Państwo nazwane Polską Rzeczpospolitą Ludową zostało zbudowane na masowej zbrodni, powstało w wyniku zbrodni założycielskiej, jaką było wymordowanie wielu Polaków, którzy nie godzili się na wprowadzenie sowieckiego systemu komunistycznego w Polsce. Wielu z nich występowało zbrojnie przeciw połączonym siłom Armii Czerwonej, NKWD, Ludowego Wojska Polskiego, jego formacji KBW i Milicji Obywatelskiej.
Państwo PRL opierało się najpierw na masowych aresztowaniach, nieludzkich śledztwach i torturach, na długotrwałych więzieniach, na które „nowe władze” skazywały nie tylko niepodległościowych partyzantów, dla których wojna nie skończyła się w 1945 roku i konspiracyjne organizacje, teraz antykomunistyczne, ale także kombatantów Armii Krajowej, która została oficjalnie rozwiązana na początku 1945 roku, Polaków z emigracji, wracających do kraju, także ludzi z ruchu ludowego, którzy na początku godzili się nawet na współpracę z komunistami. Gdy kończyła się wojna, na wschodnich, południowych i centralnych terenach Polski powstał rodzaj niepodległościowej, podziemnej armii złożonej z wielu różnych, działających niezależnie od siebie oddziałów, powstających zarówno z AK i WiN, oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych, które nie przerwały walki z dwoma okupantami, a także ze spontanicznie powstających oddziałów ludowych, chłopskich. Przedstawiały one cały przekrój ówczesnego polskiego społeczeństwa, reprezentowały wszystkie grupy ludności, były zarówno antykomunistyczne, jak i takie, jak choćby oddziały Józefa Kurasia „Ognia” na Podhalu, które najpierw decydowały się na współpracę z „władzę ludową”. Prócz niego najbardziej znane były oddziały legendarnego „Łupaszki” Zygmunta Szendzielarza z Wileńszczyzny i dziesiątki mniejszych oddziałów walczących zwłaszcza na terenach wschodnich, ale także w Polsce centralnej. W Poznańskiem z Okręgu AK powstała wiosną 1945 roku Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta” pod dowództwem ppłk. Andrzeja Rzewuskiego. W tym samym czasie w Łódzkiem kpt. Stanisław Sojczyński „Warszyc” powołał Konspiracyjne Wojsko Polskie, działające później także na Śląsku. Na Mazowszu walczyły luźno powiązane ugrupowania ROAK – Ruchu Oporu Armii Krajowej, na Kielecczyźnie oddziały Związku Zbrojnej Konspiracji WiN por. Franciszka Jaskulskiego „Zagończyka”. Trudno wyliczyć wszystkie najdłużej działające ugrupowania na wschodzie Polski i na Podkarpaciu. Bardziej znane to 200-osobowy Samodzielny Batalion Operacyjny kpt. Antoniego Żubryda, „Zucha”, operujący na Rzeszowszczyźnie i w Bieszczadach, oddziały Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, Mariana Bernaciaka „Orlika”, mjra Jana Tabortowskiego „Bruzdy” na Lubelszczyźnie i Podlasiu, kpt. Kazimierza Kamieńskiego „Huzara” na Białostocczyźnie, czy kpt. Władysława Łukasika „Młota”, dowodzący po „Łupaszce” VI Brygadą Wileńską na terenach Podlasia i Mazowsza. Trzeba tu także dodać legendarną Brygadę Świętokrzyską, która walcząc naraz z Niemcami i Sowietami, przeszła w triumfalnym marszu na Zachód.
Wszyscy oni byli zwalczani jako wrogowie, w propagandzie komunistycznej nazywani bandytami, faszystami, szpiegami, kolaborantami (oczywiście z niemieckimi okupantami, a nie z Sowietami). Mieli zostać nie tylko zlikwidowani, zniszczeni, ale i całkowicie unicestwieni. Wszelki ślad po nich miał zniknąć, zostać zatarty, na zawsze zapomniany. Byli wyklęci, to jest wyjęci spod prawa, skazani także na poniżenie, hańbę, niebyt, wieczne potępienie. Dowody? Oto zawiadomienie, które dostała wdowa po żołnierzu AK zamordowanym w wyniku wyroku i mordu sądowego: „Dowództwo jednostki wojskowej zawiadamia Was, że w imieniu Narodu Polskiego sąd polowy WP wykonał wyrok sadowy na Waszym mężu. Okrył siebie, Was i Wasze dziecko hańbą – zdradził sprawę narodową, naród i Ojczyznę. Ziemię nad jego grobem wyrównano i niech nie szpeci ziemi Ojczyzny naszej grób zdrajcy. Wieczna hańba i nienawiść naszych żołnierzy i oficerów towarzyszy mu i poza grób. Każdy, kto czuje w sobie polską krew, przeklina go – niech więc wyrzeknie się go własna jego żona i dziecko”. Ten niesłychany dokument zdradza całe podejście władzy komunistycznej do tych, których uznała za swych wrogów, nieludzki rytuał pogardy, fałszu i przewrotnej uzurpacji w szafowaniu wartościami, które chciałaby przejąć, ale odwrócić i zmanipulować. Jeśli szuka się dziś źródeł języka nienawiści i przemysłu pogardy, to tkwią one tam, jeśli zaś słyszy się o zagrażającym dziś faszyzmie, to jest to nadal głos lub echo sowieckiego komunizmu.
Wyklęci przez PRL, byli do niedawna wyklęci także w III RP. Państwo, które powstawało przy Okrągłym Stole było wytworem układu postkomunistycznego, podziału wpływów i majątków między dawną i nową władzę i okazało się nie żadna rzeczpospolitą, lecz oligarchią o PRL-owskich korzeniach. Nie odrzuciło przecież, nie oderwało się od PRL, nie dokonano dekomunizacji, nie potępiono zbrodni komunistycznych. III RP jest bardziej kontynuacją PRL niż nowym, oczekiwanym po 4 czerwca 1989 roku państwem. Stosunek do niepodległościowej partyzantki powojennej pokazuje charakter III RP w szerszej dziedzinie świadomości społecznej i historycznej. Propaganda postkomunistyczna kontynuuje oczywiście linię PRL, żołnierze wyklęci pozostają dla niej tacy od ponad pół wieku, ale okazują się także wrogami dla dużej części byłej opozycji, zwłaszcza środowiska skupionego wokół „Gazety Wyborczej”, uprawiającej własną, wybiórczą politykę historyczną. Cała III RP ma także swoją, raczej dość obłędną, politykę historyczną, bardzo słabą i pasywną na zewnątrz, silną, niemal wywrotową politykę wewnętrzną, polegającą na konfliktowaniu historii, która powinna być ustalona po zakończeniu PRL. W rezultacie ta pamięć historyczna jest w istocie postkomunistyczna, uzależniona wciąż, zakotwiczona w PRL i jeśli ma zmienić się, to raczej przez zapomnienie i naturalne następstwo pokoleń. Do tej matrycy PRL dołączają także wyraziciele b. opozycji, z własnych oczywiście, dodatkowych powodów.
Nie mamy więc pełnego obrazu historii, zwłaszcza tej powojennej, ta ma być wykluczona, usunięta ze zbiorowej świadomości lub skierowana na tory, które wyznaczą pretendenci do panowania nad historią i pamięcią. Według tego założenia historia PRL zaczyna się nie w 1945 czy 1944, lecz w 1956 lub 1968 roku, gdy skończył się stalinizm i powoli powstawała opozycja wobec systemu PRL, złożona wtedy zresztą w dużej części z byłych stalinowców. Mimo tych meandrów politycznych żołnierze wyklęci pozostawali nadal wyklęci, stali się wspólnymi wrogami, bo pozostali niewygodnymi świadkami powstawania PRL, zbiorowego mordu założycielskiego, w którym brali udział zarówno funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, tacy jak Berman, Goldberg-Różański, Kikiel-Romkowski, Fejgin, Fleischfarb-Światło, Brystygierowa, Radkiewicz, pomijając już prokuratorów i sędziów, takich jak Wolińska czy Stefan Michnik, którzy skazywali na śmierć przywódców konspiracji, ale i tacy funkcjonariusze systemu jak gen. Jaruzelski „Wolski”, który zaraz po wojnie tropił i ścigał partyzantów w okolicach Hrubieszowa i Piotrkowa. Pamięć historyczna w III RP była przez ponad 20 lat zawłaszczona przez jedną czy dwie grupy o dużych wpływach politycznych, które chciały ją utrwalić, ale według logiki z początków PRL. Tak jak wtedy wyznaczono wrogów i przyjaciół, taka miała pozostać na zawsze prawda historyczna dla całego polskiego społeczeństwa. Żołnierze, którzy walczyli o niepodległość i w większości polegli lub trafili do więzień, a wyroki miały skutki przez całe ich życie, mieli na zawsze pozostać zdrajcami i bandytami.
Wystarczy przypomnieć opinie postkomunistów z niedawnych czasów, które przytoczył Piotr Mazurek w ostatnim numerze „w Sieci Historii”: Poseł SLD Władysław Adamski w debacie sejmowej w 1996 roku: „niektóre osoby i formacje z tzw. podziemia współpracowały z okupantem hitlerowskim oraz mordowały w czasie okupacji i po wyzwoleniu obywateli polskich. (…) Podaje się, że ludzie z NSZ i WiN wymordowali w kraju około 30 tys. Polaków tylko dlatego, że mieli inne poglądy polityczne”. Janusz Zemke w 1993 roku twierdził, że wśród partyzantów NSZ byli tacy, którzy dobijali resztę Żydów, którym udało się przeżyć getta”. W kolejną rocznicę zamordowania majora Szendzielarza „Łupaszki” poseł Iwiński w 2006 roku nazwał jego formację „faszyzująca, ksenofobiczną, antysemicką”, zaś Leszek Miller w 2012 roku mówił: „Sejm uczcił rocznicę utworzenia NSZ. Sojuszników Hitlera, pogromców Żydów, orędowników III wojny światowej”. Przeciw ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych głosowali posłowie Kazimierz Kutz i Andrzej Celiński.
A z drugiej strony, w „Gazecie Wyborczej”, która szczyci się tytułami w rodzaju „patriotyzm to rasizm”, czy też faszyzm, można usłyszeć hasło Blumsztajna „Zostawcie tych Żołnierzy Wyklętych. (…) Patriotyczny wrzask i szmira, historyczne prostactwo czy wręcz kłamstwo”, zaś szef gazety Adam Michnik nazywa powojenną walkę o niepodległość „wojną polsko-polską”. Czy to nie „historyczne prostactwo, czy wręcz kłamstwo” po tylu latach, gdy już niewiele da się ukryć, nazywać walkę z wprowadzanym siłą w Polsce, sowieckim systemem komunistycznym, wojną domową. Niedawno w wywiadzie dla GW pisarka Magdalena Tulli zapytana, czy można propagować narodowe wzorce powojennej partyzantki wśród młodzieży i taki przykład, jaki pozostawiła Danuta Siedzikówna „Inka”, rozstrzelana w wieku 17 lat za przynależność do antykomunistycznego oddziału. Przed śmiercią zawołała: „Niech żyje Polska!” Pisarka Magdalena Tulli powiada: „Zdarza się czasem, że trzeba umrzeć, ale nie powinniśmy się tym niezdrowo podniecać. (…) Hitlerowscy zbrodniarze skazani na śmierć też ginęli z okrzykiem „Heil Hitler””. Pisarka zestawia zbrodniarzy z ofiarami, okrzyk patriotyczny zrównuje z pozdrowieniem ludobójców. Pisarka poucza nas, że nie trzeba się niezdrowo podniecać. No dobrze, a gdybyśmy powiedzieli ofiarom Holocaustu, przywódcom powstania w Getcie, takiemu Zygelbojmowi, który pojechał w czasie wojny do Londynu, by przedstawić aliantom sytuację Żydów pod okupacją niemiecką i który popełnił demonstracyjne samobójstwo, bo nie mógł znaleźć zrozumienia, czy tym wszystkim, a raczej ich potomkom lub bezradnym świadkom, powiedzielibyśmy: cóż, zdarza się czasem umrzeć, nie trzeba się niezdrowo podniecać. Nie, przecież do takiego poziomu nie moglibyśmy się zniżyć... Skutek podobnych postaw jest dość przykry: kto nakazuje milczenie w sprawie zbrodni, broni oprawców.
Pomordowani Żołnierze Wyklęci, po których nie miał pozostać żaden ślad życia, mieli zostać na zawsze usunięci z pamięci i polskiej historii. Mimo uporczywego zacierania śladów, przemilczania zbrodni początków PRL także w III RP, nie dało się jej ukryć i zatrzeć. Teraz wracają. Ich szczątki wydobywane z anonimowych dołów śmierci na powązkowskiej Łączce, czaszki przestrzelone katyńskim strzałem oskarżają w milczeniu bardziej wymownym niż krzyk. Że fundamentem państwa nazwanego przewrotnie Polską Ludową jest zbrodnia i to taka zbrodnia, jaka dokonała się, została rozpoczęta w Katyniu. Przeprowadzana dalej po wojnie już rękami wielu innych, siłami całego państwa i w majestacie nowego prawa, które pozwalało dokonywać mordów sądowych, trwa w konfliktogennych skutkach, nie przerwanych w 1989 roku, do dziś. Tym bardziej teraz, gdy cała zbrodnia została ujawniona we wszystkich swych konsekwencjach, niepodległościowi żołnierze, już nie wyklęci, ale godni najwyższego szacunku i wdzięczności, muszą odzyskać swe miejsce w polskich dziejach, muszą być przywróceni życiu takiemu, jakie jest możliwe we wspólnej pamięci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/186883-dlaczego-wykleci-pomordowani-zolnierze-wykleci-po-ktorych-nie-mial-pozostac-zaden-slad-zycia-mieli-zostac-na-zawsze-usunieci-z-pamieci-i-polskiej-historii-teraz-wracaja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.