wszystko nikt ze 100 procentową gwarancją nie zagwarantuje nam pokoju na Wschodzie, widać wyraźnie, że mamy takie położenie geopolityczne, w którym stosowanie polityki „ciepłej wody w kranie” może prowadzić do zguby.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/186950-odejscie-od-polityki-jagiellonskiej-spowodowalo-ze-dajemy-sie-zaskakiwac-rosji-mamy-takie-polozenie-geopolityczne-w-ktorym-stosowanie-polityki-cieplej-wody-w-kranie-moze-prowadzic-do-zguby
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.